Advertisement
Menu
/ jotdown.es

Laso: Nie przepadam za NBA

Obszerny wywiad z trenerem madryckich koszykarzy

Słowem wyjaśnienia. Przyznam bez bicia, że wywiad ten pochodzi z marca obecnego jeszcze roku i najzwyczajniej w świecie umknął mej uwadze. Uznałem, że nie stracił zbyt wiele na aktualności i warto przybliżyć go szerszej grupie odbiorców. Rozmowę z byłym rozgrywającym Realu Madryt, a obecnie trenerem drużyny koszykarskiej przeprowadził dziennikarz magazynu Jot Down, Javier Gómez.


Pablo Laso to normalny facet. Umieszczony w jednym pomieszczeniu z pięćdziesiątką innych szkoleniowców nie wzbudziłby niczyjej uwagi ani wyglądem, ani ubiorem. Jeżeli wspomnieni trenerzy zaczęliby rozmawiać, wtedy prawdopodobnie byłbyś w stanie ograniczyć wybór do dwudziestu pięciu, bardziej ze względu na jasny i zrozumiały przekaz, aniżeli elokwencję. Jeżeli obejrzałbyś ich w pracy, podczas treningu, Pablo znalazłby się w pierwszej dziesiątce najbardziej energicznych. Gdybyś jednak nie poprzestał na przyglądaniu się wyłącznie im, a obejrzał w akcji prowadzone przez nich drużyny, nie miałbyś wątpliwości – drużyna tego „normalnego faceta” jest najbardziej charakterystyczna.

Czekałem na lotnisku, kiedy zaskoczył mnie cytat z książki „Sunset Limited”, autorstwa Cormaca McCarthy'ego: „Czasem rzeczy proste mają więcej treści niż myślimy. Mnóstwo ludzi czeka na peronie, aby pojechać do pracy. Robili to samo setki razy, tysiące. Nie ma nic więcej, jedynie peron. Może być jednak tak, że dla jednego z tych pracujących, mających tę samą ścieżkę każdego dnia, przebywanie tam, na krawędzi peronu, jest czymś więcej niż czekaniem na pociąg”. Co, jeżeli po dwudziestu latach „kontrolowanego basketu”, opatrznościowych trenerów, drużyn funkcjonujących jak monarchie absolutne, przyglądania się, jak koszykówce ucieka pociąg z publicznością... Co, jeżeli koszykówka była dużo prostsza, niż myśleliśmy?

Limoges prowadzone przez Božidara Maljkovicia wygrało Puchar Europy w 1993 roku. Prawie dwadzieścia lat temu. Szczyt nudy. Czy od tamtej chwili „basket kontrolowany” zdominował koszykówkę kontynentalną, wyrządził tej dyscyplinie krzywdę? Stała się ona nudniejsza?
Trenerzy pracują dla zwycięstw. Nie znam żadnego, który tego nie robi, niezależnie w jakim stylu. Ostatecznie satysfakcjonuje cię zwycięstwo. Od szkoleniowców na szczeblu minibasketu. Wyniki są niezbędne.

Ponieważ?
Ponieważ później liczy się osiągnięty cel. Destrukcja jest dużo łatwiejsza od konstrukcji, w każdym aspekcie życia. W koszykówce szczególnie. Świadomość, że możesz zbudować dobrą drużynę od zadań defensywnych jest rzeczywista. Podobnie w futbolu, kiedy docierasz do celu, nie grając zupełnie nic. Nie pojmuję jednak koszykówki w ten sposób. Pragnę, by mój zespół zdobywał kosze, poruszał się szybko po parkiecie, obfitował w energię... I takiej gry pragną ludzie.

Porozmawiajmy o telewizji. Uważasz, że koszykówka ofensywniejsza gromadzi większą publiczność?
Kiedy stacje telewizyjne czy media podsumowują spotkania, bardzo rzadko wyróżniają pracę defensywną. Co najwyżej, kiedy Ibaka zaliczy dziesięć bloków, ale jest to coś łatwo dostrzegalnego. Kto pisze o dobrej obronie? Ostatecznie tym, co możesz sprzedać, co jest ważne i co dociera na szczyt klasyfikacji najlepszych zagrań, są trafienia, wsady, asysty... zagrania ofensywne. I musimy to promować, nie ograniczać.

