Advertisement
Menu
/ jotdown.es

Arbeloa: Nie muszę być dla nikogo przykładem

Obszerny wywiad z Hiszpanem

Przychodzi późno do restauracji La Manduca de Azagra, ponieważ Carlo Ancelotti zatrzymał zawodników po dwóch wpadkach w Lidze (z Barceloną i Sevillą). Wywiadu udzielił dzień po powrocie z Pizjuán. Jednak Álvaro Arbeloa Coca (Salamanca, 1983) nie jest przygnębiony, chociaż wyraźnie kuleje. Włoski trener powiedział im, że seria zwycięstw szybko się skończy i przyjdzie dołek, który mogą przezwyciężyć, jeśli będą zjednoczeni. Real Madryt nie rozegrał jeszcze wtedy ćwierćfinałów w Lidze Mistrzów. Arbeloa usiadł przy stole zerkając kątem oka na swoją fotografię. „Obiecałem, że się nie ogolę, ani nie obetnę włosów, aż nie wrócę do gry”, powiedział.

Skąd pochodzi twoja rodzina?
Z Carcastillo, z prowincji Nawarra. Myślę, że mój ojciec był jedynym, który urodził się w Getafe. Poznał tam moją matkę, która pochodzi z Barcelony. Pobrali się i mieli dwójkę pierwszych dzieci. Przeprowadzili się do Palencii, a później do Salamanki, gdzie ja się urodziłem.

Jednak nie zostałeś tam długo.
Dwa lata, później rok w Valladolidzie i od czwartego do osiemnastego roku życia mieszkałem w Saragossie.

Piłkarze?
Mój starszy brat grał. O drugim bracie tata zawsze mówił, że pójdzie go zobaczyć i zauważył go grającego w koszykówkę. Nie wybierali go do gry, więc zabierał piłkę do kosza.

Twój ojciec kibicował komuś?
Tak, oczywiście.

Nie możesz powiedzieć komu, rozumiem.
Mój ojciec był kibicem Atleti. Wielkim kibicem (śmiech).

Ty zaczynałeś w Saragossie.
Konkretnie to na przerwach. Więc kiedy myślę, że żyję tego, co się działo na przerwach, to możesz sobie wyobrazić...

Dobra szkoła.
Przerwy były wiecznym rozgrywaniem klasyku. Tam wygrywało się grzecznie albo wbrew przepisom. Trzy klasy grające na jednym boisku, trzema różnymi piłkami. Przepoceni, przepychający się ze wszystkimi. Ważne było nie tyle zwycięstwo, ile wyjście z tego żywo.

Ty wygrałeś.
Lubiłem futbol, ale nie myślałem, żeby żyć z tego. W domu rodzice byli bardzo wymagający, jeśli chodzi o naukę. Piłka nożna nigdy nie była na pierwszym miejscu. Moja matka zawsze powtarzała: kupujesz bilet na loterię wiedząc, że nie wygrasz. Z tego powodu, jeśli jest jakaś radość, jest tym większa. Z futbolem zrobiłem tak samo. Grałem dla rozrywki, nigdy nie brałem pod uwagę możliwości niepowodzenia. Wszystko, co mogło mnie spotkać w futbolu, było dobre.

I studiowałeś?
Zapisałem się na marketing, a później przeszedłem na zarządzanie. To było po to, żeby przekonać moich rodziców, że powinienem mieszkać w Madrycie. Miałem już miejsce w Juvenilach klubu i chciałem tam studiować.

I studiowałeś?
Prowadziliśmy życie akademickie, oglądaliśmy Kroniki Marsjańskie do pierwszej w nocy, graliśmy na PlayStation, chodziliśmy na chwilę na zajęcia rano, a po południu na trening.

Pieniądze.
Służyły mi, żeby kupić sobie samochód. Nigdy nie miałem na ich punkcie obsesji. Rok później opuściłem akademik i zacząłem mieszkać z moim bratem Raúlem, który również przyjechał do Madrytu na studia.

Z kim byłeś w drużynie?
Soldado, De La Red, Javi García, Borja Valero, Jurado, Codina, Juanfran, Negredo, Filipe Luis, Diego López. Generacja, której dawno nie widziano w Realu Madryt.

Wszystkie generacje Castilli nie są zbyt długo widoczne. Zostaliście później jeszcze na dwa czy trzy lata.
Zatryumfowanie w Realu Madryt jest bardzo trudne. Szczególnie, gdy przychodzisz z dołu, ponieważ przeskok jest ogromny. Grałem na środku obrony i musiałem rywalizować z Cannavaro, Helguerą, Ramosem… Taki jest Real Madryt, tutaj trener nie może mieć cierpliwości, żeby wprowadzać kogoś na boisko.

Jednak w Deportivo grałeś od samego początku.
Caparrós postawił na mnie w początkowych dwudziestu meczach. A miał takich zawodników jak Lopo, Andrade, Coloccini. Ludzie dużo bardziej doświadczeni, jednak Caparrós postawił na mnie. Chociaż trzeba dodać, że on nie miał potrzeby wygrywania każdego meczu, jak to jest w Madrycie.

Pamiętasz jakieś ciekawe historie z Castilli?
Jedyne, które pamiętam, nie nadają się do opowiedzenia. Rezerwy to jest moment, gdy grasz w piłkę nożną, gdy jesteś profesjonalistą, ale ciągle to nie jest ten poziom. Grasz bez presji, żeby się tym cieszyć. I mieliśmy po dwadzieścia lat, wyobraź sobie. Mieliśmy wiele kolacji z drużyną, na które teraz nie możemy sobie pozwolić, ponieważ mamy dzieci, rodzinę. Mieliśmy wtedy ze sobą bardzo bliskie relacje.

