Advertisement
Menu

Real Madryt nigdy nie wygrał w Dortmundzie

Fatalny bilans w Niemczech

Są w Europie stadiony, na których Real Madryt czuje się niczym na boisku treningowym. Są takie, gdzie bywa o wiele trudniej, ale niejednokrotnie udaje się wrócić do domu z kompletem punktów. Istnieje też bardzo niewiele obiektów, na których Królewscy nie wygrali jeszcze nigdy, choć próbowali nie raz i nie dwa. Jednym z takich stadionów jest Signal Iduna Park, gdzie Los Blancos przyjdzie się jutro zmierzyć z Borussią Dortmund. Dotychczasowy bilans jest fatalny: 5 meczów, 0 zwycięstw, 2 remisy i 3 porażki. Oczywiście Real wygrywał z Borussią w wyjazdowych meczach o pietruszkę, jak choćby 5:0 w 2009 roku, ale czym innym towarzyskie starcia, a czym innym oficjalna gra o coś więcej.

By przypomnieć sobie pierwsze starcie z dortmundczykami, wcale nie trzeba cofać się do czasów, gdy przekaz telewizyjny mienił się jeszcze tylko w dwóch barwach. Historia nie jest aż tak odległa, a niektórzy uczestnicy tamtego meczu do niedawna grali jeszcze w piłkę. Mowa o pamiętnym sezonie 1997/98, gdy w maju Królewscy zagrali w finale Ligi Mistrzów i po wielu latach oczekiwań wygrali siódmy Puchar Europy. Ale żeby zagrać o tytuł, musieli w półfinale uporać się właśnie z BVB.

Pierwsze spotkanie rozegrano na Santiago Bernabéu, gdzie Los Merengues pewnie wygrali po trafieniach Morientesa i Karambeu. Ale tamten wieczór mógł potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie dzisiejszy delegat boiskowy Realu, Agustín Herrerín. Przed pierwszym gwizdkiem arbitra Ultrasi szarpali za kabel, którym bramka była przywiązana do trybuny i sprawili, że ta złamała się i padła na murawę. Trzeba było dokonać zmiany, a nie było innej bramki na stadionie. Niemcy prosili, żeby przyznać im zwycięstwo walkowerem i zakończyć mecz wynikiem 0:3. Wtedy pojawił się Agustín Herrerín w poszukiwaniu rozwiązania, którego nikt inny nie widział. Wielu twierdzi, że La Séptimę wygrał przede wszystkim on, a nie bramki Morientesa i Karambeu w półfinale czy gol Mijatovicia w finale.



Kiedy drużyny czekały na murawie na rozwiązanie, Agustín wziął sprawy w swoje ręce, wsiadł do vana DKV i z Bernabéu popędził z pełną prędkością do starego miasteczka sportowego w eskorcie dwóch radiowozów, żeby znaleźć inną bramkę i przywieźć ją na stadion. Przerywanie łańcuchów, wyciągnięcie bramki z magazynu, ciężka praca, żeby wnieść ją na vana, przywiązać i dowieźć na obiekt Królewskich. Agustín wracał vanem jak szalony i pędził przez Paseo de la Castellana. Dzisiaj dostałby z tysiąc mandatów po 500 euro i odebrano by mu prawo jazdy. Na stadionie trzeba było jeszcze rozbijać przejścia, żeby przepchnąć bramkę i móc dotrzeć z nią na murawę. To historia rodem z produkcji Hollywood, ale bez Herrerína nie byłoby tego awansu. Niemcy chcieli wygrać go w biurach UEFA, a Real wywalczył go vanem, przełamując łańcuchy siłą silnika DKV i przekraczając wszystkie przepisy drogowe. Wszystko trwało 75 minut, a gdy mecz mógł w końcu się odbyć, piłkarze Realu wypracowali dwubramkową zaliczką.

W Dortmundzie wystarczyło nie stracić żadnego gola, by miesiąc później móc obrać kurs na Amsterdam. I ta sztuka udała się Królewskim. Spotkanie na Westfalenstadion zakończyło się bezbramkowym remisem, a Los Blancos mogli nawet pokusić się o zwycięstwo. Roberto Carlos posłał pocisk rakietowy ziemia–powietrze, który wylądował na poprzeczce, a Fernando Morientes znalazł się w sytuacji sam na sam z Klosem, ale nieudolnie próbował go przelobować. Tuż po ostatnim gwizdku wszystkie te okazje szybko odeszły w niepamięć, a piłkarze Realu mogli świętować ze swoimi kibicami. Jeszcze wtedy wydawało się, że stadion Borussii jest dla Królewskich szczęśliwym obiektem.

