Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Hokejowa melancholia

Zapraszamy do lektury!

– Nie płacz, wszystko będzie dobrze, kiedyś jeszcze tu wrócisz – powiedział sam do siebie Banan.

– Przecież dopiero co przyjechałem – tłumaczy Grześ chwilę odpowiedział sam sobie Banan.

– Spójrz na to inaczej, być może jak zawitasz tu za rok, wybierzesz się na Cibeles w celach innych niż turystyczne? – wciąż starał pocieszać się sam siebie Banan.


Banan doszedł ostatecznie do wewnętrznego porozumienia. Nie zdołało to już jednak zawrócić ściekającej po jego policzku łzy. Przecież czuł się, jak gdyby właśnie został zesłany z Raju na Ziemię. Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy miał świadomość tego, że do rzeczonego Raju jeszcze powróci. Wiedział, że tak naprawdę był niewinny.

.

.

.

25 meczów. 25 meczów, które minęło mi tak szybko jak wam przeskoczenie wzrokiem umieszczonych powyżej trzech kropek. Pikniki, dramaty, ludzkie tragedie, łzy smutku i radości. Nie brakowało niczego. Starałem się jak najdłużej odganiać od siebie myśl o tym, że starcie z Getafe będzie już ostatnim w tym sezonie. Czym intensywniej jednak próbowałem unikać myślenia o tym, tym bardziej świadomość tego stawała się dla mnie nie do zniesienia. Z pewnymi rzeczami po prostu trzeba się pogodzić. Kiedyś już przytoczyłem tu pewną złotą myśl, którą teraz powtórzę – Ciesz się, że było, nie płacz, że skończyło. Nic dodać nic ująć.

Wyruszyłem więc z domu w ostatnią podróż. Szybkie zakupy. W końcu bez słonecznika na stadion nie wypada. Jako że jakiekolwiek przesądy nie miały już sensu, na Bernabéu udałem się inną trasą niż zazwyczaj. Gdy doszedłem do celu, ulica Padre Damián była zamknięta. A więc wszystko w normie. Idę po plakietkę. „Hola Hanus!”. Ostatnie „Hola Hanus!” do sam nie wiem kiedy. Ogarnął mnie autentyczny smutek. No nic, udaję się w stronę windy. Wczoraj wyjątkowo przed wejściem do dźwigu osobowego ochrona przeszukała mi torbę. Oszukałem ich niczym przemytnik przez duże „P”. Narkotyki miałem schowane w innej przegrodzie.
Idąc na stadion inną drogą, widoki też są całkiem fajne

Na trybunach dość pusto. Najwidoczniej Madryt dopadła plaga szkorbutu. A tak całkiem na poważnie, jakoś wielce mnie to nie zdziwiło. Może władze klubu mogły nieco odpuścić i obniżyć ceny biletów? Jeśli można było tego dokonać przed starciem z Łudogorcem w Lidze Mistrzów, może i dało się to zrobić także w sobotnim meczu o pietruszkę?

– A może zagrajmy dziś w hokeja? – ktoś rzucił beztrosko w tunelu przed wyjściem na murawę.
– W sumie... dlaczego nie? – dobiegł głos z oddali.
– No to postanowione.

Jak powiedzieli, tak zrobili. Przed pierwszym gwizdkiem arbitra przebijający się przez utworzony przez piłkarzy Królewskich szpaler koszykarze zaprezentowali jeszcze publice dziewiąty Puchar Europy i można było zaczynać.
Na bezrybiu i rak ryba. Brawa dla koszykarzy

7:3. Podejrzewam, że to mógł być pierwszy i ostatni raz, gdy oglądałem z trybun mecz piłkarski zakończony podobnym rezultatem. Osobiście bardzo się cieszę, że Królewscy w dwóch minionych potyczkach pokazali charakter. Zawsze byłem zdania, że jeśli już przegrywać rozgrywki, to jak najmniejszą różnicą. Dwa punkty straty do Barcelony na koniec ligi wyglądają dla mnie o wiele lepiej niż cztery czy pięć oczek. Kwestia estetyki.
Gooooooool del 'Bicho'!