Awansowałeś z rezerw do Galacticos.
Postawił na mnie Camacho.

Więc nawiązała się jakaś więź miedzy wami.
Powołał mnie w dniu, gdy zaprezentował swoją dymisję. Trzynasta kolejka w Lidze, przegraliśmy 0:1 w Barcelonie z Espanyolem. Już wcześniej, na przemowie przed meczem, napięcie było ogromne. Zostawił na ławce Beckhama i Raúla.

Byłeś oczarowany.
To było prawdziwe zderzenie, taka kadra jak wtedy, poczucie takiej presji. To było wejście w realia futbolu.

Tego wieczoru Camacho, który dopiero co przegrał 0:3 z Leverksusen w pierwszym meczu Ligi Mistrzów (z Ronaldo i Figo na ławce), zostawił na ławce Beckhama, Raúla i napastnika, którego nie chciał, Owena. Postawił za to na Juanfrana i Celadesa. Wrzesień i szatnia już była niczym tykająca bomba.
„Teraz idźcie porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi z prasy”, krzyczał po ogłoszeniu wyjściowej jedenastki. Ktoś się zaśmiał. „Tak, tak, śmiej się!”. Pomyślałem: „Cholera, ci zawodnicy są ponad dobro i zło”.

Przynajmniej dzieliłeś ławkę w Beckhamem.
Mój angielski był wtedy katastrofalny. On jest bardzo sympatycznym gościem. Zbliżasz się do niego, myśląc o światowym szaleństwie na punkcie Davida Beckhama i później każda rzecz, którą zrobił, wydawała ci się normalna, jednak wydawało mi się, że co zrobi?

Oprócz niego, Ronaldo.
To odrębny przypadek. Nigdy nie przestał cieszyć się grą. Jeśli nie miał ochoty na bieganie, nie biegał. Jeśli miał ochotę na zdobycie trzech bramek, strzelał trzy bramki. Coś niesamowitego. Kiedy odszedłem z Realu Madryt do Deportivo, zagrałem przeciwko nim po świętach Bożego Narodzenia. To był rok Capello, zdobyli później mistrzostwo. Przegrali z nami 0:1 i Ronaldo wszedł na boisko. Zajął swoją pozycję, ja się zbliżyłem, żeby go kryć, a on spojrzał na mnie zdumiony. „Ale ty jesteś z nimi?”. „Tak, tak, tutaj gram”, odpowiedziałem. On wchodził na boisko i się pytał: „Z kim dzisiaj gramy?”. Jego światem była gra, piłka. Wchodził, prosił o nią i potrafił się nią zająć. Nigdy nie widziałem kogoś, kto tak potrafił wykańczać akcje. Był nie do zatrzymania.


Garrincha z kolei któregoś dnia przyszedł na boisko i był zdumiony tym, ile osób jest na stadionie. „Co się dzieje?”, zapytał. „Dzisiaj jest finał mistrzostw świata”, odpowiedziano mu.
Myślę o tym, co się stało z Ronaldo czy Ronaldinho, który byli jacy byli. Byliby najlepsi na świecie, gdyby mieli dyscyplinę Cristiano.

Prawdopodobnie zabrakło im czegoś naturalnego, czegoś, co mają me krwi.
Ostatecznie taki jest ich charakter. Jednak nie możesz przestać o tym myśleć. Mogliby być barbarzyńsko lepsi. Nie wiem, ale to doprowadza mnie do szału.

Jak Guti.
On był naprawdę fantastyczny. Silny fizycznie, miał wszystkie warunki, ponieważ zwykło się mówić o technice Gutiego, ale miał także niesamowite warunki fizyczne. Jednak najważniejszy jest charakter. Jako osoba Guti był na dziesiątkę, jednak oczywiście, zdarzyło mu się spóźnić na trening i wtedy mówił: „Ku**a, zje**łem, to się nie powtórzy. Będę teraz zawsze przyjeżdżać jako pierwszy”. I przez tydzień przyjeżdżał jako pierwszy na treningi, ale ósmego dnia, bum! Jednak oczywiście zdaję sobie sprawę, że tego nie można zmienić, to również czyniło go wyjątkowym.

Że też wypuścił taką szansę.
Z tego powodu to, co robi Cris, jest nieprawdopodobne, ponieważ ma naturalny talent i warunki, żeby go rozwijać, jednak oprócz tego ma obsesję na punkcie perfekcji. Zwyciężać, poprawiać się, walczyć i tak dalej, dzień po dniu, bez odpoczynku.

Wróćmy do szatni z tamtego meczu z Espanyolem.
Skończył się mecz i w samolocie nie dało się nawet oddychać. Nie pamiętam, co się stało tuż po zakończeniu spotkania, ale nie sądzę, że Camacho jeszcze nic nie powiedział. Dla niego było jasne, że nie wytrzyma już więcej. Dla mnie to było trudne, ponieważ ostatecznie, to on mnie awansował z rezerw. Jednak drużynę przejął García Remón i dał mi zadebiutować.

Kiedy?
Nieoczekiwanie. Wzięli mnie i Javiego Garcíę na mecz z Betisem. Jeśli nie zagralibyśmy, mieliśmy wystąpić w rezerwach. Przegrywaliśmy 0:1 i wszedłem za Mejíę, który grał na boku obrony.

Dlaczego García Remón zmienił bocznego obrońcę, skoro przegrywaliście?
Wydaje mi się, że Mejía miał żółtą kartkę, a Betis miał po tej stronie bardzo dobrego Brazylijczyka, który sprawiał sporo problemów. Wyrównaliśmy po golu Ronaldo. Ja podałem piłkę piętką do Zidane’a i García Remón zrobił mi o to awanturę.

