Advertisement
Menu

„Nic dwa razy się nie zdarza”?

Przed meczem z Atlético

DOJAZDÓWKA – WIELKI FINAŁ!


Od 24 maja 2014 roku Real Madryt grał całkiem sporo ważnych meczów. Ani razu nie odczuwaliśmy jednak takich emocji jak wtedy – ani turniej w Maroku o miano najlepszej drużyny globu, ani Superpuchar Hiszpanii, ani półfinały Ligi Mistrzów nie powodowały aż tak nagłego przyspieszenia akcji serca. Po 735 dniach Królewscy znów wystąpią w meczu o najwyższej możliwej randze. Znów naprzeciwko stanie Atlético. Wcześniej na finał czekaliśmy dwanaście lat, teraz wydaje się, że mecz na Estádio da Luz odbył się wczoraj. Mimo wszystko tęskniliśmy. Tęskniliśmy za takimi meczami i za szansą, przed jaką staną dziś gracze Los Blancos.

Dwa tygodnie temu po raz ostatni oglądaliśmy Real Madryt, ale mimo świetnej postawy w końcówce rozgrywek ligowych, dziś nie wiemy tak naprawdę, w jakiej formie są piłkarze. Od drugiego starcia z Manchesterem City odliczaliśmy dni i nareszcie się doczekaliśmy. Dzięki temu meczowi, który jest jeszcze przed nami, nawet świętowanie dubletu przez tę-drugą-drużynę nie bolało tak, jak boli zazwyczaj. Mistrzostwo Hiszpanii i Puchar Króla odchodzą w niepamięć. Tak jak katastrofalne porażki z Barceloną czy kompromitacja z udziałem Czeryszewa. Dziś liczy się tylko Real Madryt. Dziś liczy się tylko Liga Mistrzów.

W ciągu dwóch lat w Atlético zmian personalnych było całkiem sporo, ale w najważniejszych kwestiach wszystko zostało na swoim miejscu. Trenerem jest Diego Simeone, jego drużyna dalej preferuje filozofię cholismo, dalej nie zachwyca w ataku pozycyjnym i jest niesamowicie groźna w kontratakach, a w defensywie – jeszcze lepsza. Mimo wszystko ciągle wiele osób traktuje ją jako uboższego brata. Postęp jest jednak widoczny na pierwszy rzut oka. Chociaż Colchoneros nie wywalczyli mistrzostwa Hiszpanii, niemal do samego końca naciskali na Barcelonę, a Królewscy długo patrzyli na nich z dołu. Poziom instytucjonalny Realu Madryt jest dla Atleti nieosiągalny, ale pod względem sportowym żadna z madryckich drużyn nie ma prawa mieć kompleksów czy bać się przeciwnika.

Zinédine Zidane jest w dużo bardziej komfortowej sytuacji niż Carlo Ancelotti dwa lata temu. Wtedy w pierwszym składzie nie mogli zagrać Pepe i Xabi Alonso, a Karim Benzema i Cristiano Ronaldo nie byli gotowi w stu procentach. Teraz, choć nie jest idealnie, trener może liczyć na once de gala. Urazy Varane'a i Arbeloi nie mogą być żadnymi wymówkami, tak jak fatalna pierwsza część sezonu – ten mecz to nie kolejny rozdział, lecz coś zupełnie nowego. Zidane posprzątał bałagan po Benítezie i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Teraz o Hiszpanie nikt nie pamięta. Wszystko jest w rękach obecnego szkoleniowca i jego piłkarzy.

Do dziś, kiedy oglądamy bramkę Sergio Ramosa z Lizbony, przypominamy sobie tę niesamowitą dawkę emocji, nadziei, która nagle, nie do końca wiadomo skąd, pojawiła się w naszych głowach i sercach. Obok bramki Zidane’a z Glasgow to najpiękniejsze wydarzenie najnowszej historii Realu Madryt. Takich akcji nigdy za mało. Czas napisać nową historię. Żeby ci, którzy wierzyli w sukces, mogli w spokoju powiedzieć „a nie mówiłem?”, a potem po prostu świętować. Jeszcze może być pięknie. Nie o to w tym wszystkim chodzi?

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!