Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Największy antimadridista naszych czasów

O zatargach Gerarda Piqué z Realem Madryt

Niegdyś Barcelona miała Christo Stoiczkowa, o którym można śmiało napisać, że nienawiść do Realu Madryt wyssał z mlekiem matki… mimo że urodził się w Bułgarii. Napastnik swoją niechęć do Królewskich okazywał zarówno na boisku, jak i poza nim, a żeby w pełni oddać skalę jego uprzedzenia, wystarczy posłużyć się tym cytatem: „Zawsze będę nienawidził Real Madryt. Wolałbym, żeby ziemia się otworzyła i wzięła mnie ze sobą niż zaakceptować pracę dla nich. Naprawdę nie lubię o nich rozmawiać, ponieważ kiedy to robię, chce mi się wymiotować”. To oczywiście tylko kropla w morzu cytatów Bułgara, ale pokazująca dobitnie jego awersję do klubu z Bernabéu.

El Pistolero opuścił stolicę Katalonii w 1998 roku. Po nim przez klub z Camp Nou przewijali się kolejni zawodnicy, którzy – delikatnie ujmując – nie darzyli białych barw największą życzliwością, jak choćby Luis Enrique, a później Samuel Eto'o. W przypadku tej dwójki pogarda względem Realu wynikała jednak z faktu, że obaj byli związani wcześniej ze stołecznym klubem. Obecny trener Barçy twierdził, że nigdy nie mógł liczyć na wsparcie ze strony madridismo i dlatego przeniósł się na Camp Nou, gdzie z czasem stał się kapitanem drużyny i jedną z jej legend. Kameruńczyk z kolei nie znalazł uznania w oczach trenerów oraz włodarzy Los Blancos i notorycznie był wypożyczany do takich klubów jak Leganés, Espanyol czy Mallorca, by ostatecznie na stałe zadomowić się na Balearach i trafić później stamtąd do Katalonii. Napastnik niejednokrotnie karcił Real golami i długo żywił urazę, ale prawdziwy upust emocjom dał dopiero w 2005 roku, gdy Barcelona celebrowała tytuł mistrzowski na swoim stadionie, a Eto'o w obecności ponad 90 tysięcy ludzi krzyczał do mikrofonu: „Madryckie suk**syny, pokłońcie się mistrzowi”.

Trudne początki
Po Eto'o culés nie musieli długo czekać na kolejnego zawodnika, który zacznie publicznie kąsać madridismo. Na scenę wkroczył Gerard Piqué Bernabéu, bo tak brzmi pełne nazwisko Katalończyka, co z perspektywy czasu można uznać za dość głośny chichot losu. Nim środkowy obrońca założył jednak na dobre koszulkę w barwach Blaugrany młodzieńcze lata spędził pod okiem Aleksa Fergusona w Manchesterze United, gdzie był zresztą jednym z lepszych kumpli Cristiano Ronaldo. W barwach Czerwonych Diabłów nie miał jednak okazji mierzyć się z Realem. Taka szansa nadarzyła się dopiero w pamiętnym dla madridistas sezonie 2006/2007, gdy Piqué przebywał na wypożyczeniu w Realu Saragossa. I tamte starcia z Królewskimi na pewno nie należą do jego najmilszych wspomnień. Najpierw była wizyta na Santiago Bernabéu, pierwsza żółta kartka po faulu na Robinho i w ostatecznym rozrachunku porażka po golu Ruuda van Nistelrooya.

Prawdziwy koszmar nadszedł jednak dopiero w 37. kolejce, gdy Real przyjechał na La Romareda, by walczyć o mistrzowski tytuł. Wszyscy pamiętamy tę historię. Do 89. minuty Los Merengues przegrywali 1:2, Barcelona prowadziła 2:1, tytuł miała już w kieszeni, co dla Piqué było podwójną satysfakcją. Ale wtedy z odsieczą przyszli Tamudo i Ruud, a Ray Hudson krzyczał swoim zachrypniętym głosem: „To niewiarygodne, niepojęte! Jeżeli Szekspir oglądał ten mecz z białej chmurki, myślał sobie «Nawet ja nie napisałbym lepszego dramatu»”.

