Advertisement
Menu
/ as.com

Burns: Mit frankistowskiego Realu Madryt wykreowała Barça

Wywiad z hiszpańskim pisarzem

Jimmy Burns Marańón udzielił wywiadu dziennikowi As. Wnuk znanego hiszpańskiego lekarza i historyka Gregoria Marańóna i syn szpiega. Jimmy jest pisarzem, kibicem Barçy. Rozmawiał z dziennikarzami na tematy związane z piłką nożną w Hiszpanii.

Urodził się pan w Madrycie w latach 50., a mimo to jest pan kibicem Barcelony. Wytłumaczy mi to pan?
Jestem trochę „spóźnionym” culé przez okoliczności mojego życia. Urodziłem się w Madrycie w 1953 roku. To był rok Di Stéfano, byliśmy wtedy pod wpływem wielkości Realu Madryt. Później wyjechałem na studia do Anglii.

Niech mi pan nie mówi, że to tam zaczął pan kibicować Barcelonie…
Nie, jeszcze nie. To przyszło później. Pamiętam z tamtych czasów Tottenham. To była era Glory Game z Jimmym Greavesem. Grali spektakularny futbol. Również był tam Blanchflower. Prezentowali wspaniały styl gry, to później sprawiło, że zacząłem kibicować Barcelonie.

Może zaczął pan kibicować Tottenhamowi, ponieważ grali w białych strojach i kojarzyli się panu z domem?
Tak, kojarzyli mi się z domem, ale ja nie urodziłem się jako kibic. Moja matka nie lubiła futbolu, wolała oglądać byki, a mój ojciec był szpiegiem i jak wszyscy szpiedzy, lubił grać w szachy.

Skoro już pan o tym wspomniał. Kiedy zdał pan sobie sprawę, że pana ojciec, Tom Burns, był szpiegiem?
Kiedy zaczął pisać książkę o swoim życiu. Wcześniej nic nie podejrzewałem.

Więc był dobrym szpiegiem.
Oczywiście! Chciałem się czegoś dowiedzieć o tej części jego życia, o której on nie chciał nigdy mówić.

Wróćmy do futbolu. Jak to się stało, że Anglicy stworzyli i „eksportowali” futbol, ale koniec końców podoba im się tylko ich futbol?
Ta historia jest nieprawdopodobna. Kolonizatorzy są teraz kolonizowani. Teraz piłkarze z Hiszpanii przechodzą do Premier League, żeby ją podbić, ale to wszystko jest sprzecznością. W Anglii piłka nożna może nie zmieniła się za bardzo od lat 20., ale teraz skupia zawodników z całego świata. City prawie nie jest angielskim zespołem, jest galaktyczną drużyną.

Wypacza to trochę esencję futbolu, że właścicielami większości zespołów w Anglii nie są Anglicy?
Z jednej strony tak, ale ludziom to obojętne. Trzeba być trochę cynicznym wobec przeciętnego kibica, który nie jest ideologiem. Podoba mu się to, że wygrywa jego drużyna i jeśli kupuje ją Rosjanin ze skłonnością do wspierania mafii, ale zespół wygrywa Ligę Mistrzów, kibicowi to pasuje.

Jaki jest największy problem angielskiej piłki?
Utrata tożsamości narodowej. Problem Anglii leży w reprezentacji, utracie jej tożsamości. W Hiszpanii najlepsze kluby, w szczególności Barça, wspierają reprezentację, ale w Anglii nie ma ciągłości, ani systemu. Wydają się dzieciakami, które spotkały się w parku i nie wiedzą dokąd iść.

Co sądzili pana koledzy na studiach o Hiszpanii, kiedy pan tam przyjechał w latach 50.?
W latach 50. Hiszpania oznaczała dla nich tylko pomarańcze i Real Madryt. Teraz hiszpański futbol jest wyznacznikiem. Nawet więcej, telewizja Sky transmituje mecze ligi hiszpańskiej i oglądalność jest porównywalna do Premier League.

Anglikom ciągle się przytrafia to samo. Wymyślają sport, uczą go w swoich koloniach, a później dostają lanie od swoich uczniów. Przykładem jest też krykiet.
Tak. Anglia przegrywa coraz częściej w sportach, które wymyśliła. W tej polityce ciągle dzieje się to samo, koloniści zawsze obrywają.