Zidane nigdy nie mówił za dużo na boisku.
Zawsze był bardzo cichy. Teraz krok po kroku staje się bardziej otwarty. W końcu pozycja asystenta trenera jest ważniejsza, niż to się ludziom wydaje. Ma lepszy kontakt z zawodnikami, częściej z nim rozmawiamy niż z pierwszym trenerem: „Cholera, bo trener to, trener tamto”. Zidane opuścił tą cichą osobowość i tworzy więzy w drużynie. Bardzo dobrze nam się z nim pracuje.

Już wiesz, że po krótkim pobycie w Madrycie powiedział Florentino, że chce odejść, ponieważ Figo nie podaje mu piłki. I rzeczywiście, Figo tego nie robił aż do rozkazów prezesa. Później Portugalczyk zrobił coś podobnego z Beckhamem. Zarządzanie takimi zawodnikami jest ciężką pracą.
Spójrz, futbol jest sportem zespołowym w 20-30%. Sukces zawiera się w tym, żeby być drużyną, jednak w większej części to sport indywidualny. Każdy wie, że musi dbać o siebie i patrzeć na swoje interesy. Jeśli nie grasz dobrze, zabijają cię, a jeśli wygwizdują twojego kolegę, cóż, trudno. Mentalność jest taka: „Jeśli ja robię coś dobrze, świetnie. Każdy patrzy na swoje interesy”.

Jednak ostatecznie walczycie o trofea. Kiedy będziesz miał pięćdziesiąt lat, nikt nie będzie pamiętać o hat-tricku w dziesiątej kolejce. Będą cię pamiętać za wygraną w Lidze Mistrzów, Pucharze Króla czy Lidze.
Tak, ale takie są odczucia, co chcesz, żebym ci powiedział. Jeśli mi szkodzą sędziowie, wychodzę i mówię o sędziach, jeśli szkodzą komuś innemu, niech on o tym mówi.

To jest tak silne, że wpływa na wykonywanie podań?
Słuchaj, dużo mnie kosztowało rozróżnianie podań. Czasami, oglądając jakiś mecz, zauważasz, że dwójka, która dobrze się ze sobą dogaduje, dużo sobie podaje, a czasami jest wręcz odwrotnie.

Albo czasem rzucą ci jakiegoś melona.
(śmiech) I ty tam wtedy jesteś z gównianym przyjęciem. Jednak ostatecznie, o takich rzeczach słyszysz też w kontekście do innych drużyn, oglądasz je w telewizji. To nie są rzeczy na wyłączność Realu Madryt. Z daleka wygląda to zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości.

Kiedy awansowałeś do pierwszej drużyny, było dla ciebie jasne, że odejdziesz.
Tkwi we mnie taki cierń, że nie odszedłem wcześniej. Starałem się wykorzystać okazję. Jednak przychodzi taki moment, w którym się poddajesz. Wtedy zatrudnili Capello, który sprowadził Cannavaro, dla przykładu.

Zakończyła się polityka Zidanes y Pavones i zaczęła się moda na sprowadzanie obrońców i środkowych pomocników.
Znając profil Capello i to, czego on chce, wiedziałem, że muszę odejść. Wiesz co się jeszcze stało w tamtym roku? Odszedł Florentino i Calderón wygrał wybory. Nie wiedzieliśmy, co się z nami stanie.

Do czego się odnosisz mówiąc, że wiedziałeś, czego chce Capello?
Ludzi doświadczonych, żeby natychmiast zdobyć tytuł. Jednak ostatecznie Miguel Torres awansował z Castilli i grał dużo u niego! Nie wiem, czy gdybym został, dostałbym swoje szanse, jednak to był moment, w którym myślałem, że nigdy nie będę grał w pierwszym składzie Realu Madryt.

I trafiłeś do Galicji.
Ściągnął mnie Caparrós. To już nie był Superdepor, jednak mieli projekt odbudowy zespołu, który mnie przyciągnął.

Jak trenuje Caparrós?
Rozegrałem dobry mecz, schodził do szatni i robił mi wyrzuty z powodu jakiejś głupoty. Kiedy miałem zły dzień, nic mi nie mówił.

Sześć miesięcy z nim.
Bardzo mało, ale się sporo nauczyłem. On sprawił, że czujesz futbol 24 godziny na dobę, co się ceni, kiedy jesteś młody, ponieważ kiedy się starzejesz, zdajesz sobie sprawę z jednej rzeczy – im więcej masz lat, tym więcej pracujesz, bardziej o siebie dbasz i bardziej żyjesz dla futbolu. Powinno być odwrotnie, ponieważ już przeszedłeś do zespołu, już zrobiłeś karierę w elicie i wydaje się, że jesteś w odwrocie, ale nie.

To ciekawe.
Pewnego dnia podczas pretemporady w Innsbrucku, z Realem Madryt, weszliśmy wszyscy na salę gimnastyczną. Kazali nam zrobić kilka okrążeń i iść pod prysznic. Zaczęliśmy truchtać w grupce wychowanków i minął nas Raúl niczym samolot i powiedział: „Jeśli to zależałoby ode mnie, wszyscy wrócilibyście do Madrytu”. I ty myślisz, jak mógł to powiedzieć? Teraz, kiedy jesteś bardziej doświadczony, wszystko to już rozumiesz.


Caparrós lubi rywalizację.
Bardzo motywuje, jest bardzo podobny do Luisa Aragonésa. Luis naciskał, pracował nad sferą mentalną. Ja z nim pracowałem bardzo krótko, ale podczas tamtych mistrzostw Europy jego głównym zamierzeniem było sprawienie, żebyśmy wierzyli, że możemy wygrać. „Jesteście najlepsi i jeśli z tą drużyną nie dojdę do finału, jestem gównianym trenerem”.

