Advertisement
Menu
/ lagalerna.com

Cristiano Ronaldo i nienawiść

Tekst o sobotnich derbach

Poniższy tekst dla jednego z portali o Realu w Hiszpanii, La Galerny, napisał Jorge Martin, jeden z szefów hiszpańskiego wydania strony Goal.com.

Stanął tam wyprostowany, patrząc w piekło z wyzywającym tonem i bez ani jednego mrugnięcia. Przez kilka sekund czuł złość skierowaną na swoją postać, tą dojrzałą już złość, która była długo budowana przez ludzi sprzedających nienawiść i zazdrość. Jego usta układały się w mały uśmiech. Ręce ułożył na biodrach, by spokojnie podziwiać panoramę przed sobą. Wysłuchał obelg, zobaczył obsceniczne gesty, rozpalił ten ogień na twarzach zniecierpliwionych fanów, którzy byli śmiertelnie ranni po trzech nieoczekiwanych kulach, które wyszły z jego Magnum.

Cieszył się tym. Cristiano Ronaldo świętował bramkę na 0:3 w taki sposób, bo musiał przeciwstawić swoją mocną ciszę z niezmierzoną wściekłością setek ludzi, którzy obrażają go od lat. „Ten Portugalczyk, to jest sku***syn”, niosło się kilka razy na Vicente Calderón, które z bólem oglądało występ człowieka, którego teraz chce ukarać za patrzenie z wysoko podniesionym czołem bez żadnej prowokacji na nienawiść. Znowu określają go jako dumnego aroganta i zarozumiałego prowokatora. Obelgi, środkowe palce i ta niekontrolowana złość dużej części fanów Atlético Madryt pozostaje na boku. Cristiano jest czarnym charakterem filmu, w którym powinien być bohaterem.

To smutne przekonywać się, że wiele osób w Hiszpanii porusza się na podstawie fobii i swoich układów. Katalońska prasa, która ciągle ma świeżo zapisane w pamięci to, co stało się na Mestalli, wyładowała na Cristiano całą swoją frustrację. Tymczasem Portugalczyk od tamtego wieczoru jeszcze nic nie powiedział. Milczy, jak milczał patrząc na trybunę Rojiblancos. Ma chyba nawet jeszcze te ręce na biodrach i ten lekki uśmieszek. Jednak trzeba go nienawidzić, trzeba go masakrować, trzeba rozmawiać o wszystkim poza tym, o czym trzeba rozmawiać.

Rozmawiamy o celebracji Cristiano, a nie jego hat-tricku. Też nie o brutalnej grze Atlético Madryt. Również nie o legalnym golu Ronaldo, który nie został zaliczony. Także nie o Juanfranie, który wsadził Bale'owi palce do oczu. Też nie o obelgach ponad połowy Calderón zanim Cristiano zamroził ich nadzieje. Nie mówi się o starciu Gabiego z nietykalnym Simeone. Również nie o tym, że Cristiano oferował Bale'owi karnego na 0:2. Nie, o tym wszystkim nie. Rozmawiajmy o celebracji, w której mamy jedynie spojrzenie jako odpowiedź na nienawiść.

Ukrywamy najważniejsze sprawy, a potem łapiemy się za głowy, bo w futbolu pojawia się za duża złość. Pytamy, czyja to wina? Powiemy, że Cristiano, bo popatrzył, a nie tych, którzy obrażają i tych, którzy ich chronią, bo ktoś kiedyś powiedział im, że tego Portugalczyka przychodzącego z Old Trafford trzeba obrać na celownik. Ta nienawiść wybuchła na Calderón, ale urodziła się dawno temu daleko od tego stadionu w komputerach i mikrofonach ludzi, którzy teraz umywają ręce i dają wszystkim lekcje dobrego zachowania.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!