Nie chcesz się narazić. Styl „basketu kontrolowanego” zaszkodził koszykówce? Tak czy nie?
Prawdopodobnie tak.

Jest w większości nudny dla widzów?
Tak. Z perspektywy widza, tak. Będąc trenerem posiadasz inny punkt widzenia, jednak trenerzy nie przykładają dużej wagi do średniej publiczności, mierzonej w setkach tysięcy widzów (uśmiech).

Przybyłeś do Madrytu i już po kilku miesiącach pracy zaszczepiłeś zespołowi własną tożsamość. W jednym z artykułów porównałem cię do Margaret Thatcher – nie z powodu wyglądu czy ideologii, lecz ze względu na cytat: „Europa została zbudowana na swej historii lub tym, czym byliśmy. Stany Zjednoczone na swej filozofii lub tym, czym być możemy”. Kiedy zdecydowałeś, że twój Real Madryt powinien grać radośnie i ofensywnie? Było to konsekwencją posiadanego już składu czy może zrodziło się wcześniej, przed podjęciem pracy w Madrycie?
Nie było żadnego momentu przełomowego, lecz filozofia koszykówki, w której starasz się kontratakować, łączy talenty twoich graczy. Kiedy trafiłem w zeszłym roku do Realu Madryt, były rzeczy, które mi się podobały, i takie, które nie. Zawodnik po zawodniku, podobna sytuacja. Miałem punkt wyjściowy, filozofię gry: chęć bycia atrakcyjnym, agresywnym oraz optowanie za większą przestrzenią gry, by później zyskiwać więcej w grze bezpośredniej. Jednakże kiedy doceniłem moją drużynę, starałem się przede wszystkim znaleźć każdemu zawodnikowi miejsce, gdzie będzie mógł zaoferować najwięcej.

Przy zamianie ról, w porównaniu z drużyną Ettorego Messiny, dużo mówiono o twojej decyzji ustawienia Sergiego Llulla jako „jedynki”.
Wszyscy mówili, że nie możemy grać z Sergiem Rodríguezem i Sergim Llullem jako rozgrywającymi. Cóż, być może trenujący tę drużynę nie mógł grać z Llullem na rozegraniu, jednak dla mnie są to moi dwa najlepsi rozgrywający.

Ile razy przekonywałeś Llulla do gry na „jedynce”?
Rozmawiałem z nim pierwszego dnia, ponieważ widziałem go jako rozgrywającego w kategoriach młodzieżowych. Powiedziałem mu: „Spójrz, Sergi, drużyna nie jest skończona, ty wyjeżdżasz z reprezentacją, a moim pomysłem jest, że będziesz grał jako rozgrywający. Wiem, że możesz zaadaptować się na różnych pozycjach, jednak uważam, że swój najwyższy poziom osiągasz właśnie na tej”. Popatrzył na mnie i odpowiedział: „Oczywiście, mogę zagrać jako rozgrywający”. Podobnie jak poprzedni trenerzy, z powodu braków z składzie, wolałem go jako rzucającego obrońcę. Sprowadziłem jednak dwóch bardzo dobrych zawodników, Jaycee'ego Carrolla i Martynasa Pociusa. Ponadto doszedł jeszcze Rudy.

Których innych zawodników widziałeś z dala od ich nominalnych pozycji?
Dla przykładu, moim zdaniem Carlos Suárez powinien dużo więcej zastawiać się pod koszem. Veličković powinien grać w środku, nie na obwodzie. Felipe Reyes nie wygląda dobrze daleko od kosza, ponieważ zawsze dominuje bliżej niego. Myślę też, że Begić może mieć istotną rolę w zespole. Dzięki temu, bez dokonywania zmian zawodników, a jedynie wyciągając z nich to, czego pragnę, nadałem składowi inny zarys.

