Advertisement
Menu
/ ft.com

Carlo: Piłka jest najważniejszą z rzeczy nieistotnych

Obszerny wywiad dla <i>FT Magazine</i>

Carlo Ancelotti udzielił wywiadu na wyłączność dla FT Magazine. Z trenerem rozmawiał Simon Kuper

„Mam tutaj spore możliwości”, szeroko uśmiecha się Carlo Ancelotti, trener Realu Madryt. „Tutaj mogę decydować – trening o szóstej rano! Trening o 11 w nocy! Ale nie w moim stylu jest komuś coś narzucać. Chciałbym przekonać piłkarzy do tego, co robią. To zajmuje więcej czasu”.

Siedzimy w gabinecie trenerów w nowym ośrodku treningowym Realu Madryt, na północy miasta. Pyzaty Włoch siedzi w swoim wybrzuszonym, jasnoniebieskim, klubowym dresie, odpala papierosa, będąc pewnym, że prezes nie wejdzie zaraz i go na tym nie złapie, jak to się zdarzyło w jego poprzednim klubie. Florentino Pérez zostawia mu raczej wolną rękę. Ancelotti do Hiszpanii trafił zeszłego lata, to czwarty kraj, w którym pracuje bądź pracował w ostatnich czterech latach. Wcześniej trenował AC Milan, Chelsea i Paris Saint-Germain. Choć ma mniej gorący temperament niż równi mu José Mourinho i Arsène Wenger, w futbolu zdobywał już najważniejsze trofea. Teraz jego zadaniem jest zdobyć z Królewskimi Ligę Mistrzów, dziesiąty Puchar Europy, mityczną już La Décimę. Nikt lepiej niż on nie potrafi sobie poradzić z największymi gwiazdami (obecnie z Cristiano Ronaldo i Garethem Bale’em), czy też z trudnymi prezesami lub właścicielami klubów (dzisiaj Florentino, kiedyś Silvio Berlusconi i Roman Abramowicz), a także z rozhisteryzowanymi mediami. Tu i teraz przedstawimy sekrety na zarządzanie zespołem tego miłego faceta.

Żeby je zebrać, musiałem zabrać się z lotniska z Paulem Clementem, asystentem Ancelottiego. Anglik poznał obecnego szefa w Chelsea, a pewnie już wkrótce sam wkroczy na drogę samodzielnej trenerki. Jego samochód mknie w blasku delikatnego, zimowego słońca do ośrodka treningowego, gdzie, nawet w te ciche popołudnie, kilka tuzinów dziennikarzy i łowcy autografów czeka pod bramą w nadziei, że coś się wydarzy.

Mimo to wewnątrz ośrodka najbogatszego klubu świata, życie przebiega w spokoju. Zrobiono wszystko, aby histeria pozostała za bramą. Clement parkuje naprzeciw lśniącego wozu przypominającego „Batmobil” i należącego do Bale’a, Walijczyka, który trafił do Realu latem za 85 milionów funtów (tak podaje FT Magazine – przyp. red.), rekordową kwotę.

Główny gmach jest niemalże pusty. W pokoju trenerskim syn Carlo, Davide, uprzejmy, smukły, młody człowiek, który pracuje w sztabie ojca, czyta różowy, włoski dziennik La Gazzetta dello Sport. Choć okalające ośrodek wzgórza przybrały już zimowy, brązowy kolor, z okna trenerów widać niesamowitą zieleń, zieleń boisk treningowych.

Ancelotti stara się utrzymywać dobre nastroje w swoim sztabie – zeszłego wieczora zabrał pięćdziesięciu kolegów do baskijskiej restauracji Mesón Txistu i sam uregulował rachunek za wszystkich. Dzisiaj rozdaje wyborne espresso, siedzi wygodnie i odpala papierosy. Jego telefon często wibruje, ale on to ignoruje. Mówiąc powoli swoim użytecznym angielskim, czasem bawiąc się zielonym piórem, bije od niego nieśpieszny spokój.

