Advertisement
Menu
/ as.com

Di Stéfano: Pamiętam piosenkę o madryckich panienkach

Wywiad o przeszłości

Dzisiaj wieczorem będzie mieć miejsce kolejny hołd dla pana osoby.
Bardzo się cieszę i jestem szczęśliwy, że przyjeżdżają Millonarios.

Alfredo Relańo napisał, że podróż Millonarios do Hiszpanii zmieniła tutejszą piłkę.
Nasza charakterystyka gry była świetna. Mieliśmy bardzo dobrą drużynę. Większość występowała w reprezentacji Argentyny.

Pierwszym, który zaczął grać dla Millonarios, był Pedernera.
On otworzył nam wszystkim drogę. Rossiemu, mi, potem Cozziemu, bramkarzowi, Reyesowi, który grał ze mną w River, czy Mourínowi, który występował w Independiente. Jedynie lewy obrońca był z Kolumbii. Nazywał się Zuloaga, ale był świetny. Miał tylko 19 lat.

Odszedł pan z powodu konfliktów i strajku w Argentynie. Przyleciał pan 11 sierpnia 1949 roku, a na lotnisku powitało pana 5000 ludzi.
Tak, tak. Nie byłem jedyny. Wielu wyjechało. Byli nawet Hiszpanie, sędziowie z Hiszpanii. Wszyscy byliśmy przyjaciółmi. Spotykaliśmy się w barze w Bogocie, który był świetny. Kolumbijczycy wyrazili zainteresowanie i otworzyli mi drogę.

Jak wspomina pan tamte czasy?
Drużyna była taka, jak Real czy Barcelona dzisiaj. Byliśmy bardzo silni i żeby nie demoralizować kibiców, to wiesz co robiliśmy? Nie strzelaliśmy więcej niż pięciu bramek.

Mówili, że piątka i zaczynaliście tańczyć...
Tak. Rozmawialiśmy o tym między sobą, bo inaczej masakrowalibyśmy rywala. Żeby nie upokarzać, zaczynaliśmy grać piłką.

Więc dlatego mówili na was "Niebieski Balet"...
Graliśmy dużo piłką, stąd się to wzięło. Wygrywaliśmy wszędzie. I zawsze.

To był czas El Dorado, jak nazywano rozgrywki w Kolumbii.
Tak, ponieważ ten kraj otworzył drzwi dla zawodników i sędziów.

Pieniądze płacone w Kolumbii umieściły pana w wyższej klasie.
Odeszliśmy tam, bo działacze chcieli wielkich rozgrywek. I musieli mieć do tego wielkie elementy. Dlatego nastąpił taki exodus, a ligę nazwano "El Dorado", bo przychodzili piłkarze, trenerzy, sędziowie...

Dokładnie 57 Argentyńczyków powędrowało do Kolumbii.
Widzisz, nie wiedziałem o tym. Ale jechali wszyscy - Argentyńczycy, Urugwajczycy, Paragwajczycy, Chilijczycy i Brazylijczycy. Pozywali nas nawet do FIFA i zabraniali grać sparingi poza granicami Kolumbii. FIFA miała z tym ogromny problem.

Przygoda z Millonarios dobiegła końca w 1952 roku.
Z Millonarios pojechałem do Buenos Aires, żeby pomalować swój dom. Przyszło zaproszenie na mecz z Hiszpanii i musiałem to skonsultować z rodziną. Ojciec nie chciał, żebym jechał, inni mówili, żebym ruszał. Rozstrzał był ogromny. Rodzice radzili, żebym się ustatkował. W tamtej chwili miałem od 1,5 miesiąca nowy dom. Miałem też pole do uprawy ziemniaków. Musiałem to przemyśleć.

Dostaliście zaproszenie na Złote Gody Realu Madryt.
Zaprosił nas Bernabéu. Kiedy wylądowaliśmy w Madrycie, najbardziej spodobała się nam piosenka o madryckich panienkach. Śmialiśmy się i mówiliśmy: "No patrzcie o czym tutaj śpiewają!".

Znał pan Real?
W Ameryce kojarzyliśmy Real dzięki Zamorze i dwóch czy trzem innym graczom. Poznaliśmy także Samitiera. Oczywiście znaliśmy też byki. Ogólnie jednak mieliśmy małe pojęcia o tutejszej piłce. Nie rozumieliśmy za wiele ani nie mieliśmy raportów. Dzisiaj można zobaczyć wszystko.

To był pana pierwszy raz w Hiszpanii?
Tak. Przylecieliśmy i wszystko było inne - samochody, taksówki... Potem, jak to w życiu, wszystko się poprawiało.

Gdzie mieszkaliście?
W hotelu Nacional. Ale to już szmat czasu, 60 lat...

Na trybunach wszyscy pytali kim jest "9"...
Byliśmy drużyną, a ja byłem goleadorem. Grałem też trochę cofnięty, miałem taką fuchę. Graliśmy z jakością.