Potrafisz grać podobnie z jakąkolwiek drużyną? W San Sebastián rozpocząłeś z bardzo ofensywną postawą, co później odbiło się niekorzystnie.
Tam pojawiły się inne problemy. Jakość twoich zawodników. W San Sebastián miałem inne cele, inny budżet i musiałem grać inaczej. Kiedy tu pojawiła się kontuzja, sprowadzili mi Ibakę. W San Sebastián musiałem radzić sobie tym, co już miałem. Właśnie w San Sebastián trenowałem lepiej niż w Madrycie. Zobacz na Levante, czwarte w Primera. Kto ma większe zasługi? Szkoleniowiec Levante czy Guardiola? Podobnie, byłoby porażką, gdyby został trenerem koszykówki żeńskiej. Nie ze względu na technikę czy taktykę, lecz z powodu osobistego – nigdy nie trenowałem kobiet. Nie wiedziałbym, jak z nimi postępować. Powodzenie szkoleniowca w wielu przypadkach zależy od czynników niepowiązanych z trenerką. Motywacja, walka dla klubu, presja mediów... Choć dobrze, nie nazywam tego presją, bardziej wrażeniem obecności mediów wokół klubu.

Dlaczego nie nazwiesz tego presją?
Nigdy jej nie poczułem. Wyzbyłem się tego bardzo wcześnie, jeszcze kiedy byłem zawodnikiem, co pozwoliło mi na wiedzę, jak poradzić sobie z tym później.

Podczas twojej pierwszej konferencji prasowej przed budynkiem odbyła się demonstracja. Większość z jej uczestników, madridistas, była za Messiną. Pamiętam twoją odpowiedź: „Jeżeli na zewnątrz mamy demonstrację, oznacza to, że ta sekcja jest dla ludzi ważna”.
Nie wiedziałem, co począć. Musisz pozostać sobą. Są trenerzy nierezygnujący z posady. Kilkukrotnie odchodzą z powodu niepowodzenia trenera, kiedy w danym momencie jest to niepowodzenie klubu.

Jaką sekcję tu zastałeś?
Była to sytuacja z problemami, sprowokowanymi przez końcówkę sezonu, z nowymi zawodnikami, nowym trenerem... Takie problemy są jednak normalne. Nie należy ich interpretować jako niestabilność. Przede wszystkich dlatego, że problemy w Madrycie są na porządku dziennym. Kiedy w Madrycie wygrywam dziesięć spotkań i przegram jedenaste, następnego dnia otrzymam pytanie, dlaczego nie wygrałem tego jedenastego.

Nie miałeś żadnej demoralizacji w składzie? Wielu z twoich zawodników było zranionych.
Nie. Uważam, że wręcz przeciwnie, wielu z nich pragnęło wyciągnąć z siebie najlepszą koszykówkę. Ułatwiło mi to pracę. Chcieli zademonstrować, że są wspaniałymi zawodnikami.

Jak wyglądało odejście Ettorego Messiny z zewnątrz?
Takie decyzje są odważne. Tchórzem jest ten, kto nie robi nic i pozwala czasowi płynąć. Decyzja tak trudna, jak podanie się do dymisji przez Ettorego, jest decyzją odważną, bez wątpienia. Podobnie jak moje przejście do Madrytu. Miałem kontrakt w San Sebastián, wiodło mi się tam bardzo dobrze i niektórzy mogli pomyśleć: „Gdzie on się pcha?”. Najważniejsze jest podejmowanie decyzji. Nie jak taksówkarz, który pyta cię: „Dokąd zmierzasz?”. Wiedz, że to ty jesteś taksówkarzem.

Szkoleniowcy stali się przywódcami obecnej koszykówki?
Tak. Zdecydowanie. Dzieje się tak, ponieważ trener koszykówki współdziała i wpływa w znaczącym stopniu na przebieg meczu. Zmiany, przerwy na żądanie... Oznacza to również, że możemy być sądzeni za każdą decyzję.

Mówiąc o podejmowaniu decyzji i odejściu z Madrytu, wielu nie pamięta, że jako zawodnik także odszedłeś w połowie sezonu. Jak Messina.
Przybyłem do Madrytu z Željko Obradoviciem i podczas dwóch pierwszych sezonów byłem bardzo szczęśliwy. Drużyna była drużyną w każdym aspekcie, ze wspaniałymi zawodnikami, z dobrymi i gorszymi momentami. W trzecim sezonie pojawił się trener, który jako jedyny chciał rozbić tę grupę.