Carletto”, syn farmera z Emilia-Romania, swe dorosłe życie wiódł w otoczeniach, w których presja jest odczuwalna. Obrotny włoski pomocnik nauczył się przewodzić od trenerów, trzymających w przeszłości nad nim pieczę. Wspominając Swede’a Nilsa Liedholma, który prowadził AS Roma w latach osiemdziesiątych, Carlo mówi, że „kiedy graliśmy na północy, nie podróżowaliśmy samolotem, bo bał się latać. Wsiadaliśmy do pociągu, od Rzymu do Mediolanu. Pociąg opuszczał Rzym o północy. Ale Liedholm wcześnie chodził spać! Więc wsiadał do pociągu o 9:30 po południu i szedł spać o 10. Piłkarze wsiadali o północy i wcale nie spali. Najgorsze przygotowanie do meczu!”. W dniu spotkania zespół szybko dojeżdżał na stadion i przesiadywał w szatni. Żeby odprężyć zawodników, Liedholm sprawiał, że doktorzy Romy opowiadali dowcipy. Później, jako trener, Ancelotti zazwyczaj sam żartował przed meczem, nawet przed finałami Ligi Mistrzów. Zna prawdę o futbolu na najwyższym poziomie: większość graczy nie musi być motywowana, musi być zaś uspokajana.


Od Liedholma nauczył się, jak traktować piłkarzy jak dorosłych. Inni trenerzy nauczyli go, jak tego nie robić. „Miałem trenerów, którzy mówili: «Musisz tak zrobić, bo ja tak ci mówię», nie rozumiałem tego. Nie mogę być - come si dice? – autorytatywny”, wspomina Ancelotti (como si dice znaczy „jak to mówicie?” – przyp. red.).

W 1987 roku, kiedy miał dwadzieścia osiem lat i już zrujnowane kolana, trener Milanu, Arrigo Sacchi, ściągnął go na północ. Na boisku Sacchi widział w nim „dyrygenta orkiestry”, pomocnika bez wielkiej szybkości czy niesamowitych umiejętności technicznych, ale z piłkarską inteligencją. „Zazwyczaj najbardziej inteligentny piłkarz to pomocnik”, mówi Carlo i zaczyna wymieniać najmądrzejszych, których trenował. „Mogę powiedzieć Pirlo, mogę powiedzieć Xabi Alonso, Thiago Motta, Didier Deschamps. Wszyscy to pomocnicy”.

Sporo udziału w inteligentnej grze Grande Milanu miał Ancelotti, razem z nim wygrał dwa Puchary Europy, doskonale grając w orkiestrowo zorganizowanym atakującym futbolu. Kiedy w 1992 roku zaczął trenować, wyznawał sztandarową formację Sacchiego, 4-4-2. „W mojej praktyce były tylko dwa sposoby na grę w piłkę”, mówi.

Został asystentem Sacchiego we włoskiej reprezentacji, potem dołączył do Reggiany, klubu z rodzinnych stron. Choć był to mały zespół, początkowo stres związany z jego zarządzaniem był dla niego prawie nie do zniesienia. „Na koniec pierwszego sezonu powiedziałem «Będę to robił trzy albo cztery lata, a potem – wakacje»”. Chichocząc, cytuje Liedholma: „Trener ma najlepszą robotę na świecie, z wyjątkiem meczów”. Jedak stopniowo Ancelotti nauczył się żyć z presją do tego stopnia, że teraz twierdzi: „Mój tyłek jest na to dowodem zdolnym wytrzymać trzęsienie ziemi”. Świadomość, że może być zwolniony każdego dnia, już go nie zżera. Obecnie mecze nawet sprawiają mu przyjemność.

