Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Za Realem nawet na drugi koniec miasta

Zapraszamy do lektury!

Kiedy w listopadzie gromiliśmy na Santiago Bernabéu Rayo Vallecano 5:1, nie wiedziałem jeszcze, że w pewnym momencie zacznę wyczekiwać rewanżu na Estadio de Vallecas z taką niecierpliwością. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu spytał mnie czy potrafię wymienić chociaż trzech piłkarzy zespołu Franjirojos, odpowiedziałbym, że nie. Ot typowe ogórki, które przyjeżdżają po tak zwany oklep po czym życie toczy się dalej. Moja ignorancja sięgała wręcz takiego pułapu, że nie byłem pewien czy Alberto Bueno to ten Alberto Bueno czy może po prostu chodzi o jakąś zbieżność nazwisk.

Dziś, choć pewnie jeszcze mógłbym popełnić jakiś błąd, raczej potrafiłbym wymienić pierwszą jedenastkę Rayo, jej najjaśniejsze punkty (nie licząc oczywiście TEGO Alberto Bueno) i słabostki. Mimo że kibice Realu i Rayo za sobą nie przepadają, naprawdę zacząłem kibicować podopiecznym Paco Jémeza i chodzić na ich mecze nie tylko w ramach pojedynczej ciekawostki, którą mógłbym opisać w Bananowym Madrycie. Poznałem ten klub bardziej od środka. Poznałem ideologię przyświecającą jego kibicom i na własne oczy przekonałem się, jak wiele Rayo znaczy na Vallecas. Kiedyś postrzegałem tę drużynę trochę jak Getafe – wiadomo, że istnieją, ale czy naprawdę ktoś tam przychodzi na stadion? Teraz wiem, jak daleko posunięta była moja ignorancja.

Tak czy inaczej, żeby było jasne, starych przyzwyczajeń nie da się zmienić tak szybko i nawet nie przeszłoby mi to przez myśl. Wczoraj zależało mi tylko na jednym – zwycięstwie Realu Madryt. Środowe derby były moim pierwszym meczem, który tak naprawdę spełniał wszystkie kryteria niezbędne do nazwania go wyjazdowym. Co prawda bywałem dwukrotnie na Calderón, jednak za każdym razem siedziałem wśród fanów Rojiblancos. Tym razem jednak w końcu udało się zawitać na sektor gości.

To właśnie z nabyciem biletu wiąże się pierwsza ciekawostka, o której chciałbym wam opowiedzieć. Wejściówki na sektor gości można było bowiem bez problemu nabyć w... kasie na stadionie gospodarzy. Po prostu jedziesz na Vallecas, idziesz do kasy i mówisz, że chcesz siedzieć z kibicami Realu. Nikomu nawet nie przychodzi do głowy, żeby pytać o dane osobowe. A nie zapominajmy, że przecież mówimy o meczu derbowym. Dosyć zaskakujące jest również to, że najtańsze bilety, i nie chodzi mi tu tylko o gości, kosztowały 45 euro, czyli... o 15 euro więcej niż najtańsze na listopadową potyczkę na Santiago Bernabéu. Kibice Królewskich za najtańsze wejściówki również musieli zapłacić 45 euro. Niemniej jako człowiek wyższych sfer oczywiście nie zadowoliłem się najbardziej ekonomicznym produktem i wyłożyłem całe 50 euro. Życie ponad stan zawsze i wszędzie.

Czy na Vallecas możesz pojechać przywdziany w barwy Królewskich? Tak, nie ma z tym problemu. Spojrzenia fanów gospodarzy w najgorszym wypadku mogą być nacechowane niechęcią, ale na pewno nie nienawiścią. Ja z koszulką się akurat nie afiszowałem, ponieważ przedmeczowy czas spędzałem z zagorzałym rayistą i po prostu stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli inni nie zobaczą, iż brata się on z, bądź co bądź, wrogiem. Tak na wszelki wypadek policji w okolicy stadionu było zdecydowanie więcej niż zwykle, choć funkcjonariusze ogólnie bardzo lubią wysyłać dodatkowych stróżów prawa na starcia Rayo. Tym razem jednak dla rozrywki, która oficjalnie miała zapewnić bezpieczeństwo, z ruchu wyłączono główną ulicę i kilka z niej odchodzących. Nie jestem ekspertem w obstawianiu spotkań (także u bukmachera, Benzema nie trafił, przez co straciłem jeden euro. Do wygrania miałem 1,67 jednostek twardej europejskiej waluty), ale wydało mi się to mocną nadgorliwością ze strony policji.