Luis był wcześniej miażdżony przez opinię publiczną.
Pojechali do Murcii i prawie nie pozwolili im trenować. Zabijali ich każdego dnia. Ostatni mecz przed tamtymi mistrzostwami Europy graliśmy w Santanderze ze Stanami Zjednoczonymi. Wygraliśmy po golu Xaviego. I nas wygwizdywali, ale naprawdę musiałbyś usłyszeć te gwizdy. Gwizdy na boisku i ataki w prasie.

To bardzo do was dociera?
Szatnia o tym pamięta, wydaje się, że nie, ale pamięta. Wygraliśmy 1:0 z Francją po remisie z Finlandią w Gijón. Siedzieliśmy w autobusie, czekając na Sergio, kiedy pojawił się oficer prasowy. „Media o nas proszą”. „Media?”, powiedział jeden z ważniejszych zawodników. „Niech nas pocałują w d*pę, jeszcze dwa dni temu nas zabijali!”. Jednak to jest część futbolu.

Figo powiedział, że jeśli nie udzieliłby wywiadu jednej gazecie, dawaliby mu, niezależnie od tego jak dobrze by zagrał, czwórkę. Innemu zawodnikowi, który zagrałby słabiej, ale udzielił wywiadu, daliby siódemkę.
Dziennikarze to też ludzie. Mają swoje sympatie, jak każdy. To mi powiedział jeden z dziennikarzy: „Traktuję dobrze tych, którzy dobrze traktują mnie, jeśli ktoś źle mnie traktuję, cóż, ja jego również”.

W tych relacjach, gdzie jest czytelnik?
Nie wydaje mi się, żeby to było główne zmartwienie.

Twój przyjazd do A Coruńii.
Było kilku dobrych środkowych obrońców. Był Andrade na przykład.

Wyrzucony z boiska w półfinale Ligi Mistrzów w starciu z Porto Mourinho.
I to jak głupio, co? Był bardzo dobrym przyjacielem Deco. I to właśnie Deco leżał na ziemi, kiedy Andrade kopnął go dla zabawy i powiedział: „Dawaj, wstawaj”. A sędzia pokazał mu czerwoną kartkę. Biedak stanął jak osłupiały.

Twoje przejście nie sprowokowało jakiś niesnasek?
Andrade wtedy nie był gotowy na 100 procent. Być może Caparrós najbardziej polegał na Coloccinim, ale przesunął go z obrony na środek pomocy. Oczywiście, rywalizacja jest zauważalna, każdego dnia pracujesz z ludźmi, którym zabierasz miejsce w składzie albo z takimi, którzy tobie to miejsce odebrali.

Miałeś jakieś problemy?
Przechodzisz z grania z przyjaciółmi, jak w Castilli, do zespołu, w którym nikogo nie znasz. Kiedy przyszedłem, Caparrós nie liczył na Tristána, Scaloniego i jeszcze dwóch czy trzech. Pewnego dnia prasa mnie o to zapytała, a ja odpowiedziałem, że jesteśmy skoncentrowani na naszej pracy i na robieniu wszystkiego jak najlepiej, ponieważ to są problemy, które klub musi rozwiązać. Następnego dnia Scaloni wszedł do szatni i powiedział, że musiałem mieć niezły tupet, że jesteśmy kolegami i nie mogę stawać po stronie klubu. Zrobił mi o to awanturę, na co ja nawet nie zareagowałem. Później wezwał mnie Caparrós do biura i powiedział: „Nawet w jednej pieprzonej sprawie nie powiedziałeś tego, co miałeś powiedzieć”.

Twoje pożegnanie było prawdziwym świętem. Deportivo zyskało pieniądze w krytycznym momencie, a ty odszedłeś do Liverpoolu.
Przeszedłem do Depor podpisując pięcioletni kontrakt. Żadnego wypożyczenia, ani takich głupot. Real Madryt nie miał opcji odkupienia mnie. Mógł tylko wyrównać najwyższą ofertę w ciągu pierwszych trzech lat. Myślałem: „Dlaczego Lendoiro ma mnie sprzedać, żeby oddać połowę Realowi Madryt?”. Wydawało mi się, że spędzę tam minimum trzy lata.

A trwało to sześć miesięcy.
Pewnego dnia przyszedł mój agent i powiedział: „Przechodzisz do Liverpoolu”. Musiałem usiąść ze strachu. Zapłaciłem zaliczkę na dom w A Coruńii i podpisałem umowę dwa dni później.

Co się stało?
Kiedy pojawiło się zainteresowanie Liverpoolu, mój agent zorientował się, że Depor ma dług wobec banku, nie pamiętam którego, i że musiał spłacić go jak najszybciej. Poszedł więc do banku i powiedział, że zdobędzie te pieniądze na moim transferze. Porozmawiał z władzami klubu i doszli do porozumienia. Przez dwa miesiące nie dostawaliśmy pensji, sytuacja ekonomiczna była trudna i nagle Depor dostało cztery miliony euro za zawodnika, którego kupiło za jeden milion sześć miesięcy wcześniej. Cholera, to był interes dla nich. Poza tym Joaquín wiedział, że dla mnie przejście do Liverpoolu było prawdziwą bombą.

Elita.
Sporo mnie to kosztowało. Język to była katastrofa, poza tym nie umiałem przyzwyczaić się do innego rytmu dnia. Obiad o jedenastej, żeby grać o piętnastej, na przykład. Przez pierwsze pół roku byłem zagubiony, a grałem więcej niż się spodziewałem.

Na boku obrony.
Byłem środkowym obrońcą w Deportivo, ale Rafa mnie ściągnął, żebym grał na boku. To była kolejna wielka zmiana dla mnie.