Po Reggianie trenował Parmę. Miał tam szansę na zatrudnienie „boskiej kitki”, Roberto Baggio, ale ten chciał odgrywać rolę rozgrywającego lub „numeru 10” – pozycji, które nie istniały w systemie Sacchiego. „Powiedziałem: «Nie, musisz grać jako napastnik», a Baggio odszedł do innego klubu. Tamtego roku strzelił dwadzieścia pięć bramek (tak naprawdę dwadzieścia dwie – przyp. red.) dla Bolonii! Straciłem dwadzieścia pięć goli! Duży błąd”. Tamten incydent zmienił myślenie Ancelottiego. Zdecydował, że żaden system nie jest ważniejszy od piłkarzy. Stał się zdolnym do zmian z przekonania.

Dołączył do Juventusu, następnie do Milanu. Prowadzenie klubu Berlusconiego oznacza też prowadzenie samego Berlusconiego. Ancelotti, który w autobiografii pisze o nim „On”, zawsze używając dużego O, robił to doskonale. Zauważył kluczowy fakt: od kiedy Milan stał się własnością Berlusconiego, klubowy trener był po to, aby go zadowolić. „Tradycją w Milanie jest granie piłki nożnej w dobrym stylu – inaczej niż w Juventusie, gdzie najważniejszą rzeczą jest wygrywanie. Kiedy Berlusconi kupił Milan, o to właśnie chodziło. To był jedyny powód, dla którego Pirlo, Seedorf, Rui Costa, Kaká i Szewczenko znaleźli się w jednym zespole”, mówi Carlo. Tutaj dokonał też kolejnego odkrycia – żaden system nie jest ważniejszy od prezesa klubu.

Wielu menedżerów nie toleruje wtrącania się włodarzy w ich sprawy, ale Ancelotti pozwolił Berlusconiemu nawet na opowiadanie dowcipów w szatni. Przed tym, jak Milan grał z Juventusem w finale Ligi Mistrzów w roku 2003, Carlo pozwolił nawet ówczesnemu włoskiemu premierowi na uczestniczenie w odprawie przedmeczowej.

W autobiografii napisał: „Wyciągnąłem kartki z formacją i schematami gry, a On chciał też kopię dla siebie (później zobaczyłem je opublikowane w książce Bruno Vespy, prezes przekazał je dalej jako własne…)”. Ancelotti mówi o tym wszystkim ze sporą dawką humoru, ale ujarzmienie Berlusconiego było naprawdę istotnym krokiem w jego karierze. Od tego momentu było lepiej, Milan pokonał Juventus w rzutach karnych, a Carlo został szóstym człowiekiem, który Puchar Europy wygrywał i jako piłkarz, i jako trener.

W 2005 roku, w Stambule, w niezapomnianym finale przegrał z Liverpoolem. Milan prowadził 3:0 do przerwy, potem dostał trzy bramki i był gorszy w konkursie rzutów karnych. Później tamtego wieczora widziano zrelaksowanego Ancelottiego, siedzącego w hotelu, rozmawiającego przyjaźnie ze znajomymi o widokach w Stambule. Wykonał swoją robotę i miał już fajrant. Patrząc wstecz, mówi: „Zespół zrobił wszystko, żeby wygrać mecz. Nie mogłem więc być wściekły. Myślę, że to było przeznaczenie”, w każdym razie dodaje: „Piłka nożna jest najważniejszą z mniej istotnych rzeczy na świecie”.


W 2007 roku Milan znów awansował do finału. Wcześniej piłkarze Rossonerrich zebrali się przy telewizorze, aby kibicować Liverpoolowi w potyczce z Chelsea. „Krzyczeliśmy i wyliśmy przeciw Chelsea”, pisze trener w autobiografii, „czapki i maskotki Liverpoolu zostały w pewnym momencie wyciągnięte”. Wspieranie pomogło, Liverpool pokonał Chelsea, a Milan w finale w Atenach zrewanżował się za Stambuł i wygrał 2:1. Po meczu Ancelotti i piłkarze przez całą noc żartowali, próbując zapisać tamte chwile w pamięci na zawsze.

