Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy poniedziałek: O Ramosie słów kilka

Zapraszamy do lektury

„Futbol jest nieprzewidywalny”, słyszał z całą pewnością setki tysięcy razy każdy z nas. Piłka nożna jest sportem tak pięknym i trzymającym w napięciu właśnie dlatego, że przecież „nigdy nic nie wiadomo”. To nie tenis czy golf, gdzie wpadki faworytom zdarzają się naprawdę bardzo rzadko w porównaniu z atletami trudniącymi się na co dzień kopaniem napompowanej kuli, którą należy umieścić w sieci rozwieszonej na dość prymitywnej metalowej konstrukcji. Nie ma tygodnia, w którym na tacy nie wyłożonoby nam co najmniej kilku dowodów na potwierdzenie tej tezy. I ja nie mam zamiaru z nią polemizować, bo byłoby to nic innego jak samobojstwo zwieńczone pozbawieniem prawa do normalnego pochówku i tablicy nagrobkowej (treść epitafium – „grunt to zdrowie” – wymyśliłem już dawno temu).

Nie oznacza to jednak, że czasami nie odnoszę wrażenia, że do niektórych rzeczy w futbolu zdolne są wyłącznie poszczególne jednostki. Jeśli ktoś zagrał „słaby” mecz, w którym strzelił trzy bramki, nie ma innej opcji – to musiał być Cristiano. Jeśli ktoś powykręcał biodra trzem obrońcom, a na końcu z czymś przekombinował, stawiam wszystkie pieniądze, których nie mam, że autorem akcji był Isco (nawet nie wiecie, jak bardzo jego styl gry odzwierciedla moje codzienne życie, coś chyba jednak jest w tym, że w pewien sposób jesteśmy podobni do swoich ulubionych piłkarzy). Ktoś stwierdza w stylu Trybsona z pewnego programu w telewizji niegdyś uchodzącej za muzyczną, że „albo ładna, albo żadna” [bramka – przyp. red]? Pierwsza myśl – James. Ktoś otworzył gęby 80 tysiącom widzów na Bernabéu technicznym wynalazkiem, o którym nie słyszeli jeszcze nawet w Japonii? Dzień dobry, nazywam się Marcelo.

Po chwili zastanowienia niechybnie dojdziemy do wniosku, że każdy z piłkarzy Los Blancos, jak i zresztą każda istota ludzka – niezależnie od tego, jak bardzo nijaka by się nie wydawała – posiada swoje cechy szczególne. By jednak uniknąć przechodzenia do filozoficznych rozpraw na temat (nie)przewidywalności życia jako takiego, ograniczmy się do graczy Realu Madryt, gdzie jedna postać pod względem powtarzalności różnych nietypowych zachowań oraz częstotliwości dokonywania rzeczy skrajnie niemożliwych zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym rozumieniu, przynajmniej w moim odczuciu, odstawia wszystkie inne bardzo daleko w tyle.

Jeśli ktoś miał z karnego posłać piłkę na planetę Namek, by jakiś czas później podcinką z jedenastu metrów przepchnąć swoją reprezentację do dalszej fazy EURO, to musiał być on. Jeśli ktoś podczas świętowania miał upuścić Puchar Króla pod autokar, to musiał być on. Jeśli ktoś dostał idiotyczną czerwoną kartkę, najprawdopodobniej to również on przyjdzie na myśl w pierwszej kolejności. Jeśli ktoś miał w tej 93. minucie po rożnym strzelić na 1:1 w finale Ligi Mistrzów, będę się upierać, że nie mógł tego dokonać nikt inny. No i – wreszcie – jeśli ktoś mimo krążących już legend dotyczących jego wpadek przed kamerami i na portalach społecznościowych wciąż z równie wielką ochotą i zadowoleniem wychodzi do ludzi, to także niewątpliwie musiał być on. Przewidywalny w swojej nieprzewidywalności. Sergio Ramos.

„Benzema jest w gazie. Zawsze, gdy napastnicy mają strzelby nabite mokrym prochem, wychodzi to drużynie wyłącznie na dobre” – powiedział po meczu z Granadą nasz kapitan. Tego typu złotych myśli Sergio wyprodukował już jednak całą masę („Za dzieciaka jedni u mnie na dzielnicy grali w kosza, inni w basket”, „Morry Christmas”, „Spokojnie, w rewanżu na pewno odrobimy straty” [wypowiedź po przegranym przez Real finale Euroligi koszykarzy – przyp.red] i tak dalej, i tak dalej) W przeciwieństwie jednak do Piqué czy Daniego Alvesa, w przypadku Andaluzyjczyka nieprzemyślane stwierdzenia budzą u mnie wyłącznie sympatię, są jakieś takie... pocieszne. Podobnie mam z całą masą innych typowych wyłącznie dla niego zachowań, nawet tymi niekoniecznie pożytecznymi, jak bawienie się w dyżurnego ruchu (alternatywna wersja: zawiadowcę stacji) poprzez podnoszenie ręki i symultaniczne rzucanie zaczepnego spojrzenia w kierunku liniowego czy też dość częste przechwalanie się arcymistrzowskim panowaniem nad sztuką dekoncentrowania samego siebie.