„Boti, boti, boti, madridista qui no boti”
Początek prawdziwej rywalizacji i zaczepek Piqué w kierunku Realu przypada jednak dopiero na sezon 2008/2009, czyli pierwszą temporadę Katalończyka w Barcelonie i jego debiut w Klasyku. Debiut, który do dziś śni się po nocach wielu kibicom z Madrytu. Królewscy zostali upokorzeni na własnym stadionie, przegrali 2:6, a dzieła zniszczenia dokonał właśnie Piqué. Katalończyk po strzelonym golu popadł niemalże w euforię i biegł w kierunku sympatyków Barçy, rozciągając swój trykot w bordowo-granatowych barwach do rozmiaru XXL, wskazując przy tym na herb Dumy Katalonii. Fani na Bernabéu nie byli już nawet zdolni do gwizdów, powiedzieli basta i tłumnie zaczęli opuszczać stadion, mając na pewno w pamięci podobny koszmar, który w 2005 roku zgotowali im Ronaldinho i Eto'o.

W tamtym sezonie Piqué raz jeszcze postanowił przypomnieć się kibicom w białych trykotach. Gdy Barcelona celebrowała zdobycie mistrzostwa oraz Pucharu Króla na Camp Nou, Gerard postanowił choć w niewielkim stopniu nawiązać do dawnych okrzyków Eto'o i zaintonował do mikrofonu katalońską przyśpiewkę: „Kto nie skacze, ten madridista. Kilka dni później młodszego kolegę tłumaczył Xavi, mówiąc: „Można to zrozumieć, ponieważ to odwieczny rywal, jednak trzeba okazać szacunek innym i nam samym. To my jesteśmy tymi, którzy wygrali, zapracowaliśmy na to i nie podoba mi się rozpamiętywanie o innych, gdy wygrywamy”. Piqué również kajał się na konferencji prasowej, twierdząc, że nie chciał nikogo obrazić, ale w Madrycie wszyscy wiedzieli już, że na ich oczach rodził się kolejny antimadridista z krwi i kości.

Obrońcy wyraźnie spodobało się wbijanie szpileczek w Królewskich i jeszcze przed startem sezonu 2009/2010 kpił z głośnych transferów przeprowadzanych przez Péreza, mówiąc: „Już oglądanie lwa przynosi więcej strachu niż oglądanie Realu Madryt Florentino”. Tamte słowa zwiastowały otwarcie drugiego rozdziału wojenki Piqué z madridismo, ale w trakcie sezonu Gerard zasugerował jedynie, że Królewscy od zawsze próbowali go kupić i – ku zaskoczeniu wielu – nie dostarczył więcej dodatkowych emocji. Podczas fiesty z okazji zdobycia mistrzostwa stwierdził jedynie: „Jest wielu ludzi, którzy nie chcieli lub będą bardzo wkurzeni, że znów to zrobiliśmy, ale na ich nieszczęście, ponownie wygraliśmy”.

Manita
Sytuacja szybko wróciła do normy w kolejnym sezonie. Już na kilka dni przed pierwszym El Clásico Piqué szybko postanowił podkręcić przedmeczowy kaloryfer o kilka stopni i stwierdził: „Patrząc na błędy arbitrów, w tej lidze Real i Barça są najbardziej faworyzowanymi drużynami, ponieważ na sędziach spoczywa duża presja. Jednak między Realem i Barçą jest wielka różnica – na korzyść Realu Madryt. Zawsze pomagają im więcej. Wszystko skupia się na Realu, tam jest wielka presja, nie trzeba nawet o tym mówić, to się po prostu wie. Ale trzeba będzie walczyć przeciwko wszystkim tym przeciwnościom”.



Trenerem Królewskich był wówczas José Mourinho, a temperatura Klasyków bywała jeszcze wyższa niż sierpniowe upały w Polsce. Kłótnie na boisku, czerwone kartki i awantury po meczach były wtedy chlebem powszednim. Nieco starszym sympatykom mogło to przypominać El Clásicos z lat dziewięćdziesiątych, gdy gruchot kości niósł się po stadionie głośniej niż gwizdek sędziego. Tak było też za początków kadencji Mourinho i pamiętnej manity na Camp Nou. Tuż po ostatnim gwizdku w ekstazę popadli wszyscy w bordowo-granatowych barwach, ale tym, który świętował najdobitniej, był oczywiście Piqué. Obrońca przez kilkanaście sekund przechadzał się po murawie i dumnie unosił otwartą dłoń skierowaną w stronę fanów, co oznaczało oczywiście zaaplikowanie rywalowi pięciu goli. Ten obrazek obiegł cały piłkarski świat, a później doczekał się setek przeróbek oraz memów. Kibice Barcelony do dziś wykorzystują „rączkę” Piqué jako ostatni granat w wielu dyskusjach z fanami Realu, ale czasem wybucha on w ich dłoniach. W kolejnych latach to zdjęcie niejednokrotnie było też wieszane w szatni Los Blancos, by dodatkowo motywować zawodników przed starciami z Barceloną.