W międzynarodowym Milanie Carlo nauczył się trenować piłkarzy z wielu zakątków globu. Kiedy do klubu przybył Mathieu Flamini, powitał go takim oto dowcipem: „Najpierw mówisz coś Włochom po włosku, potem z Brazylijczykom w quasi-włoskim, a na końcu Beckhamowi za pomocą chrząknięć i gestów” (jak większość żartów Ancelottiego i ten nie miał na celu nikogo urazić – Beckham jest jego przyjacielem).

Wielokulturowa mieszanka umiejętności może się przydać. Ancelotti marzył o pozostaniu w Milanie na zawsze, ale redukcja funduszy ze strony Berluscioniego sprawiła, że i on stał się częścią włoskiego exodusu roku 2009. Exodusu spowodowanego złą polityką ekonomiczną prowadzoną przez utalentowanych przecież Włochów. Nowym pracodawcą stał się dla niego Abramowicz.

„Kiedy pierwszy raz spotkałem Abramowicza, powiedział: «Kiedy widzę Chelsea, nie poznaję jej, jej tożsamości i stylu gry»”. To właśnie Ancelotti miał nadać The Blues tożsamość. Jak mówi, w Londynie „jedynym problemem był język. Trudno mówić, trudno pokazać emocje. Ale zespół był zorganizowany”. Chelsea wygrała Premier League w 2010 roku i doszła do finału FA Cup z Portsmouth. Pojawiły się wówczas nadzieje na coś, czego w tym klubie nigdy wcześniej nie osiągnięto – podwójną koronę.

Przed finałem Ancelotti zrobił coś niespotykanego – po tym, jak ogłosił już wyjściowy skład, poprosił piłkarzy, żeby sami zdecydowali o meczowej strategii. „Każdy mówił to samo. Na przykład Čech powiedział: «Trzeba kontrolować tylne sektory boiska, żeby zapobiec kontratakom». W tamtym sezonie rozegraliśmy sześćdziesiąt spotkań i sześćdziesiąt razy opracowywałem strategię. Myślę więc, że piłkarze bardzo dobrze rozumieli, co mieli zrobić”.

Nadal, dlaczego próbować czegoś ryzykownego przed kluczowym meczem? „Byłem pewien, że piłkarze nadążali za strategią, bo sami ją tworzyli. Czasem tworzę jakąś, ale nie jestem pewien, czy piłkarze naprawdę ją łapią. Czasem żartuję z graczami: «Czy zrozumiałeś strategię?», «Tak, tak!», «Powtórz, proszę!»”. Chelsea pokonała Portsmouth 1:0.

Ancelotti często porównywał własną elastyczność co do taktyki, brak wielkiego ego i wyluzowanych manier z trenerem, który mógłby być nazwany „antyAncelottim” – Mourinho. Kiedy Chealsea Ancelottiego grała z Interem Mourinho w 2010 roku, trener pisze w biografii, „Spotkaliśmy się w korytarzu na San Siro i zawarliśmy pakt: żadnych kłótni i kontrowersji więcej. Sześć słów, uścisk dłoni i w ciągu dziesięciu sekund doszliśmy do porozumienia”. Po tym, jak Chelsea wygrała Premier League, Mourinho napisał do Carlo wiadomość tekstową o treści „Szampany”. Ancelotti zrewanżował się tym samym, kiedy Inter wygrał Ligę Mistrzów – „Szampana, ale nie za wiele”. Tak czy owak w autobiografii Ancelotti ironicznie przywołuje Mourinho jako „Wielkiego Komunikatora; Tego, który Wie; Władcę Konferencji Prasowej; Olbrzymiego Prowokatora; Specjalnego trenera” et caetera. To, dla kontrastu, jest opis samego siebie: „Oto nadchodzi gruby chłopak z pełną michą emiliańskich tortellinich (specjalny rodzaj włoskich pierożków – przyp. red.)”.