Nie zaprzeczam, że kiedyś Sergio Ramos niesamowicie mnie drażnił, jednak – w przeciwieństwie do Cristiano – w końcu udało mi się do niego przyzwyczaić i zaakceptować go w pełnym pakiecie, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Po prostu – takim jakim jest. Do tego stopnia, że dziś jestem mu wdzięczny nawet za to:


W końcu przecież, Sergio, walnie przyczyniłeś się do tego, że tamto spotkanie było tak szalone (albo przyczynił się do tego Undiano. Tak czy inaczej, Ramos i tak znajdował się w centrum wydarzeń i uważam, że nie było w tym przypadku). To był pierwszy mecz Realu Madryt, który widziałem na własne oczy z wysokości trybun. I – mimo porażki 3:4 – na pewno jeden z zajmujących najwyższe pozycje w moim prywatnym rankingu. Siedziałem wtedy w jednym z sektorów za tamtą bramką. Dzięki. Za wspólne zdjęcie także.

* * *

Kiedy tak sobie o tym wszystkim wciąż myślę, dochodzę do wniosku, że historia Ramosa od początku nie toczyła się zbyt normalnymi torami. Nie wiem, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, ale już od pierwszego dnia w powietrzu było czuć, że najprawdopodobniej prędzej czy później Sergio znajdzie się w centrum spektakularnej katastrofy albo spektakularnego sukcesu. Albo i jednego, i drugiego (myślę, że to ta opcja, starając się patrzeć w miarę obiektywnie, jest najbardziej zgodna z rzeczywistością).

Debiut w Primera División w barwach Sevilli w wieku 17 lat w sezonie 2003/04. Niecałe dwa lata później transfer za 27 milionów euro do Realu Madryt. Florentino oszalał. Zapłacił prawie 30 baniek za gościa, który, choć może i z pozoru utalentowany, przedwczoraj przeszedł przecież dopiero mutację głosu. Gdyby tego było mało, prezes z miejsca przydzielił mu numer na koszulce po legendarnym Fernando Hierro. Prosty chłopak z Camas, na którego wydano fortunę, trafia nagle między Zidane'a, Figo, Ronaldo czy Raúla. Wielu przed nim i wielu po nim w takich sytuacjach zwyczajnie robiło w gacie i szybko popadało w przeciętność lub kompletnie znikało z radaru. Szczególnie w Realu Madryt, który w tamtych latach znacznie rzadziej niż dziś decydował się na sprowadzanie młodych, obiecujących i dopiero rokujących na coś więcej piłkarzy.

Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że młodziak wyglądem przypominający bardziej przyszłego gitarzystę zespołu rockowego w rzeczywistości pójdzie śladami Hierro i również pewnego dnia stanie się kapitanem oraz jednym z symboli klubu, bo chyba można już w ten sposób o nim mówić. 8 września 2005 roku – to wtedy wszystko się zaczęło. Choć już w dzień prezentacji Sergio musiał zmierzyć się ze swoim pierwszym poważnym problemem w nowych barwach...




... nie przeszkodziło mu to w tym, by po raz pierwszy zademonstrować na Santiago Bernabéu również swój szczery, nieskalany żadną złą intencją uśmiech.
.
.
.
Od tamtej chwili minęło ponad 10 lat. Fidel Castro, gdy został postawiony przed sąd po nieudanym zamachu na koszary Moncada, powiedział: „Historia mnie usprawiedliwi”. Gdy nadejdzie czas rozliczenia Florentino, jednym z głównych argumentów na jego obronę będzie to, że to właśnie on nie bał się zaryzykować i sprowadził na madrycką ziemię Sergio Ramosa. Tak, w tym przypadku historia na pewno stanie po jego stronie i będzie w stanie przyćmić wiele niepowodzeń z przeszłości. Nie wszystkie, ale z pewnością całkiem sporą ich część.

* * *

Uwaga, morał:

Kiedy masz problemy z ukończeniem szkoły gimnazjalnej, pamiętaj, że Ochotniczy Hufiec Pracy nie jest jedynym rozwiązaniem. Zawsze możesz przecież zostać multimilionerem, zyskać rozgłos na całym świecie, a brakujące przedmioty pozaliczać w wieku 27 lat. A że przy wysyłaniu twitterowych pozdrowień z Nowego Jorku wstawisz fotkę Las Vegas i ludzie wezmą to za dowód twojej głupoty? Gdybyście widzieli taki kawał świata, też czasami by się wam myliły niektóre miejsca...

* * *

Na koniec jeszcze odpalcie ten filmik i powiedzcie, czy nie czujecie się dziwnie...




Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!