„Espańolitos, ahora os vamos a ganar la Copa de vuestro Rey”
Zbliżał się kwiecień i wiadomo było już, że piłkarski świat po raz pierwszy w historii będzie miał okazję obejrzeć cztery Klasyki w ciągu dwudziestu dni. Wszystko zaczęło się od ligowego rewanżu na Bernabéu, gdzie Real grający w dziesiątkę zdołał dowieźć do końca wynik 1:1. Oznaczało to, że mistrzostwo znów trafi w ręce Barcelony, ale sam rezultat nie spełnił chyba oczekiwań Piqué, który postanowił wyprowadzić kolejny cios. „Osiem punktów, osiem punktów! Hiszpaniki, wygraliśmy już waszą hiszpańską ligę! Hiszpaniki, teraz wygramy Puchar Waszego Króla!”, krzyczał do piłkarzy Królewskich po spotkaniu w tunelu prowadzącym do szatni. Czas pokazał jednak, że pokora jest matką wszystkich cnót, bo kilka dni później Piqué zmuszony był gratulować zawodnikom Realu zdobycia Copa del Rey.

Półfinały, mimo wielu boiskowych kontrowersji, zakończyły się ostatecznym triumfem Barcelony. Po ostatnim meczu głos zabrał oczywiście Gerard: „Oni grają na limicie przemocy. Jeśli igrasz z ogniem, to na koniec spłoniesz. Real Madryt nie powinien szukać wymówek, zawsze jest tak samo… Oni nie chcieli grać w piłkę, nawet na swoim stadionie”. A po wygraniu Champions League i zakończeniu sezonu poradził Mourinho, że czasem lepiej zamilknąć. Złośliwi być może nazwaliby to hipokryzją.

Pstryczki w nos
Superpuchar Hiszpanii z 2011 roku, w którym na Bernabéu praktycznie każdy przepychał się z każdym, a Mou wkładał palec w oko Tito Vilanovy, był ostatnim Klasykiem, w którym doszło do tak wielkiej boiskowej awantury. Po tamtych wydarzeniach zapanował okres, w którym starcia między obiema drużynami nie podnosiły już aż tak ciśnienia z powodów pozasportowych. Co prawda po tamtym spotkaniu promadryckie media sugerowały, że Piqué nazwał w trakcie meczu Marcelo „karzełkiem”, ale te oskarżenia nie znalazły potwierdzenia u żadnej z zainteresowanych stron. Katalończyk też przystopował na jakiś czas z wymierzaniem kolejnych prostych i sierpowych w stronę madryckiego obozu.

Mijały kolejne miesiące i bohater artykułu ograniczał się do mówienia o rywalu ze stolicy tylko wtedy, gdy o Królewskich pytali go dziennikarze. A jak już pytali, to odpowiadał w swoim stylu. Raz narzekał na zachowanie Pepego w jednym z meczów, a innym razem kpił po porażce w Klasyku, że Real ma swój tytuł i swoją zmianę cyklu, ale, o dziwo, czasem zdarzało mu się wypowiadać nawet pochlebne opinie o swoim największym rywalu i jego piłkarzach.

Zapalniczki, kłótnie i filmy
W 2013 wrócił jednak ten Piqué, którego wszyscy pamiętali. Realowi przyszło grać z Barceloną już w styczniu, a z trybun Bernabéu w stronę obrońcy pofrunęła zapalniczka, którą ten chciał wręczyć arbitrowi w sytuacji, gdy Królewscy wybijali rzut rożny. Wtedy lekcji czystej gry udzielił mu Carles Puyol. Kapitan Dumy Katalonii wyrwał zapalniczkę z rąk młodszego kolegi, odrzucił ją poza boisko i szybko ustawił Gerarda do pionu, nakazując mu skupienie się na grze. Był to pierwszy półfinał Pucharu Króla, który zakończył się wynikiem 1:1. Rewanżu na Camp Nou nie trzeba chyba nikomu przypominać.