Miguel Ángel Martín.
Tak. Wówczas, kiedy nie chciałem w tym uczestniczyć i nie podobało mi się to, pomyślałem, że najlepszą decyzją będzie odejście, ponieważ nie byłem szczęśliwy. Prawdopodobnie powinienem był zamknąć usta, ponieważ Miguel Ángel Martín po czasie odszedł, a ja, mający umowę, podążyłem wtedy za innym szkoleniowcem. Lecz, podobnie jak mówiliśmy w przypadku Ettorego, niekiedy jeden musi podjąć decyzję, nawet jeśli będzie skończony.

Jak odbierasz spot Euroligi ukazujący twoją złość?
Ani dobrze, ani źle. Byłem rozbawiony, kiedy wróciłem do domu i żona powiedziała mi: „Twoja przerwa na żądanie została wyróżniona”. Mój dziesięcioletni syn zainterweniował i wypalił: „Aj, w domu widuję tatę w duży gorszym stanie”. Taki już jestem i jedyne, co mnie niepokoi, to że przypadł mi wizerunek tego konkretnego czasu na żądanie, podczas gdy było ich tysiąc w ciągu roku. Nie wiem, czy sprzedaje się to lepiej czy gorzej, nie wiem, czy dla telewizji sprzedawanie przerw na żądanie jest atrakcyjne, jednak mam świadomość, że trudno mówić nie podnosząc głosu. Dużo trudniej porozumieć się z moimi zawodnikami bez pokrzykiwania.

Wszyscy mówią o chorej koszykówce. Jak wygląda to w tym sporcie?
W koszykówce, jak w całym społeczeństwie, mamy dużą konkurencję. Konkurencja ta tworzy produkt hamujący wzrost. Odbija się na frekwencji w halach, jakości ligi, wpływie Pucharu Króla... Jesteśmy najlepszą ligą w Europie i zapewne najbardziej oglądaną po NBA. Nie jest to sytuacja kryzysowa, a jedynie wiedza, gdzie się znajdujemy i podkreślenie, co możemy ulepszyć.

Oznacza to zatem, że chorobą jest jedynie spadek frekwencji? Czy telewizja jest wyznacznikiem w każdym sporcie?
Jeżeli byłby to jedyny wyznacznik, wówczas sytuacja byłaby katastrofalna. Jednak ten problem konkurencji telewizyjnej nie dotyczy jedynie koszykówki. Mamy programy telewizyjne, seriale... Konkurencja jest ogromna.

Żyjemy jednak w społeczeństwie, które uczyniło rywalizację centrum funkcjonowania.
Kiedy miałem dziesięć lat, miałem piłkę i grałem w koszykówkę. Obecnie mój syn ma dziesięć lat i poza tym ma całą ofertę telewizyjną, konsolę, Wii, tysiąc zabawek... Są dzieci, które w jego wieku mają już telefon. Wtedy szkoła była otwarta, chodziłem tam grać. Dziś są zamykane? Jest tak źle? Nie sądzę. Społeczeństwo po prostu funkcjonuje w inny sposób i należy się dostosować. W koszykówce jest podobnie.

Albert Agustí, dyrektor ACB, powiedział: „Ludzie muszą się obudzić”. Nie trzeba przypadkiem obudzić koszykówki?
Łatwo jest stwierdzić: „Wina leży po stronie telewizji”. Podobnie w koszykówce, zawodnikowi przy wielu okazjach łatwo powiedzieć: „Nie gram dobrze, ponieważ nie dostaję piłek, ponieważ nie idzie, ponieważ sędzia słabo gwiżdże...”. W wielu przypadkach zawodnik musi pomyśleć: „Nie trafiam, nie poświęcam się w obronie...”. Musisz zajrzeć do środka. Co możemy zrobić, by być lepszymi.

Podobnie, jak powiedział kiedyś Magic Johnson, parafrazując słowa Johna Fitzgeralda Kennedy'ego: „Nie pytaj, co twoja drużyna może zrobić dla ciebie. Zapytaj, co ty możesz zrobić dla twojej drużyny”. Co może zatem zmienić koszykówkę?
Może system rozgrywek. Należy przeanalizować, czy obecny jest najbardziej atrakcyjnym.

Nawet biorąc pod uwagę rezygnację z play offów?
Możliwe. Dlaczego nie? Poza tym należy również zwrócić uwagę na to, jak przyznawane są kwalifikacje w Europie. Awanse i spadki. Oraz, oczywiście, styl gry, zdefiniowany przez pragnienie drużyny, przez jakość zawodników, a także przez zasady.