Ultrasi Rayo w drodze na mecz

Wejście na stadion przebiegało bez najmniejszych problemów. Zero legitymowania, przeszukiwanie pro forma, z pistoletu nikt do mnie nie mierzył. Na Vallecas wybrała się spora liczba fanów Los Blancos. Byli wśród nich również Janusze mojego pokroju, starsi kibice, a także dzieci. Niemniej tym razem nikt nie przyszedł na stadion jedynie po to, by najeść się słonecznika (co nie oznacza, że go nie było) i wygwizdać Carlo Ancelottiego. Z przeprowadzonego przeze mnie wywiadu środowiskowego wynika nawet, że byliśmy całkiem głośni. Kilka flag i rozległa sektorówka to być może wciąż nie był poziom polskich stadionów, jednak jak na Hiszpanię oprawa zdecydowanie wybijała się ponad przeciętną. Mnie najbardziej i tak w pamięci zapadnie coś innego. Sektor gości znajduje się blisko mieszczących się tuż za jedną z bramek bloków, z których okien spotkanie obserwowali mieszkańcy. Wśród nich była również młoda blondynka, która z daleka wydawała się naprawdę atrakcyjna. Tak więc „Pokaż cycki” musiało polecieć obowiązkowo. Co prawda piersi nie pokazała, ale kiedy poprosiliśmy ją o to, by trochę z nami poskakała i pośpiewała w oknie już nie miała większych oporów. Może to i proste, a nawet prostackie poczucie humoru, ale do mnie trafia. W tym wieku nic już na to nie poradzę.

Życie pod sektorówką

Loża honorowa na Estadio de Vallecas

Samo spotkanie, jak można było się domyślić, nie było spacerkiem. Sporo zagrań, szczególnie w pierwszej połowie, budziło wśród kibiców gości irytację, jednak w odróżnieniu do starć na Bernabéu nikomu nie przyszło do głowy by uciekać się do gwizdów. Przeważała wiara w ostateczne powodzenie. Nie ukrywam jednak, że momentami już myślałem, że na meczach poza domem przynoszę pecha. Wczorajszy pojedynek w ostatecznym rozrachunku trochę mnie jednak uspokoił przed wtorkową wizytą na Vicente Calderón.

Widok prawie jak z prasówki

Po ostatnim gwizdku arbitra naszym fanom za doping podziękowali Toni Kroos i Sergio Ramos. Reszta udała się bezpośrednio do szatni. Trochę inaczej sprawa miała się w przypadku Rayo. Cały młyn cierpliwie czekał aż drużyna wyjdzie, by pożegnać się z kibicami. Ci mimo porażki byli dumni ze swoich pupili, bo choć ich drużyna przegrała, zasłużyła na uznanie. Tym razem romantyczny futbol nie przyniósł wymiernych korzyści, ale moralnie Rayo jak zwykle zwyciężyło. Po meczu policja przetrzymała nas jeszcze pół godziny na sektorze, co poniektórzy przestępcy i stadionowi chuligani skrzętnie wykorzystali na przyklejanie na krzesełka wlepek, gdy funkcjonariusze akurat nie patrzyli.

No nic, temat uważam za wyczerpany. Na pewno nie była to moja ostatnia wizyta na Estadio de Vallecas. Niemniej zanim po raz kolejny przyjdzie mi zasiąść wśród rayistas w sobotę udam się na Santiago Bernabéu, zaś we wtorek na Vicente Calderón. Koniec tygodnia i początek następnego zapowiada się więc doprawdy zacnie. Do zobaczenia wkrótce!

Prawie bym zapomniał o twitterowej prywacie. Teraz już z czystym sumieniem mogę udać się na uczelnię.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!