W marcu obie drużyny spotkały się ponownie, a w świetle reflektorów znów znalazł się Piqué. Los Blancos ograli Barçę rezerwami, a środkowy defensor nie mógł poradzić sobie z końcowym rezultatem. Już po zakończeniu Klasyku Gerard najpierw wykonał gest kradzieży w kierunku arbitra Miguela Ángela Péreza Lasy, a później śmiał mu się w twarz, po tym jak ten nie podyktował kontrowersyjnego rzutu karnego na Adriano. Katalończyk po meczu oznajmił żurnalistom, że „arbiter wkroczył do akcji”, sugerując również, że wygranie z Realem nie jest możliwe w meczu na styku. Komitet Techniczny Arbitrów złożył wówczas na ręce Komitetu Rozgrywek skargę na piłkarza za jego gesty i słowa, ale ostatecznie zawodnikowi znów się upiekło. Jeszcze w tym samym miesiącu piłkarze obu klubów spotkali się na kadrach, a na linii Real-Barcelona po raz kolejny zawrzało i po raz kolejny za sprawą wiadomo kogo. Podczas meczu z Finlandią Piqué starł się z Álvaro Arbeloą i obaj defensorzy obwiniali się o stratę gola przy każdym możliwym stałym fragmencie gry, by ostatecznie przestać się do siebie odzywać, a jak się później okazało, zapałać też do siebie niechęcią na dłuższy czas. Był to też okres, gdy madridismo podzieliło się na zwolenników Mourinho i sprzymierzeńców Ikera Casillasa, a Gerard jak mało kto potrafił trafiać w ten słaby punkt, niejednokrotnie odwołując się do zaistniałej sytuacji.

Rozpoczął się sezon 2013/2014, a Piqué już we wrześniu uderzył z grubej rury i oskarżył klub z Madrytu o to, że może liczyć na wsparcie Bankii, która miała rzekomo udzielać Królewskim niezliczonej liczby kredytów i pożyczek. Nie zdążyły upłynąć dwa tygodnie, a Gerard znów wkroczył do akcji – tym razem na Twitterze. „Oglądam film komediowy na Canal+ Liga. Zawsze dobrze się ogląda coś takiego o tej porze nocy”, skomentował mecz Realu Madryt z Elche, nawiązując do kontrowersyjnego sędziowania Césara Muńiza Fernándeza. Wobec tego komentarza obojętnie nie przeszedł Arbeloa i tak ripostował Katalończyka: „Jestem zadowolony z trzech punktów! Cieszę się, że niektórzy zamienili teatr na kino, to zawsze wychodzi na dobre”. Pod koniec 2013 roku katalońska prasa zarzucała Barcelonie utratę stylu gry, a Piqué wykorzystał to, by po raz kolejny zaczepić madridismo i zapytał dziennikarzy: „Jeśli wygralibyśmy w pięć lat tyle, ile zdobył Real, czyli Ligę i Puchar, to co by o nas mówiono?”.

„Gracias a Kevin Roldán, contigo empezó todo”
Rok 2014 bez wątpienia należał do Królewskich, a Piquenbauer czuł chyba pismo nosem, bo już w styczniu wypalił do gazeciarzy: „Pojedynki pomiędzy nami a Realem od zawsze były zacięte. W każdym razie hegemonia Barcelony przez ostatnie lata jest zaj***ście trudna dla Realu Madryt”. I być może faktycznie taka była, ale sezon 2013/2014 upłynął pod znakiem wygranej z Barçą w finale Pucharu Króla, w którym Piqué nie zagrał, i oczywiście La Décimy, której obrońca nie skomentował. Końcówka roku to także wygrany ligowy Klasyk, w którym Gerard sprokurował rzut karny, a po meczu, ku zaskoczeniu wszystkich, przyznał, że… rezultat był uczciwy.