Sugerujesz zmianę zasad koszykówki, aby wyzwolić widowisko?
Tak. Dla mnie przewinienie w środku boisku, popełnione w celu zatrzymania kontrataku, powinno być poważniej karane. To uwolni grę. Należałoby zmuszać do mniejszego kontaktu, jednakże jest to już temat sędziowania, w który nie chcę wchodzić. I trzecia kwestia, dla mnie najważniejsza, czyli za małe boisko. Gramy w tych samych wymiarach, co w roku 1983, kiedy zaczynałem. Koszykarze są wyżsi, szybsi i silniejsi. Boisko jest zbyt małe. Koszykówka powinna być radośniejsza. To pomoże.

Powiedziano mi, że Florentino Pérez, w dniu finału Copa del Rey, kiedy nie było już żadnych kamer, wspiął się na trybunę z ośmioma setkami madridistas i świętował wraz z nimi zdobyty tytuł.
Słyszałem o tym i była to jedna z rzeczy, która ucieszyła mnie najbardziej. Obecne tam było uczucie do klubu, kiedy kibice stawili się w Barcelonie przeciwko piętnastu tysiącom culés, kiedy wygraliśmy trudny mecz, kiedy prezes świętował z nimi... Niezwykle ważne dla wizerunku klubu. Czy sytuacja, gdy pierwszą rzeczą Mourinho, kiedy przyleciał do Rosji, było przesłanie gratulacji za wygranie Pucharu Króla. Zjedliśmy także wspólny obiad z piłkarskim Realem Madryt.

Co powiedział Florentino Pérez po zdobyciu tego tytułu?
Różne rzeczy, które pozostaną w mej pamięci. Po pierwsze, nic nie było jeszcze skończone, gdy powiedział mi w szatni: „Teraz po ligę”. To jest właśnie tożsamość tego klubu: nawet pięciu minut na odpoczynek! Później, kiedy z nim rozmawiałem, był zaskoczony po dziewiętnastu latach bez wygrania Pucharu Króla. Porównywał to z futbolem, gdzie Madryt przeżył osiemnaście lat bez pucharu. Na trzecim miejscu, sukces w Barcelonie był dla niego bardzo wyjątkowy, ponieważ rok wcześniej, w tej samej scenerii, Final Four było ogromnym zawodem.

Masz większy wpływ na zwycięstwo Pucharu Króla czy Ligi ACB? Istotne jest znaczenie tytułu?
Turniej Copa del Rey osiągnął coś wyjątkowego – zwrócił na siebie uwagę koszykarskiego świata. Sędziowie Euroligi podczas następnych meczów gratulowali mi, choć byli Chorwatami, Słoweńcami. Trenerzy Sieny także mi pogratulowali, a kiedy i oni wygrali, zrobiłem to samo. Pracując w San Sebastián wiedziałem, że zakwalifikowanie się do Copy było bardzo, bardzo dobrym osiągnięciem. Mieliśmy większy zapał podczas pierwszej połowy rundy zasadniczej, napędzany właśnie przez udział w Pucharze, aniżeli w drugiej połowie.

Od początku sezonu zwracałeś uwagę na podział minut w Realu Madryt. Twoja rotacja jest większa niż normalnie. Niemal wszyscy zawodnicy grają przynajmniej przez jedną kwartę, jak w minibaskecie. Podczas Copa del Rey Felipe błyszczał w ćwierćfinale, Mirotić w półfinale, a Llull i Carroll w finale. Szukałeś grupy jedenastu zawodników, zdolnych do gry w finałowych fazach na przestrzeni trzech dni, jak to ma miejsce w Pucharze Króla i Eurolidze?
Uważam, że nasz styl gry zmusza nas do dużej energiczności i dużego wysiłku fizycznego. Jesteśmy drużyną podejmującą wiele decyzji. Wymaga to od nas mentalnej świeżości. Zmęczenie pojawia się jako pierwsze w głowie, nie w nogach. Wielu z moich zawodników nie jest w stanie grać z tą intensywnością zbyt wielu minut na parkiecie. A ja nie chcę, by na parkiecie odpoczywali. Zaczęliśmy z wielkimi gwiazdami, lecz nie możemy być drużyną zależną od Tomicia, Llulla czy Rudy'ego. Gorszy okres jednego zawodnika nie może odbić się na walce o tytuł.