Zanim nadszedł ten moment chwały, pisano wiele o futbolu hiszpańskim, który był na zakręcie. To się zmieniło, kiedy Cruyff przeszedł do Barçy?
W historii futbolu, tak jak ogólnie w historii nie można powiedzieć o jednej chwili „To jest to, to jest ten moment”. Wiele rzeczy wpłynęło na to już wcześniej, jak choćby tournée San Lorenzo po Hiszpanii w 1946 roku. To był zespół potrafiący dryblować, podawać i utrzymywać się przy piłce tak, jak jeszcze nikt wcześniej. Oczywiście miało to wpływ na rozwój piłki. W tamtym zespole grało wielu potomków hiszpańskich emigrantów. O tym, za wyjątkiem kilku dziennikarzy, już zapomniano.

Od tego jesteśmy.
Tak, późniejsze przyjście Cruyffa także było bardzo ważne, ponieważ zmieniło styl gry Barcelony i skończyło z dominacją Realu Madryt.

Wcześniej cechą naszej piłki była siła, co było winą Caudillo [generała Franco – przyp. red.], prawda?
Franco lubił taką piłkę, ale to przyszło wcześniej. Przydomkiem La Furia ochrzcił nas belgijski dziennik opisując Hiszpanię na Igrzyskach Olimpijskich w Antwerpii po golu Belauste.

Legendarny gol, którego nikt z obecnie żyjących nie widział.
Istnieje wiele opowieści o tym golu. Że ciągnął za sobą sześciu Szwedów, że zdobył go główką, klatką piersiową, całym ciałem, tylko nie nogami.

Zostańmy przy La Furii i Caudillo?
Franco był przebiegły w tworzeniu sloganów i La Furia była kolejnym z nich. La Furia oznaczała dla niego wartości wojskowe, wysiłek, dyscyplinę, porządek, obowiązek, siłę, co przekształciło się w koncept rasy. Coś, czego nikt lepiej nie wyraża niż zawodnicy baskijscy.

Co pan mówi?! Jeszcze niech mi pan powie, że Franco był kibicem Athleticu.
Bardzo lubił Athletic. Jednak kiedy Real Madryt zaczął wygrywać, zrozumiał, że zagranicą więcej czasu poświęca się Madrytowi niż jego reżimowi, więc zdecydował się wzmocnić Real Madryt i przyznał, że to jego drużyna.

To co pan mówi będzie ciosem dla Athleticu.
Futbol jest pełny różnych mitów. Mity mają swoją siłę, ale nie są całkiem prawdziwe, tak jak w przypadku wielu mitów związanych z Barçą.

Niech pan mówi dalej.
Barcelona nie była tak antyfrankistowskim klubem, jak się to opowiada. Jego prezesi, jak na przykład Llaudet, walczyli u boku faszystów i byli z dumni z tego powodu.

Przepraszam bardzo, ale ci, którzy walczyli dla drugiej strony, często się nie ujawniali z tym.
Tak, ale Llaudet opowiedział mi o swoich doświadczeniach z requetés. I nie był jedynym prezesem Barcelony, który był frankistą.

Pan należy do nacjonalistycznej części Barçy?
Jest interesująca. Pańscy koledzy, po przeczytaniu mojej książki, powiedzieli mi, że jestem federalistą. Mi podoba się futbol przez futbol, żeby był dobry. Valdano mówi, że problemem Barcelony jest zbyt duża polityka.

I pan się zgadza.
Jestem liberałem i popieram wolność, ale w 17. minucie każdego meczu Barcelony krzyczy się „niepodległość”. Z tym hasłem się nie zgadza połowa Katalonii, a mi wydaje się to sposobem na rozpraszanie zawodników. Nie zgadzam się z tym, ale wydaje mi się, że w końcu mogą zrobić to, czego chcą.

A co pan powie o koszulce z flagą Katalonii?
To jest związane z obecną polityką. Obrazek, którego chcemy w referendum, ale nie wiemy czy chcemy niepodległości. Obrazek, który jest podsumowaniem obecnych rządów w Katalonii. Nie wszyscy to podzielamy. Nie wszyscy ludzie chcą tego samego. Mi podoba się to, jak gra Barcelona, ale lubię się też cieszyć grą reprezentacji Hiszpanii.