W tym roku na futbolowy szczyt znowu wróciła Barça, a Piqué dał się we znaki kibicom z Madrytu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczęło się stosunkowo spokojnie i od stwierdzenia, że finał Pucharu Króla powinien zostać rozegrany na Santiago Bernabéu. Te słowa wzbudziły jednak jedynie uśmiech politowania wśród fanów Realu, bo ci mieli w pamięci sytuacje, gdy Barcelona nie godziła się na rozgrywanie finałów na Camp Nou. Piqué jednak powoli się rozkręcał. Tym razem postanowił uderzyć nie w Królewskich, a w stołeczną prasę, której zarzucił, że po przypieczętowaniu mistrzostwa ta wolała na okładkach umieścić wygraną koszykarzy Los Blancos w Eurolidze. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść.

Barcelona świętowała zdobycie trypletu na Camp Nou, a wszyscy na stadionie czekali z niecierpliwością, aż za mikrofon chwyci Piqué. Gdy tak się stało, usłyszeliśmy tyle: „Dziękuję sztabowi szkoleniowemu, fizjoterapeutom, lekarzom, kibicom… I dziękuję Kevinowi Roldanowi, od ciebie wszystko się zaczęło”. Reprezentant Hiszpanii miał oczywiście na myśli imprezę urodzinową Cristiano Ronaldo, która odbyła się w dzień porażki Realu Madryt z Atlético 0:4. Kolumbijski piosenkarz był jednym z gości na przyjęciu wyprawianym na cześć Portugalczyka, a filmiki i zdjęcia z zabawy obiegły Internet. To była jednak dopiero zapowiedź rollercoastera, na który Gerard postanowił wrzucić w tym roku wszystkich madridistas.

„Vamos a celebrarlo, que se jodan los de Madrid”
Na kolejny wybryk Piqué nie trzeba było czekać zbyt długo. Obecny sezon nie zdążył jeszcze wystartować na dobre, ale Barcelona na dzień dobry zdobyła Superpuchar Europy po szalonym meczu z Sevillą. Wychowanek Dumy Katalonii uznał, że to kolejny niezły moment, by sprzedać Madrytowi kuksańca. Podczas celebracji i rundy honorowej z pucharem obrońca nawoływał do swoich kolegów: „Dalej, chłopaki, świętujmy! Niech się pie**olą ci z Madrytu, niech widzą naszą rundę z pucharem!”, a wszystko uchwyciły kamery.

Karma szybko wróciła jednak do Piqué. Kilka dni później Barça walczyła o Superpuchar Hiszpanii z Athletikiem Bilbao, ale już w pierwszym meczu została rozbita 4:0 i według wielu wszystko było już rozstrzygnięte. Gerard podtrzymywał jednak nadzieję wśród culés i na Twitterze pisał po katalońsku: „90 minut na Camp Nou. Ja wierzę". Skończyło się jednak na wyniku 1:1, a nadzieje fanów ugasił nie kto inny jak Piqué. Obrońca w 56. minucie podbiegł do arbitra bocznego i uraczył go takim komplementem: „Sram na twoją pier***oną matkę”. Bezpośrednia czerwona kartka i cztery mecze zawieszenia. Ta i poprzednie sytuacje zaczęły już irytować nie tylko fanów Realu Madryt, ale także kibiców w całej Hiszpanii, co skutkowało tym, że Piqué zaczął być wygwizdywany podczas zgrupowań i meczów reprezentacji. Sytuacja zaogniała się coraz bardziej i kiedy pożar próbowali gasić Sergio Ramos czy Vicente del Bosque, tegoroczny punkt kulminacyjny miał dopiero nadejść.

„Quiero que el Real Madrid pierda siempre”
Piqué postanowił zwołać na początku września konferencję prasową, na której stawiła się cała rzesza dziennikarzy spodziewających się, że obrońca zamierza pojawić się na niej z gaśnicą. Nic bardziej mylnego. Jak nisko opadły wszystkim szczęki, gdy okazało się, że Gerard nie ma ze sobą gaśnicy, ale miotacz ognia, z którego korzystał między innymi tak:
• „Stosunki Barçy z Realem są pełne pasji, kiedy jednemu klubowi idzie dobrze, to drugiemu idzie źle, więc życzymy, żeby Realowi szło jak najgorzej”.
• „Nie żałuję niczego, zrobiłbym to znowu jeszcze tysiąc i jeden raz. Nie oczekujcie, że się zmienię. Dzień przed meczem z Bayernem powiedziałem, że chciałbym finału z Realem, ale po awansie oglądałem rewanż Real – Juventus w koszulce Buffona”.
• „Oby nie gwizdano na mnie w kadrze, ale na Bernabéu jak najbardziej. Gwizdy na Bernabéu to symfonia dla moich uszu”.
• „Nie zawsze chodzisz w garniturze, czasami jesteś w krótkich spodenkach i klapkach. To rywalizacja i czuję się bardzo dumny, że należę do epoki, w której Barcelona wygrała wszystko, a Real przestał wygrywać. Czasami zrywanie z ustalonym porządkiem nie jest takie złe”.