15 kwietnia 1998 roku, 1/2 finału Ligi Mistrzów
Borussia Dortmund – Real Madryt 0:0 (0:0)

Borussia: Klos; Reuter, Binz, Kree (Zorc 10'); Feirsinger, But, Ricken (Timm 75´), Möller, Heinrich; Tanko (Decheiver 69´), Chapuisat.
Real: Illgner; Panucci, Hierro, Fernando Sanz, Roberto Carlos; Karembeu, Redondo, Seedorf (Guti 85´), Amavisca; Raúl (Jaime 73´), Morientes (Víctor 88´).

Drugą potyczkę w Dortmundzie może już pamiętać szersze grono kibiców. Mowa o sezonie 2002/03, gdy w Lidze Mistrzów rozgrywano jeszcze dwie fazy grupowe. I właśnie w drugiej fazie Real, który bronił wówczas tytułu, znalazł się w jednej grupie z Borussią, Milanem i Lokomotiwem. Pierwsze spotkanie między oboma klubami odbyło się na Santiago Bernabéu i nie należało do najłatwiejszych przepraw. Po półgodzinie gry Królewscy przegrywali 0:1, a wielkolud Jan Koller mógł cieszyć się z jednej z niewielu bramek strzelonych w karierze zza pola karnego. Podopieczni Vicente del Bosque wygrali jednak ostatecznie po trafieniach Raúla i Ronaldo, ale już wtedy było wiadomo, że mecz w Niemczech może okazać się nie lada wyzwaniem.

I takim się okazał. Real jechał do Dortmundu, będąc w nie najlepszej sytuacji w tabeli, bo poza wygraną z BVB, przegrał z Milanem i zremisował u siebie z Lokomotiwem. Królewscy za wszelką cenę musieli zdobyć choć jeden punkt, by podtrzymać nadzieje na wyjście z grupy. Po 30 minutach wynik był jednak identyczny jak tydzień wcześniej. Koller stanął oko w oko z Ikerem Casillasem, huknął z całej siły i było 1:0. Co gorsza, mijały kolejne minuty, a na tablicy widniał niezmienny rezultat. Aż nadeszła ostatnia minuta. Real ruszył z kontrą, Óscar Mińambres podał na skrzydło do Zizou, a ten znalazł w polu karnym Javiera Portillo, który plasowanym strzałem dał gościom punkt, w ostatecznym rozrachunku zaważający o awansie do dalszej rundy. Los Blancos doszli wtedy do półfinału, w którym odpadli z Juventusem, a kilkanaście dni później Del Bosque musiał pakować walizki.

25 lutego 2003 roku, druga faza grupowa Ligi Mistrzów
Borussia Dortmund – Real Madryt 1:1 (1:0)
1:0 Koller 23'
1:1 Portillo 92'

Borussia: Lehmann; Metzelder, Madouni, Wörns, Dedé (Amoroso 90'); Evanilson (Ricken 80'), Reuter, Frings, Kehl; Everthon (Reina 88'), Koller.
Real: Casillas; Míchel Salgado, Pavón (Portillo 90'), Helguera, Roberto Carlos; Makélélé, Conceição (Guti 68'); Figo (Mińambres 72'), Raúl, Zidane; Ronaldo.

Na kolejne mecze między Realem a Borussią trzeba było czekać aż dekadę. Królewscy już w grupie trafili na Niemców oraz Manchester City i Ajax. Przed startem rozgrywek wydawało się, że to piłkarze José Mourinho są murowanymi kandydatami do zajęcia pierwszej lokaty, a ich głównym rywalem mieli być Anglicy. Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała taki scenariusz. Hiszpanie jechali do Dortmundu jako lider grupy, ale ze sporymi brakami w defensywie, ponieważ kontuzjowani byli Álvaro Arbeloa, Marcelo i Fábio Coentrão, a na prawej obronie z konieczności musiał wystąpić Sergio Ramos. Mecze sprzed 10 lat pamiętał jedynie Iker Casillas.

Jak to bywało w przeszłości, Królewscy znów jako pierwsi musieli przyjąć powitalny gong w postaci gola. Tym razem, ku uciesze wielu Polaków, dzwoniącym okazał się być Robert Lewandowski. Błąd popełnił Pepe, a były snajper Lecha pewnie pokonał Ikera, nie wiedząc jeszcze, że był to dla niego jedynie przedsionek do tego, co miało się wydarzyć kilka miesięcy później. Na bramkę Lewego szybko odpowiedział Cristiano Ronaldo, który przelobował Romana Weidenfellera i wydawało się, że Real może zachować pozycję lidera i wywieźć z niemieckiej ziemi choć jeden punkt. Niestety w drugiej połowie gra drużyny nie uległa poprawie, a BVB skorzystało na błędzie Casillasa, który wypiąstkował piłkę wprost pod nogi Marcela Schmelzera, a ten długo nie zastanawiał się, co z nią robić, i po chwili było 2:1. Tak wynik utrzymał się już do końca meczu, po którym Xabi Alonso stwierdził, że Borussia miała trochę farta, a Mourinho apelował, by nie dramatyzować. Los Blancos wracali jednak do Madrytu jako wicelider i pozostali już na tej pozycji do samego końca, ponieważ w stolicy Hiszpanii było 2:2.