Osiągnąłeś wysoką wydajność składu, z wyjątkiem jednego tygodnia w Eurolidze. Bilbao i Siena. Był to jedynie „słabszy tydzień” czy coś poważniejszego?
Było to piętnaście dziwnych dni. Nie mniej jednak, Siena i Bilbao były bardzo trudnym spotkaniami. W Sienie rozegraliśmy najgorszy mecz pod względem ofensywnym w sezonie, przeciwko jednej z najlepszych drużyn, za co zapłaciliśmy. Było to słabe spotkanie. W Bilbao było coś innego. Inne czynniki. Nie było tam drużyny i przypłaciliśmy to Euroligą, będąc trzecim zespołem, po CSKA i Barceloną, z największą liczbą zwycięstw.

Bycie bardzo młodym zespołem zaważyło w tym meczu?
Możliwe. Było, minęło. Po odpadnięciu z tej grupy, po tym meczu konkluzje były takie, aby rozwinąć się w kolejnym.

Kiedyś Rafa Benítez powiedział mi, że choć Steven Gerrard nosił opaskę Liverpoolu, nie był kapitanem. W szatni nie był liderem. Prawdziwym kapitanem był Carragher: urodzony w porcie, skurczybyk sam w sobie, mogący zagrozić każdemu. Przypominam sobie dyskusję, która rozpętała się, kiedy stwierdziłeś, że Navarro nie jest liderem. Kim jest więc lider?
Są drużyny, które wygrywają i nie posiadają lidera, ponieważ najlepszym liderem jest klub. Bycie liderem jest trudne do zdefiniowania. Benítez, przybywając do Liverpoolu, myślał, że jego liderem będzie Gerrard. Choć nim nie był, wygrywał mecze. Navarro jest prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem, jakiego miała hiszpańska koszykówka.

Czy twoja drużyna ma jakiegoś lidera?
Mam kilku zawodników, mogących zostać liderem. Uważam jednak, że aby zostać wielkim liderem, musisz się rozwijać. Rola liderów bardzo się zmieniła. Kiedy zaczynałem grać, w Caja de Álava, w '83, mieliśmy siedmiu czy ośmiu z Vitorii, jednego z Lazcano, był jeszcze prezes, Katalończyk, mający siedmiu wujków w Manresie. Obecnie wchodzę do szatni i mam tam ośmiu obcokrajowców. Ta globalizacja znacznie utrudnia uformowanie grupy. Rozmowa Słoweńca łamaną angielszczyzną z facetem z Vitorii jest uciążliwsza od rozmowy dwóch różnych ludzi z tej samej dzielnicy.

Jesteś szkoleniowcem reprezentacji Kraju Basków i w tym samym czasie trenujesz drużynę madrycką. Nie odczułeś, że może być to w pewien sposób niedopuszczalne, czy to w Madrycie, czy w Kraju Basków?
To bardzo osobisty temat. Jeżeli ktoś chce sprowadzić go do polityki, wyjdzie z tego absurd. Ten temat sięga znacznie wyżej niż polityka czy uczucia. To inna rzecz. Spędziłem bardzo miły czas w reprezentacji Kraju Basków – najpierw jako zawodnik, obecnie na ławce trenerskiej. Kiedy otrzymałem propozycję, odpowiedziałem bardzo czytelnie: jestem trenerem koszykówki. Jeżeli chcecie wpuścić to w politykę, nie wchodzę w to. Jeżeli chcecie czerpać korzyści z mojego wizerunku w innej dziedzinie życia niż sport, nie akceptuję tego.

Dużo kosztowało, aby Madryt zrozumiał co dzieje się w baskijskiej polityce i vice versa?
Mamy kraj przepełniony tożsamościami. Mamy odrębny kanon dla Andaluzyjczyków, ludzi z Estremadury, Walencji... Jeżeli wszyscy będą kierować się stereotypami, skończymy na rękoczynach. Całe szczęście, że nie wszyscy kierują się sprawami mniej istotnymi, w które wielu wierzy.