Żaden trener nie utrzymał się w Chelsea długo. W 2011 roku Paris Saint-Germain i jego katarscy właściciele ściągnęli Ancelottiego do Francji. Tam też spotkał nowy zestaw międzynarodowych osobliwości. „Problemem u angielskich graczy jest to, że czasem trudno im zrozumieć, że nie muszą pracować na sto procent na treningach. Są takie sesje treningowe, kiedy ważne jest, aby nie pracować na sto procent. Francuzi zaś nie rozumieją, dlaczego muszą pracować na sto procent każdego dnia”.


W Paryżu nie było wystarczająco profesjonalnie. „PSG było dobrym doświadczeniem, bo pierwszy raz budowałem coś nowego. Inaczej jest przyjść do Chelsea albo Realu Madryt, gdzie zastajesz już dobrze zorganizowany klub, dobry zespół. W PSG musiałeś zbudować wszystko od dołu, samego spodu”, mówiąc to, Carlo pociera ręką o stół, żeby zaznaczyć poziom gruntu. Paru byłych przełożonych zarzucało Ancelottiemu zbyt duży luz w stosunku do piłkarzy, ale w Paryżu już interweniował.

Zespół był podzielony na grupki etniczne. „Mieliśmy grupę południowoamerykańską, francuską, włoską. Relacje nie były łatwe. Gracze z Ameryki Południowej lubią grać ze sobą. Włosi są tacy sami. Tamci piłkarze nie przywykli do posiadania zwycięskiej mentalności. Trening odbywał się zazwyczaj o jedenastej rano. Zawodnicy kiedyś przyjeżdżali o dziesiątej trzydzieści, potem trening i o dwunastej trzydzieści, pierwszej, opuszczenie boiska treningowego. Zmiana tych nawyków nie była prosta, powiedzieć im: «Musisz zostać po treningu, żeby właściwie zjeść, wypić coś, odpocząć». Nie można zmarnować ani jednego dnia. To ważne, że miałem Ibrahimovicia, najlepszego piłkarza z dobrym, profesjonalnym podejściem. Inni mogli brać z niego przykład na sesjach treningowych, bo zawsze był skoncentrowany. Sześć miesięcy zajęło osiągnięcie rezultatów”. W 2013 roku Paris Saint-Germain wygrało pierwsze mistrzostwo Francji od roku 1994.

Niemal zaraz potem Ancelotti odszedł do Realu. W wąskim świecie futbolu na najwyższym poziomie Pérez od lat namawiał go na ten ruch, mówiąc: „Carlo, pewnego dnia będziesz moim trenerem”. W 2006 roku Włoch podpisał nawet kontrakt z Realem, ale wtedy nie puścił go Milan. Stało się to dopiero zeszłego lata. Królewscy potrzebowali antidotum na Mourinho. Portugalczyk trenował Real przez trzy lata, narzucając swój charakterystyczny, defensywny futbol i starając się zmiażdżyć zarozumiałość piłkarzy.

Zgodnie z paktem zawartym na San Siro Ancelotti nie będzie krytykować Mourinho, ale mówi już o własnym zadaniu w Madrycie: „Celem jest granie w piłkę troszeczkę inaczej, bo kulturą tego klubu jest grać widowiskowy futbol. Kibice tutaj są wymagający. Nie lubią patrzeć na kontrataki. Lubią za to patrzeć na zespół, który kontroluje grę, na zespół z posiadaniem piłki. Staramy się podążać za historią, za tradycją klubu”.

Rzeczą, która sprawia, że Ancelotti jest atrakcyjny dla dużych klubów, jest to, że w erze wielkich charakterów, sprawia mu przyjemność adaptacja do otoczenia. W każdym nowym kraju szuka małych różnic. „W Anglii, ogólnie rzecz biorąc, zespoły mają mniej umiejętności taktycznych w defensywie. We Francji zespoły są ostre, fizyczne, bo gra tam wielu piłkarzy z Afryki. A w Hiszpanii drużyny mają przyjemność grać w piłkę. Musisz dostosować swoją metodologię do tych różnic”, mówi Carlo.