10 października 2012 roku, faza grupowa Ligi Mistrzów
Borussia Dortmund – Real Madryt 2:1 (1:1)
1:0 Lewandowski 36'
1:1 Cristiano 38'
2:1 Schmelzer 64'

Borussia: Weidenfeller; Piszczek, Subotić, Hummels, Schmelzer; Kehl, Bender (Gündogan 67´); Reus (Perisić 90´), Götze (Schieber 87´), Großkreutz; Lewandowski.
Real: Casillas; Ramos, Varane, Pepe, Essien; Xabi Alonso, Khedira (Modrić 20´); Di María, Özil, Cristiano Ronaldo; Benzema (Higuaín 73´).

Los chciał, że Real z Borussią spotkały się raz jeszcze w tamtej edycji Ligi Mistrzów. W półfinale, ale za podsumowanie meczu w Dortmundzie wystarczy ten obrazek:



Po spotkaniu Mourinho zapewniał, że remontada jest możliwa i faktycznie, w Madrycie Królewskim zabrakło jednego gola, by zagrać w finale z Bayernem, ale drużyna obudziła się zbyt późno i na strzelenie trzeciej bramki zabrakło już czasu. To Borussia pojechała do Londynu, a Mou podzielił los Del Bosque i po sezonie pełnym rozczarowań i konfliktów żegnał się z Santiago Bernabéu.

24 kwietnia 2013 roku, 1/2 finału Ligi Mistrzów
Borussia Dortmund – Real Madryt 4:1 (1:1)
1:0 Lewandowski 7'
1:1 Cristiano 43'
2:1 Lewandowski 50'
3:1 Lewandowski 55'
4:1 Lewandowski 66'

Borussia: Weidenfeller; Piszczek (Großkreutz 83´), Subotić, Hummels, Schmelzer; Gündoğan (Schieber 92´), Bender, Błaszczykowski (Kehl 82´), Götze, Reus; Lewandowski.
Real: Diego López; Sergio Ramos, Pepe, Varane, Coentrão; Khedira, Xabi Alonso (Kaká 80´); Modrić (Di María 68´), Özil, Cristiano Ronaldo; Higuaín (Benzema 68´).

Ostatni mecz między jutrzejszymi rywalami miał miejsce dwa sezony temu. Real wpadł na BVB w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i nic nie zapowiadało, że rewanżowe spotkanie może przynieść jeszcze jakiekolwiek emocje. Królewscy gładko wygrali 3:0 w Madrycie i wydawało się, że do Dortmundu jadą już bardziej w celach rekreacyjnych, niż faktycznej walki. Nic bardziej mylnego. Co prawda Real już na początku meczu mógł przypieczętować awans, ale karnego zmarnował Ángel Di María i po pierwszej połowie było 2:0 dla gospodarzy. Fatalnie grał Illarramendi, obrona bujała w obłokach i gdyby nie wejście Casemiro oraz fatalne pudło Mychitariana, który zamiast do pustej, postanowił powtórzyć wyczyn Gonzalo Higuaína i trafić w słupek, historia mogłaby się potoczyć zgoła odmiennie. Do ostatnich sekund wszyscy obgryzali paznokcie, a Cristiano Ronaldo machał rękoma na ławce, jakby chciał powiedzieć: „Panie Turek, kończ Pan ten mecz!". I skończył. Królewscy awansowali do półfinału, gdzie rozbili Bayern w drobny mak, a kilka dni później sięgnęli po tak długo wyczekiwaną La Décimę.

4 kwietnia 2014 roku, 1/4 finału Ligi Mistrzów
Borussia Dortmund – Real Madryt 2:0 (2:0)
1:0 Reus 24'
2:0 Reus 37'

Borussia: Weidenfeller; Friedrich, Hummels, Durm, Piszczek (Aubameyang 82´); Kirch, Jojić, Reus, Mhkitaryan, Großkreutz, Lewandowski.
Real: Casillas; Carvajal, Pepe, Ramos, Coentrão; Illarramendi (Isco 46´), Xabi Alonso, Modrić; Bale, Di María (Casemiro 73´), Benzema (Varane 92´).

Choć sezon 2013/14 i wyjazdowe wygrane z Schalke czy Bayernem mogą sugerować, że bilans Realu w Niemczech jest korzystny, to niestety tak nie jest. Real 30-krotnie grał z naszymi zachodnimi sąsiadami na wyjeździe i wygrał… 4 mecze. 6 razy mieliśmy remis, a aż 20 razy górą byli gospodarze. Historia i obecna forma Królewskich oraz BVB nie napawają raczej optymizmem przed jutrzejszym spotkaniem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!