Napisałeś kiedyś na Twitterze: „Jeżeli więcej mówią politycy, a mniej ludzie opiniotwórczy, lepiej uciekajmy”. Polityce brakuje odwagi?
Tymi, którzy potrzebują gadać, aby rozwiązywać problemy, są politycy. Jednakże obecnie opinia na ulicach nie jest generowana przez pomysły polityków, lecz przez innych, mówiących o tym, co politycy myślą. To stwarza niepewność. Obecnie jedynie muskamy temat kryzysu. Mamy dużo ważniejsze sprawy, jak konflikt baskijski, ale problem wciąż istnieje. Więźniowie i tak dalej. Mamy ludzi w polityce pracujących nad tym, lecz na zewnątrz widoczne są jedynie bezrobocie i ekonomia.

Jak dużo czasu spędzasz na Twitterze i do czego ci służy?
Przeznaczam na niego mało czasu, przede wszystkim dla uzyskania informacji. Dla przykładu, z rana spoglądam co dzieje się w NBA, ponieważ w trakcie sezonu nie śledzę jej za dużo. Obejrzę jakiś luźniejszy mecz, ale nie jestem jej wielkim fanem.

Nie podoba Ci się NBA?! Co cię w niej nie przekonuje?
Brak konkurencyjności, występującej między zespołami w rundzie zasadniczej. Wiele spotkań sprawia wrażenie imprezy. Zobacz, w tym roku była drużyna, która mnie zaskoczyła – Philadelphia. Bronili, grali zespołowo, intensywnie... i zaliczają świetny sezon bez żadnych gwiazd. Mogę wymienić ci graczy Sixers. Obecnie NBA ma tu niesamowitą popularność, ponieważ gra tam sześciu koszykarzy uformowanych w ACB, chłonących koszykówkę amerykańską i odrzucających wszystko, co nią nie jest. Zdarzają się w NBA mecze bardzo słabe, podobnie jak i w ACB, ale też i bardzo dobre w obu rozgrywkach.

Byłeś w Stanach Zjednoczonych. Duże są różnice w trenowaniu tam i w Europie?
Był to okres przygotowania do sezonu, liga letnia ze Spurs i wrażenie dużej odmienności w stosunku do koszykówki europejskiej. Traktowanie zawodników, dla przykładu. Poczucie kontroli nad zespołem. Sposób trenowania. Ponadto są tam nastawieni w bardzo dużej mierze na show-business.

Zbiega się to z wypowiedzią Ettorego Messiny, który po przeprowadzce do Los Angeles rzekł: „Cóż mam powiedzieć Kobe'emu Bryantowi, skoro przybywa na trening helikopterem?”.
Nie. Nie podzielam tego. Jeżeli jesteś trenerem, musisz powiedzieć to samo przybywającemu helikopterem, Mercedesem, Mini czy rowerem. Jeśli zdecydujesz się czegoś zawodnikowi nie powiedzieć, wówczas nie jesteś trenerem. Z tego również względu nie przepadam za NBA.

Wracając do Twittera, ćwierkasz raczej nieśmiało.
Nie zabieram głosu w zbyt wielu tematach, aczkolwiek lubię mieć podgląd na to, co mnie otacza. Widzę, czym żyją ludzie, trzyma mnie to blisko kibiców, choć pragnę zaznaczyć, że nie ma to na mnie najmniejszego wpływu. Demokracja wynikająca z ograniczenia do tych stu czterdziestu znaków jest dobra, ponieważ wtedy nikt nie jest wyjątkowy. Ani ja, ani moi zawodnicy nie są wyjątkowi. No dobrze, oni są, jednak tylko dlatego, że są bardzo wysocy.

Alberto Herreros.
Przyjaciel.

Joe Arlauckas.
Jeden z najlepszym Amerykanów grających w Europie. Pewnie najlepszy.

Josean Querejeta.
Prezes klubu.

Patxi López.
Wielki kibic Bilbao Basket.

Željko Obradović.
Maestro.

Pau Gasol.
Wyznacznik rozwoju hiszpańskiej koszykówki.

Fernando Martín.
Pierwszy Hiszpan, który trafił do NBA.

Juanma López Iturriaga.
Lepszy dziennikarz niż koszykarz (uśmiech).

Xabi Alonso.
Efektywność w sporcie.

Magic czy Jordan?
Pozostanę przy Johnie Stocktonie.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!