Adaptacja przy zmianie kraju brzmi jak oczywistość, ale wielu piłkarzy i trenerów na nią nie stać. „To niełatwe, spośród wszystkich piłkarzy, którzy opuścili Anglię, myślę o Ianie Rushu i Michaelu Owenie”. Kiedy w 1988 roku Walijczyk Rush wrócił na Wyspy Brytyjskie po słabym roku we Włoszech, narzekał „To był jakby inny kraj”. Podobnie Owen, po roku w Realu Madryt zatęsknił za jedzeniem i pogodą w ojczyźnie.

Jak więc przebiega adaptacja Garetha Bale’a do Realu? „Bale nie miał wielu problemów, bo jest pokornym mężczyzną, nie ma wielkich wymagań. Nie chce zbyt wiele”. Czy może mówić po hiszpańsku? „Zaczyna mówić. Moją pracą jest pomóc mu czuć się komfortowo na boisku, komfortowo z kolegami. Mamy wielu piłkarzy mówiących po angielsku”, wyjaśnia Ancelotti.

Jednym z nich jest Cristiano Ronaldo. Portugalczyk jest najlepszym graczem Realu, ale raczej nie jest człowiekiem łatwym w obejściu. Chce, żeby Real grał, jak on tego chce. Jak Ancelotti radzi sobie z tak wielkim talentem? „Dla mnie to zarządzanie ludźmi. Zarządzanie Ronaldo jest takie same, jak zarządzanie Carvajalem czy Moratą”. W istocie według Ancelottiego łatwiej jest trenować supergwiazdy, które „zazwyczaj są bardziej profesjonalne niż reszta. Ronaldo to prawdziwy zawodowiec”, mówiąc to Carlo nadyma policzki ze zdumienia. Cieszy się, że nie musi pilnować swojej gwiazdy – „Nie lubię kontrolować prywatnego życia piłkarza, bo nie jest jego ojcem, nie jestem jego bratem”.

W dzisiejszych czasach piłkarze są znacznie bardziej profesjonalni niż w latach osiemdziesiątych, twierdzi Carlo. Przeciętny piłkarz dzisiaj „bardziej kontroluje swoje życie prywatne, styl życia” i je też mniej pasty. Pod Liedholmem w Romie „przybywaliśmy do hotelu przed meczem i każdy mógł wybrać, co chciał, z menu! Nie było żadnej diety. Kiedy grałem, podejście było takie: najlepszy trening to taki, po którym na drugi dzień budzisz się z bólem w nogach. Jeśli nie byłeś wstanie wejść po schodach, to znaczy, że miałeś fantastyczny trening!” i śmieje się rubasznie. Dzisiaj piłkarze na treningach noszą urządzenia z GPS-em, a specjaliści od przygotowania fizycznego ustawiają odpowiedni zakres pracy dla każdego piłkarza na każdy dzień z osobna.

Dzisiaj zdyscyplinowani profesjonaliści nie angażują się w próby sił z trenerami, mówi Ancelotti. Czy miał on kiedykolwiek gracza, z którym nie mógł pracować? „Nie”. Lub piłkarza, który nie mógł pracować z nim? „Nie”. Znów rozpala papierosa. Gracze Realu są posłuszni i na tyle mądrzy, żeby przystosować się nawet, jeśli zmieni ustawienie w środku meczu. „Kiedy trenujesz topowych piłkarzy, szybko łapią o co chodzi”. Xabi Alonso na przykład na boisku jest praktycznie trenerem.