Trybuny skupiły wczoraj uwagę głównie na Ikerze Casillasie. Po golach dla Getafe szczerze mówiąc nie wiedziałem początkowo czy gwizdy były kierowane w stronę zawodników gości czy też kapitana Królewskich. Później nie miałem już wątpliwości, że adresatem był Iker. Większość z czasem zaczęła jednak brać stronę golkipera i zagłuszała gwizdy oklaskami. Saga Ikera cały czas nie dobiegła więc końca. I chyba prędko to nie nadejdzie. Wiem tylko jedno – ja w takiej atmosferze nie potrafiłbym pracować. Na szczęście w redakcji RealMadryt.pl zatrudnieni są sami kochani ludzie.

Z dziennikarskiego obowiązku powinienem jeszcze wspomnieć o debiucie chłopca, który wysłał zwycięskiego esemesa z kodem spod nakrętki Martina Ødegaarda. No więc wspominam. Źle nie było, choć fajerwerków też bym nie odpalał. Ogólnie nie ukrywam, że moje nastawienie wobec niego jest dość sceptyczne. Drugi Sergio Canales. W najlepszym przypadku. Tak, zazdroszczę mu pieniędzy, sławy, tego, że w Madrycie pożyje dłużej niż rok i że jego blond włosów w żadnym przypadku nie da się pomylić z rudymi. Szczególnie tego ostatniego.

Konferencja. Trener Getafe wraz z dwiema innymi osobami rzeczniczką prasową melduje się w sali konferencyjnej z szerokim od ucha do ucha uśmiechem. Oboje zajmują miejsca. Na sali zapada cisza. „Jakieś pytania?”, przerywa milczenie pani rzecznik. Wciąż cisza. „Jak nie ma pytań, to sobie pójdziemy”, informuje rzeczniczka. W końcu ktoś się nie bał i zapytał. Szkoleniowiec gości poudawał przez kilka sekund, że porażka w jakikolwiek sposób go zabolała i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku mógł udać się w stronę drzwi.
Pytać, bo jak nie, to spadamy!

Kilka minut przerwy w oczekiwaniu na Carlo. Tak bardzo bym chciał, żeby to nie był ostatni raz, gdy widzę jego uniesioną brew. Myślę, jednak, że jego wyraz twarzy mówił wszystko. To koniec. Że niby nie wie, co dalej? Nie wierzę. „Czy pożegnałeś się już z piłkarzami?”, pada pytanie. Bezczelność posunięta do granic możliwości. Jak dla mnie dożywotni zakaz chodzenia na konferencje. Milczenie jest złotem. Niech pan bierze przykład ze mnie.

W strefie mieszanej nic specjalnego. Nawet nie przejąłem się zbytnio tym, że rozładował mi się tablet i nie byłem w stanie zrobić żadnego zdjęcia. Nacho i Illarra. No i Łysy, wiadomo. W okolicy kręciło się również kilku zagubionych niczym dzieci we mgle norweskich dziennikarzy. Jeden z nich dostał nawet solidną reprymendę od pani Patrycji za wniesienie do mix zony teleskopu Hubble'a zbyt zaawansowanego technologicznie sprzętu fotograficznego. Pani Patrycja była bardzo groźna. Myślałem już w pewnym momencie, że Norweg zostanie zwyczajnie wyproszony. „No ale my teges, no, Martin Udegard”, tłumaczył się przybysz ze Skandynawii. Koniec końców nie został przepędzony.

Na dziś tyle. Koniec sezonu nie oznacza jednak, na wasze szczęście czy też nieszczęście, końca cyklu. Możecie się jeszcze spodziewać 3-4 tekstów w zależności od tego, jak ostatecznie potoczą się losy rozpoczętych przeze mnie kilku bojowych misji. Jeśli wam mało, tradycyjnie zapraszam do śledzenia mnie na Twitterze. Cześć!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!