Benítez ma sławę robota.
Taki już jest. Przygotowuje treningi dostosowane do kolejnego meczu. Jego metodologia jest fantastyczna. To fenomen trenerski. Być może nie ma takiego kontaktu osobistego z zawodnikami, jak inni trenerzy. On nam mówił: „Fizjoterapeuta nie może iść na obiad z zawodnikami. Nie mogą być przyjaciółmi”. Z nim było tak samo. „Jeśli zostałbym przyjacielem piłkarza, to co by się stało, kiedy zostawiłbym go na ławce?”. Ja się z tym nie zgadzam, ponieważ można utrzymywać dobre relacje z trenerem i wiedzieć, gdzie jest on, a gdzie ty jesteś, ale Rafa ma taki styl bycia.

Kochali go tam.
Na niewielu stadionach na świecie tak wychwalali swojego trenera, jak Rafaela na Anfield. Bardzo go tam kochają.

Przyszedłeś dwa lata po finale Ligi Mistrzów z 2005 roku, kiedy Liverpool odrobił trzy gole straty w starciu z Milanem Ancelottiego.
Byłem sam w domu. Przełączyłem program w przerwie, ponieważ myślałem, że już nie będzie co oglądać, a kiedy wróciłem na kanał z meczem, zobaczyłem, że jest 3:3. Szybko przełączyłem na program, na którym nadawano mecz z półgodzinnym opóźnieniem, żeby zobaczyć, co się stało. Z tego powodu skończyłem oglądać to spotkanie później niż reszta. Takie zwycięstwo w Lidze Mistrzów jest wyjątkowe. Zwróć uwagę na to, że w przerwie śpiewali i dopingowali tylko kibice Liverpoolu. To jest bezcenne.

Kocioł.
Ludzie nie są świadomi, jak trybuny mogą wpłynąć na postawę drużyny. Anfield nagradza każdego zawodnika za każdą akcję. Jeśli wygrywasz z przeciwnikiem pojedynek główkowy, ludzie cię oklaskują. Psychologicznie to jest wielka pomoc. Remontady na Bernabéu bazowały właśnie na tym, publiczność się zapala, zespół podchodzi do przodu naciskając na rywali, który nie ma wyjścia i musi się wycofać onieśmielony. To niesamowite jaki wpływ może mieć Bernabéu na rywali.


Zaprzyjaźniłeś się z Xabim zaraz po transferze?
Nie! Z Mascherano, który dopiero co przyszedł do klubu. Mówiliśmy tym samym językiem i byliśmy nowi. Z Hiszpanów byli Xabi i Pepe Reina. Fabio Aurelio również znał hiszpański, ale zajmował się bardziej swoimi sprawami. Trochę mnie kosztowało zdobycie zaufania Xabiego i Reiny.

Dlaczego?
Cóż, do Xabiego trzeba dojrzeć i walczyć o relacje, bo patrzy na ciebie, spogląda i mówi: „A ten co robi?”. To wiele kosztuje.

Później przyszedł Torres.
Spodziewaliśmy się, że będzie dobry, ale nie, że aż tak. Strzelał wszystko, absolutnie wszystko.

Z Mascherano w Barcelonie to było niczym spotkanie na wojnie.
Kiedy odszedłem do Madrytu, straciliśmy kontakt. Po zakończeniu jednego z Klasyków, rozmawialiśmy dziesięć minut, pytaliśmy się o swoje rodziny. Jednak dużo się dzieje. Utrzymujesz świetne relacje z kimś z drużyny, a kiedy zmienisz klub, traci się prawie cały kontakt. Dla przykładu, w Castilli Juanfran, Soldado i ja byliśmy nierozłączni. Teraz Juanfran i ja mieszkamy pięć minut od siebie, a w najlepszym wypadku jemy razem obiad raz w roku albo wpadamy na siebie, kiedy odwozimy dzieci do szkoły, nic więcej.

Przy starciach na boisku jest czas, żeby pomyśleć: „To jest mój kolega”?
To zależy od meczu i napięcia. Jeśli nie dzieje się zbyt dużo, przechodzisz obok kogoś i szczypiesz go w tyłek. Jeśli jednak gramy o Ligę, nie ma przyjaciół.

Zadebiutowałeś w Lidze Mistrzów w wielkim stylu.
Kryjąc Messiego na Camp Nou.

Jak przyjąłeś tę wiadomość?
Przeszedłem do Liverpoolu w końcówce stycznia. Mój pierwszy mecz w Premier League rozegrałem w połowie lutego, a tydzień później mierzyliśmy się z Barçą, która broniła tytułu, na Camp Nou.

Co ci powiedział Benítez?
Podszedł do mnie na treningu i powiedział: „Zagrasz na lewej obronie”. I zostawił mnie z wybałuszonymi oczami i myślą: „Musiał przyjść pijany na trening”.

Oboje wiedzieliście, co znaczy gra tam.
Messi nie był taki, jaki jest teraz. Jednak wrócił po kontuzji, zagrał w meczu z Valencią i wszystko zrewolucjonizował. Miał kilka meczów, w których naprawdę wymiatał. Nie był taki, jaki jest teraz, ale już wtedy był znakomity.

Co musiałeś zrobić?
Rafa powiedział mi, że on często schodzi ze skrzydła i atakuje środkiem, ja miałem go powstrzymywać. Wydawało mi się to bardzo ryzykowne, naprawdę. Jednak ostatecznie pojechaliśmy na Camp Nou i wygraliśmy 2:1. Ja rozegrałem dobre spotkanie. Messi zaczynał bardzo przyklejony do linii bocznej, a kiedy dostawał piłkę, schodził do środka. Nie robił tego, co teraz, kiedy może dostać piłkę w każdym miejscu.