Jeśli zapytam pana o zdanie Vázqueza Montalbána, według którego „Barça jest nieuzbrojonym wojskiem Katalonii”, mielibyśmy o czym rozmawiać, prawda?
To powiedział Vázquez Montalbán czy Robson?

Najpierw Montalbán, a później ktoś to powiedział Robsonowi.
Mam wielki szacunek dla Manolo, który napisał prolog w mojej książce o Barcelonie. Prawdopodobnie to było coś najgorszego, co napisał w życiu, ale mu dziękuję. Vázquez Montalbán należał do generacji zwolenników komunizmu, dla których wszystko co działo się na stadionie Barcelony podczas rządów Franco, zmieniło się w miejsce spotkań w dialektyce marksistowskiej. Myślę, że nie wszyscy culés zgadzają się z pomysłem zamieniania Barçy w partię niepodległościową.

Dlatego zaskoczyło mnie to, co pan napisał w swoim klubie o Espanyolu. Traktuje pan ten klub tak, jakby wspierał frankizm, a jego poglądy są podobne do niepodległościowców z Barcelony.
Pisałem o korzeniach Espanyolu, bez dokonywania oceny. Opisałem to, co się zdarzyło. Zgodnie z tradycją, ci, którzy wspierali ten klub byli ludźmi pracującymi dla państwa, lojalni frankistowskim władzom. Zawsze identyfikowali się bardziej z Hiszpanią niż z Katalonią.

Zrozumiałem z pańskiej książki to, że powszechna opinia o tym, że Real Madryt był klubem rządu frankistowskiego była niesprawiedliwa. Dobrze zrozumiałem?
Mit frankistowskiego Realu Madryt wykreowała Barcelona i to jej służyło. Realowi Madryt w czasach republiki odebrano przydomek Real (królewski - dop. red.) i klub nazywał się po prostu Madryt. Poza tym wielu zawodników zginęło z rąk republikanów, a wielu działaczy i kibiców nie było frankistami. Valdano, na przykład, jest za Realem Madryt i ma lewicowe poglądy.

Ale nie zaprzeczy pan, że osoba Bernabéu pozostawiała niewiele wątpliwości przez swoje poparcie dla reżimu.
To jest prawda, był członkiem Hiszpańskiej Konfederacji Prawicy Autonomicznej (CEDA). Popierał Franco, ale był też wielkim wizjonerem i kiedy inni myśleli o zamykaniu Hiszpanii, on stawiał na zagranicznych zawodników i na Puchar Europy.

W jaki sposób Barcelona jest teraz fundamentem Hiszpanii, kataloński klub ambasadorem Królestwa?
Powiedziałbym, że to nie jest do końca tak. System gry La Rojy nie jest ani Barçy, ani Realu Madryt. Jest owocem konceptu Luisa Aragonésa i Del Bosque, który jest w tym wszystkim wielkim bohaterem. Zyskał szacunek zawodników i wszystkich kibiców, niezależnie od tego czy wspierają Barcelonę, czy Real Madryt. Myślę, że powinien być prezydentem kraju. On jest prawdziwym symbolem Hiszpanii.

Jeśli Katalonia miałaby reprezentację, ta idylla skończyłaby się?
Interesujące pytanie. Myślę, że nowa koszulka Barçy zmienia ją w reprezentację Katalonii. Robią to, co robił Franco z Realem Madryt, ale idą nawet dalej. Są drużyną, która posuwa się coraz dalej w sporcie, lecz w polityce powinni się trochę mniej udzielać.

Co pan powie o sponsorze Barcelony – Qatar Foundation?
To paradoks. „Więcej niż klub”, który nosił logo UNICEF-u na koszulkach nie może się identyfikować z krajem, który, powiedzmy, nie jest wzorem, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka.

Epoka dużej rywalizacji wielu drużyn skończyła się przez dychotomię Realu Madryt i Barcelony?
Wszyscy wiemy, że to nie jest dychotomia, tylko duopol. Prawa telewizyjne nie są dobrze podzielone. Teraz, w czasach kryzysu mniejsze kluby zmierzają do bankructwa. Wracając do korzeni futbolu, w Riotinto [miasto w południowej Hiszpanii – przyp. red.] większość peńi jest za Realem Madryt i za Barceloną, może jeszcze któraś za Athletikiem…

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!