Wszystkie te słowa wywołały prawdziwą burzę w Internecie – opinie były różnorakie i skrajne. W oczach niektórych kibiców Realu Piqué znów wyszedł na błazna, któremu brak klasy, ale byli też tacy, którzy twierdzili, że gracza z takim temperamentem brakuje Królewskim. Fani Barcelony w większości piali z zachwytu, a wielu z nich do dziś widzi w Katalończyku przyszłego prezesa Barçy. Słowa Gerarda znów zirytowały jednak wielu Hiszpanów, co wzmożyło tylko falę gwizdów skierowaną w niego z trybun niemal wszystkich hiszpańskich stadionów. Xavi twierdzi, że na jego kolegę gwiżdżą tylko madridistas, ale trudno traktować te słowa poważnie, skoro Piqué wygwizdywany jest na Estadio Mestalla czy Estadio Ramón Sánchez Pizjuán, na których trudno doszukać się rzeszy fanów Realu. Sympatycy reprezentacji mają też w pamięć fakt, że Gerard wielokrotnie okazywał zdecydowanie większe przywiązanie do Katalonii niż Hiszpanii, popierając dążenia do uzyskania niepodległości, uczestnicząc w marszach, świętując trofea z katalońską flagą czy grając w barwach jej reprezentacji.



Piqué ma świadomość tego, że w najbliższą sobotę na Bernabéu nie będzie inaczej niż na pozostałych stadionach, a porcja otrzymanych gwizdów będzie na pewno syta. Mimo wszystko Gerard nie zapomina, by podsycić przedmeczową atmosferę jeszcze mocniej. W zeszłym tygodniu obrońca polubił na Twitterze wpis jednego z fanów, który brzmiał następująco: „Teraz tak, chcę zobaczyć Hiszpaników na zmianie gwiżdżących na Piqué, gdy Isco i Ramos omijają reprezentowanie swojego kraju. Bóg kocha bezmyślnych”, a wszystko wyłapała skrzętnie telewizja La Sexta.

„Piqué, cabrón, Espańa es tu nación”
Obecnie kibice na stadionach ograniczają się jedynie do gwizdów w kierunku Piqué, ale w czasach, gdy Hiszpańska Federacja Piłkarska nie wystawiała jeszcze po meczach paragonów z listą obelg, za które musi zapłacić klub, a na Bernabéu zasiadali Ultras Sur, sytuacja wyglądała zgoła odmiennie. Najbardziej zagorzali i radykalni fani Realu niejednokrotnie pozdrawiali obrońcę Barcelony w dość wyrafinowany sposób. Mogliśmy słyszeć między innymi: „Piqué, suk**synu, Hiszpania to twoje państwo” czy „Wszyscy tyłki do ściany, nadchodzi Guardiola! Wy**chał Messiego, także Gerarda Piqué, a teraz idzie po Víctora Valdésa też”. Obecnie takie przyśpiewki można już usłyszeć jedynie przed meczami Królewskich, gdy fani intonują je pod stadionem.

Kibice Realu nie są jednak jedynymi, którym Piqué zaszedł za skórę. Równie mocno nie przepadają za nim fani Espanyolu, którzy ułożyli jeszcze kreatywniejszą przyśpiewkę, a obrywa się nawet sympatycznej partnerce obrońcy – Shakirze. La Curva RCDE zwykła swego czasu śpiewać: „Piqué, suk**synu, Shakira ma ku**sa, twój syn jest od Wakaso, a ty jesteś pedałem”.

Jedni go uwielbiają, inni nienawidzą, ale pewne jest to, że nie można przejść obok niego obojętnie. Gerard Piqué Bernabéu, dla jednych wielki culé, a dla innych po prostu zagorzały antimadridista.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!