Jak go zatrzymać?
Rafa nalegał, żebym uważał na jego naturalne zejście na lewą nogę do środka i zostawiał możliwość zejścia na prawą, bo trudno, biegłby wzdłuż linii bocznej. Zagrożeniem było zejście do środka, to było praktycznie krycie na plaster. Cholera, w Liverpoolu ciągle mi przypominają tamten mecz. Jednak ostatecznie – to zasługa Rafy. Taktycznie przygotowuje mecze bardzo dobrze, przede wszystkim dwumecze. Jeśli musi zmienić drużynę, żeby zaszkodzić przeciwnikowi, robi to ze świadomością. Studiuje rywali, tłumaczy nam ich słabe punkty, mówi nam, jak je wykorzystać. Obsesyjnie.

Messi coś ci mówi na boisku?
Nie, nie sądzę, żebym kiedykolwiek z nim rozmawiał.

Był tym, którego najtrudniej kryć?
Messi, Ribéry, Cristiano… Na tym poziomie wszystkich trudno kryć. Mają umiejętności, żeby cię ośmieszyć. Możesz przez osiemdziesiąt minut zatrzymywać Messiego, ale jeśli raz ci ucieknie i to skończy się golem, zapomnij, już nie ma znaczenia to, co wcześniej zrobiłeś. A zawsze ten raz ci ucieknie. Całkowicie niemożliwe jest zatrzymywać Cristiano przez cały mecz. Jeden raz, tylko jeden, musi ci uciec. Z tego powodu oni są najlepsi na świecie.

Istnieje duża różnica między Cristiano, którego kryłeś w Liverpoolu a Cristiano, którego kryłeś w reprezentacji Hiszpanii.
Tak samo jak z Messi, wcześniej grał bardzo przyklejony do linii bocznej. Chociaż teraz Cris zaczyna na lewej stronie, gra na całej szerokości. W Manchesterze robił to z prawej strony, jednak to po drugiej stronie czuł się lepiej, przede wszystkim w poszukiwaniu bramki. W sezonie, gdy przegraliśmy mistrzostwo z Manchesterem, Cris strzelił ponad trzydzieści goli, grając na skrzydle. W Liverpoolu byliśmy zdumieni. A teraz spójrz.

Spadł rytm treningów?
Jest równie ciężki, równie skomplikowany. Na treningach gramy z większym napięciem niż ludzie myślą. W tym sezonie wziąłem papier i zrobiłem listę z numerami wszystkich. Na końcu każdego treningu notowałem kto przegrywał i kto wygrywał. W końcu przyszedł moment, kiedy sędziowanie Ancelottiego było tak niefortunne, że wziąłem tę kartkę i ją podarłem.

Z tego powodu ich kontuzjujesz?
Nie, nie, z Casillasem było w trakcie gry. Z Garethem było starcie, z którego nawet nie zdaliśmy sobie sprawy. To nie było kopnięcie, ani atak wślizgiem. Pechowe starcie, w którym uderzyłem go kolanem w mięsień, który musiał być napięty.

Dlaczego odszedłeś z Liverpoolu?
Został mi rok ważnego kontraktu i w tamtym sezonie negocjowaliśmy bez dojścia do porozumienia. Poza tym Rafa ściągnął Glenna Johnsona, bocznego obrońcę, za którego zapłacił dwadzieścia milionów euro. Wtedy powiedziałem: „Przyszła na mnie pora”. Jeśli byliśmy o krok od zdobycia mistrzostwa i najpierw wydajesz pieniądze na bocznego obrońcę, ja odchodzę. Florentino wtedy wygrał wybory i wiedziałem, że będzie zainteresowany moim powrotem do Madrytu. Transfer Johnsona był dla mnie idealną wymówką: „Już masz kogoś, kto mnie zastąpi. Został mi rok kontraktu, lepiej mnie sprzedać teraz niż puścić za rok za darmo”. Poza tym wracałem do domu.

Albo na ławkę do domu, istniało takie ryzyko.
Wielu przyjaciół mówiło mi, żebym nie przechodził do Realu Madryt. Walczyłem o wyjazd na mundial. Jednak nie chciałem przepuścić takiej szansy. Pomyślałem: „Pójdę tam i dam z siebie wszystko”. Nie mogłem powiedzieć: „Nie pójdę tam, na wypadek, gdybym tam nie grał”. W tamtym roku grałem dużo na lewej stronie z Marcelo przed sobą i Sergio czasami przechodził na środek obrony, więc ja zabezpieczałem prawą flankę.

Sergio już nie grał tylko na boku obrony.
W tamtym sezonie i następnym grał. Obsesję gry na środku obrony miał w drugim sezonie Mou.

Przyszedłeś wtedy, kiedy Kaká i Cristiano. To była apoteoza neoflorentinismo.
To był bardzo dziwny rok. Ustawiony przez Alcorcón. Wtedy Marca zachowała się brutalnie wobec Pellegriniego. Prawdziwe doświadczenie czym jest prowadzenie takiego klubu jak Real Madryt. Jednego dnia przegraliśmy, a następnego, na śniadaniu, ktoś wszedł i powiedział do drugiego trenera: „Dalej, Rubén, w sobotę wygramy!”. A on podniósł głowę i powiedział: „Jeśli dojedziemy, jeśli dojedziemy”. Oni przyszli z Villarrealu, przyszli tutaj i spotkali się nie tylko z Realem Madryt, ale także z tym wszystkim, co otacza ten klub.

Kampania gazet wpływa na szatnię?
Chodzi o to, że wszystkie ataki były na trenera, nie dzielili tego, jak to jest zazwyczaj. My byliśmy zadowoleni z pracy z Manuelem i utrzymywaliśmy dobre relacje z nim. Lubił grać szybko, skrzydłami. Jednak później stało się to z Alcorcónem, stało się to z Lyonem i została nam tylko Liga, gdzie zagraliśmy znakomicie, tak, ale skończyliśmy za plecami Barçy. Zawiedliśmy we wszystkich kluczowych meczach w tym sezonie.