Real ma cudownych piłkarzy i największe przychody w historii klubów sportowych (521 milionów euro w zeszłym roku). Więc dlaczego nie wygrali Ligi Mistrzów od 2002 roku? Ancelotti unika tematu, po raz kolejny chichocząc. „Nie wiem. Te pytanie zadaje sobie nawet sam klub. W ostatnich dziesięciu latach nie doszli do finału. Troszkę to dziwne. Ale grali w trzech półfinałach z rzędu. Nieźle”.

Królewskim uprzykrza się to tym bardziej, że kolejny tryumf w Lidze Mistrzów byłby ich dziesiątym. Dostarczenie go to zadanie Ancelottiego, zacznie od 1/8 finału i meczu z Schalke w Niemczech w przyszłym miesiącu. Ach, Real musi również wygrać ligę hiszpańską, w której plasuje się obecnie na trzeciej pozycji. Jak Carlo radzi sobie z presją dnia codziennego? „Ponieważ mam doświadczenia z tego świata… Nie jestem specjalnie przygnębiony, kiedy rezultat nie jest dobry. Nie jestem specjalnie szczęśliwy, kiedy rezultaty są dobre. Nie czuję, że na moich barkach jest wielka presja, bo kocham tę pracę. Presja na trenerze jest normalna”. Po czym odprowadza mnie do recepcji i aranżuje dla mnie taksówkę.


Jeden z jego poprzedników na stołku w Realu, Holender, Guus Hiddink, którego Ancelotti przypomina sylwetką i spokojem, kiedyś tłumaczył, jak szkoleniowcy w Hiszpanii powinni sobie radzić z nieuniknioną wizją bycia zwolnionym. „Finiquito”, tak nazywają to Hiszpanie. Hiddink mówi o tym tak: „Bycie wyrzuconym nie jest tutaj uważane za hańbę. To idzie tak: wzywają cię, żebyś zobaczył się z prezesem klubu. «Mister», mówi, «mister, lepiej będzie, jeśli nie będziesz kontynuować pracy». Uściska cię i mówi «Zobacz się jutro ze skarbnikiem». Następnego dnia spotykasz się ze skarbnikiem, odbierasz swój czek, idziesz na róg ulicy i dają ci walizkę pełną pieniędzy. Bum, zrobione za jednym zamachem. W Hiszpanii zabijają się romantycznie”.

Bez wątpienia Ancelotti ostatecznie doświadczy finiquito, być może po wygraniu La Décimy. Nie przyjmie tego jako obrazy. To będzie po prostu kolejna anegdotka, którą zaserwuje starym kolegom przy tortellini pewnego wieczoru w Emilia-Romani. Potem dostanie kolejną topową pracę, bo jest tylko paru trenerów, którzy mogą być miłymi gośćmi i dogadywać się z każdym, od Ronaldo do Berlusconiego.

Metoda
Mike Ford był w Chelsea dyrektorem ds. operacji piłkarskich, kiedy Ancelotti prowadził klub w latach 2009-2011. Oto jego analiza przywództwa Ancelottiego:

– Włoch, mówi Ford, praktykuje „służebne przywództwo” – daje ludziom głos w projektowaniu strategii i wizji gry. To sprawia, że uczestniczą w tym procesie i są mu bardziej oddani.

– Ancelotti potrafi słuchać. Zostaje z ludźmi „w chwili”. Ford mówi, że: „Żadnych zakłóceń, żadnych wejść z zewnątrz, tylko bardzo spokojny i rozważny facet. Ludzie lubią z nim rozmawiać i czują się komfortowo dostarczając mu osobistych informacji o sobie”. To pozwala nimi zarządzać z mniejszą dozą konfliktów.

– Ancelotti bierze na poważnie sytuację, ale nie samego siebie. Nie pokazując presji, która na nim ciąży, chroni od stresu innych.

– Wielu najlepszych trenerów dobrze wypróbowało modele operacyjne, które doprowadziły ich do sukcesu. Są raczej niechętni do zmiany metod. Ancelotti pozostał skromnym i uważnym na tyle, żeby wciąż się uczyć i adaptować.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!