Byłeś w Alcorcónie?
Cholera, strzeliłem samobója.

Co tam się stało?
Wracałem po kontuzji i trener powiedział mi, żebym wrócił do gry w Lidze w starciu ze Sportingiem. Odpowiedziałem mu, że wolałbym spokojniejszy mecz, w Pucharze Króla z Alcorcónem.

To była katastrofa.
Na początek, Alcorcón nie był drużyną z Segunda B. Był drużyną na poziomie Segunda División, w tamtym sezonie zresztą awansował. Dobra drużyna.

Człowieku…
No wiem, ale trzeba to jasno powiedzieć, ponieważ wydaje się, że przegraliśmy z amatorami. Poza tym, wielu zawodników u nas wracało po kontuzji, jak na przykład ja. Mieliśmy dobrą jedenastkę, ale zrobioną, żeby wykonać krok, ponieważ mieliśmy jeszcze rewanż. I przejechali się po nas, w zupełności.

Co im powiedzieliście?
Nie wiedzieliśmy, jak ich ugryźć. Z 0:3 w przerwie stworzyła się okropna atmosfera. Guti dyskutował z trenerem, więc ten go zmienił. Krzyczeliśmy, że to był wstyd, nie potrafiliśmy uwierzyć w to, co nas spotkało. Wyszliśmy na drugą połowę, motywując się wzajemnie, jednocząc się, a oni po pierwszym rzucie wolnym zdobyli bramkę. Czy mieliśmy okazje? Tak. Mogliśmy przegrać 2:6 zamiast 0:4. W rewanżu wygraliśmy 1:0 po golu Van der Vaarta w ostatniej minucie.


Mou zmienił chip?
Zdaliśmy sobie sprawę z tego, kim jest Mou, pewnego dnia podczas pretemporady. Hiszpanie wracali jako mistrzowie świata i dołączyliśmy do zespołu w Los Angeles. Tam graliśmy mecz z LA Galaxy i do przerwy przegrywaliśmy 0:2. Krzyki, które wydobywały się z jego ust! Do wszystkich, nikogo nie oszczędził. Szybko nauczyliśmy się, kim jest Mou. Nie wyobrażasz sobie Pellegriniego krzyczącego tak na Cristiano. Wiele pamiętamy z tamtego przemówienia. Mówił: „Ty nie chcesz biegać? Nie ma problemu dla mnie: ławka. Ty też? Żaden problem dla mnie: wynocha!”. Na kogo popadło: mistrzów świata, Kakę czy canterano.

Kiedy zaczęły się psuć relacje z Barceloną?
Przy 0:5. Nie dlatego, że ci wbili pięć goli, ale przez deklaracje, jakie składali później. Po takiej goleadzie mówili takie rzeczy, które bardzo nas bolały i wpływały na nas psychologicznie. Później byliśmy w stanie pokonać ich w Pucharze Króla.

Z cierpieniem.
Przez cały tydzień przez finałem Pucharu Króla całe Valdebebas było wytapetowane ich deklaracjami o wyższości, o ich stylu i takie rzeczy, również zdjęcie Piqué pokazującego rozłożoną rękę. Nie pytaj mnie o to, kto to zrobił, bo nie mam pojęcia i wiem, że nie był to Mou, ponieważ zupełnie to zignorował. Jednak ktoś to musiał zrobić.

Wyszliście z wściekłością na boisko.
Tak, i wygraliśmy finał.

Byliście naładowani?
Bardzo naładowani.

Podgrzewaliście atmosferę już w tunelu przed meczem?
Nie, wtedy nie. Jednak później był remis na Bernabéu i tam już mieliśmy starcia. Że was pokonamy, że macie boisko zrobione z gówna, że to jest murawa z Segunda B. Jednak dobra, to typowe! I normalne, co? Graliśmy wiele meczów z nimi, walczyliśmy o dużą stawkę i mieliśmy niesamowite napięcie. Jednak słuchaj, my nie wymyśliliśmy rywalizacji. Mecze Realu Madryt z Barceloną zawsze takie były. Widziałem Zidane’a łapiącego za szyję Luisa Enrique. Inna sprawa, że to jest złe, ale to nic nowego. Czy może wcześniej dawali sobie pocałunki?

Nadepnąłeś na Villę.
To była piłka na wolne pole i ja wyszedłem przed niego. On dał mi szturchańca z tyłu i się przewróciłem. Wstając, wiedziałem, że on tam leży, więc go nadepnąłem. To nie było całym ciężarem ciała, tylko forma na powiedzenie: „Ej, dałeś mi szturchańca i ja tutaj jestem”. On zaczął się zwijać, więc go podnieśliśmy z Sergio. Potem zrobiono z tego aferę.

Pepe też nadepnął na rękę Messiego. Co go Messiego, to widzi się czasem, że zdarza ci prowokować go, dać mu kopniaka, kiedy piłka jest daleko.
Często musisz próbować sprawić, żeby nie czuli się komfortowo. Jednak nie chcę przez to powiedzieć, że go kopię, kiedy piłka nie jest blisko.

Nie, nie chodzi o kopnięcia. Takie zdarzenie jak między Andrade i Deco, tylko bez uczucia.
To gra w stylu „dzisiaj nie dam ci spokoju”, czasem zdarzy się jakieś popchnięcie. To są rzeczy z meczów o maksymalnym napięciu, których w innych spotkaniach, bez takiej rywalizacji, po prostu nie robisz. Jednak tak, trzeba jak najbardziej zaleźć im za skórę.

Przemówienie Luisa Aragonésa przed finałem mistrzostw Europy. „Ten blondyn, który na takie dziwne nazwisko”, powiedział o Schweinsteigerze. Opowiedział wam, że już go raz wyrzucili i jeśli będziecie sprytni, wyrzucą go po raz kolejny. „Jestem sprytny, mówię mu jakąś rzecz, jakieś słówko, ponieważ on się gotuje”.
Teraz bardzo się zwraca uwagę na to, że musimy być przykładem dla dzieci. Ja nie muszę być przykładem dla nikogo. Muszę być przykładem dla moich dzieci i kropka. Nigdy nie wychodzę na boisko myśląc o dzieciach. Nie myślę też o zrobieniu komuś krzywdy czy spowodowaniu kontuzji. Jestem piłkarzem i wychodzę myśląc o tym, co najlepsze dla mojej drużyny. Mój ojciec zawsze, kiedy oglądaliśmy telewizję, mówił mi: „Spójrz, tego się nie robi. To jest dobre, a to jest złe”. I myślę, że są sytuacje, w których, co chcesz żebym powiedział? Widzisz grającego Diego Costę i myślisz: „Cholera, co on robi”. Dobra, ja chciałbym mieć Diego Costę w drużynie. Ataki jakie robi na każdą piłkę, ściera się ze wszystkimi. Kiedy gram przeciwko niemu, muszę z nim walczyć i tyle.

Kopnąłeś go w polu karnym podczas meczu w Pucharze Króla. Podszedłeś do niego tylko po to, żeby go kopnąć.
My znamy Diego. Rzeczy, które tamtej nocy działy się z Diego, nie dzieją się w Realu Madryt na co dzień. Wiesz, że to jest zawodnik, który zawsze przekracza pewne granice i chcieliśmy mu powiedzieć, że my również możemy wyjść trochę dalej, że nie pozwolimy się zastraszyć. Wiem, że patrząc na te akcje myślisz: „Co mu przyszło do głowy?”.

Sędzia zauważa to kopnięcie, odgwizduje rzut karny, wyciąga czerwoną kartkę i żegnacie się z pucharem. I żegnaj Arbeloa, prawdopodobnie.
Dobra. Jednak to są sytuacje, które zawsze będą się zdarzać. Są one potępiane, ale ja jestem bardzo konkurencyjny, zawsze chcę wygrywać i jeśli rywal mnie zaczepia, ja zaczepiam jego.

Mówiąc o kartkach, dwie żółte karki w meczu z Galatasarayem uniemożliwiły ci grę w Dortmundzie tego tragicznego wieczora.
Podchodziłem do tego meczu z bólem pleców. Z tego powodu nie wyszedłem na boisko od początku, ponieważ nie byłem w pełni gotowy, nie grałem dobrze. Zagrał Essien, który doznał kontuzji i ja wszedłem w pierwszej połowie. Czułem się niekomfortowo od samego wejścia. Nie miałem dobrych odczuć. Arbiter odgwizdał mój faul i zapytałem go czy jest szalony, wtedy mnie wyrzucił. To było odbicie mojego sezonu, który nie był dobry. Po tym meczu nie grałem przez dwa miesiące.

W tamtym okresie już nie było dobrych relacji między Mourinho i Cristiano.
Pogorszyły się relacje Mou z niektórymi zawodnikami. Jednak byliśmy na tyle profesjonalni, żeby nic z tego nie wpływało na naszą postawę na boisku. Liga była przegrana od początku, jednak dotarliśmy do finału Pucharu Króla i półfinału Ligi Mistrzów. Porażka 1:4 musiała się przytrafić, po prostu. To nie było z powodu tego, że mieliśmy lepsze czy gorsze relacje.

Casillas.
Już wszystko zostało powiedziane. Jesteśmy obaj profesjonalistami, którzy walczą o te same cele dla Realu Madryt. To nie jest temat, na który będziemy dalej rozmawiać.

Z tego powodu szatnia się dzieli?
Absolutnie. Ja mam dobre relacje z szatnią i on również. Jesteśmy drużyną i taka sytuacja zdarzała się już wcześniej. Jednego razu dwaj piłkarze, którzy byli bardzo blisko siebie, nie odzywali się do siebie przez dwa lata. Szatnia przyjmuje to z naturalnością, teraz oni już to naprawili i tyle. Jesteśmy grupą 22 osób, które spędzają ze sobą każdy dzień, większość całe tygodnie. Wystarczy czasu na wszystko, na nawiązywanie przyjaźni, na kłócenie się, na lepsze bądź gorsze relacje. Jednak ponad wszystko jest Real Madryt i na boisku istnieje tylko Real Madryt.

Jak zareagował Ancelotti po dwóch porażkach (z Barceloną i Sevillą)?
Powiedział nam, że przejdziemy przez trudne chwile i że musimy być zjednoczeni, żeby wyjść z tej złej passy. To bardzo zje**ny moment.

Del Bosque cię nie powołał ostatnio, to było jeszcze przed tym jak doznałeś kontuzji. Masz nadzieję na powołanie na mundial?
Najpierw muszę wrócić do gry. Później, to będzie zależało od trenera.

Zadzwonił do ciebie?
Zadzwonił do mnie tego dnia, gdy okazało się, że nie będę mógł grać przez dwa miesiące. Pytał mnie o to, jak się czuję i udzielał mi wsparcia. Powiedział mi, że mnie wspiera i że zobaczymy, czy dam radę utrudnić mu wybór. To się docenia.

To o utrudnianiu wyboru nie brzmi dobrze, skoro byłeś pewniakiem.
Zawsze utrzymywałem z nim dobre relacje. Chcę teraz wrócić do pełni zdrowia po kontuzji. Wierzę w to, że zdążę na finał w Lizbonie. Wygrywając Ligę Mistrzów, zapomina się o wszystkim. Po tym wszystkim, co przeszliśmy!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!