Co zapamiętał pan z Madrytu oprócz bramek?
Mocno w kostkę kopnął mnie brat Alonso, obrońca. Prawie połamał mi kostkę. Spędziliśmy świetny czas, naprawdę. Walczyliśmy o ziemniaczane tortille, były wtedy słynne na cały świat. Jedliśmy wiele rzeczy. Byliśmy w Hiszpanii przez 15 czy 20 dni. Graliśmy też z Valencią i Sevillą. Mogliśmy poznać Hiszpanię.

A poszliście na byki?
Oczywiście, że tak. Zaprzyjaźniłem się z torreadorem Antońetem. Niedawno zaczął, jak my. Byliśmy na arenie byków. Uwagę wtedy przykuwało, że ludzie na ulicach byli smutni i przygaszeni z powodu całego nieszczęścia, które miało miejsce, to był czas po wojnie. Dało się wyczuć nienawiść.

Real zagrał z wami jeszcze latem w Bogocie i Caracas.
Tam Real grał lepiej. Miałem wtedy ciekawą rozmowę z Pahíńo o tym, czym jest życie, staliśmy się przyjaciółmi. Kiedy graliśmy w Caracas, to konkurencja była ogromna. Hiszpanie prowadzili wielkie turnieje i zachowywali się świetnie. Sukces był ogromny. Wszystko było kwestią pieniędzy, które oni zarabiali. Wtedy też liczył się pieniądz. Robili to bardzo dobrze, mieli sukces i zmienili strukturę piłki.

Któż mógł stwierdzić, że wróci pan do Hiszpanii!
Szukali mnie. Nie myślałem, że kiedykolwiek jeszcze tam pojadę. Już bardziej mogłem zastanawiać się nad transferem do Włoch, gdzie poszło wielu moich kolegów. Malowałem dom i przyjechał do mnie wysłannik Barcelony. "Seńor Di Stéfano?". Stałem na drabinie: "Tak, słucham". On znowu: "Panie Di Stéfano.", a ja odpowiedziałem raz jeszcze: "No słucham.". On dalej swoje: "Chcę rozmawiać z Di Stéfano.". "To ja.". Nikt wtedy nie myślał, że piłkarz może malować dom stojąc sobie na drabinie. Zszedłem, a on powiedział, że jest z Barcelony. Przeszliśmy do jadalni. Trochę gadaliśmy. Powiedziałem, że nie wiem czy mogę odejść. Wiedziałem, że moje prawa nie należą do Kolumbii. "Trzeba działać z Millonarios", powiedziałem. "Nie z River?", pytano mnie. "River nie ma nic do gadania", stwierdziłem. W Kolumbii żyło wtedy wielu katalońskich dziennikarzy i ogłosili dla Barcelony, że do nich przechodzę.

Prezes Millonarios był wielkim przyjacielem Bernabéu.
To był zaradny gość. Nazywał się Senior. Wszystkim zarządzał. Prezesi się znali. Oferta Realu przyszła, kiedy byłem już w Hiszpanii, ale trzeba było porozmawiać o Millonarios. To był niezły bałagan. Podróż z Kolumbii była wtedy wyjątkowa. Czasami wypadały maski do oddychania.

Najważniejsze, że na koniec przeszedł pan do Realu...
Ja miałem nie przechodzić, oni dzwonili. Potrzebowali kogoś i powiedzieli, że chcą tego blondyna, więc ja poszedłem. Ulokowali mnie w hotelu z rodziną. Miałem dwójkę dzieci. W samolocie spędziliśmy ponad trzydzieści godzin, ale było warto. W końcu zwrócono też pieniądze Barcelonie.

Wybór był dobry.
Tak, miałem szczęście.

Real praktycznie niczego nie wygrał, a przyszedł pan i zaczęło się zwyciężanie w Lidze i Pucharze Europy.
To było jak ponowne powstanie Realu Madryt. Zmieniliśmy historię. Real nie wygrywał wtedy Ligi przez 23 lata. Jednak nie byłem sam, była drużyna. Mieliśmy szczęście, był wielki entuzjazm, wielcy kibice. To była epoka dobrych piłkarzy i wszędzie jeździliśmy jako gwiazdy. Atmosfera była fantastyczna. Na każdym wyjeździe czekali na nas ludzie. Było cudownie.

Dzisiaj, kiedy mówi się o DNA Realu Madryt, wszystkie drogi prowadzą do postaci Alfredo Di Stéfano.
Daliśmy klubowi ogromny impuls. Nie tylko wygrywaliśmy, graliśmy też bardzo dobrze. Zwyciężaliśmy także na świecie i mówiono wtedy o nas: "Ci goście zawsze wygrywają".

W Kolumbii wciąż jest pan wzorem.
Wciąż łapią za telefon i pytają mnie o różnych graczy...

Po opuszczeniu Millonarios był pan jeszcze w Kolumbii?
Raz i spotkałem się wtedy z przyjaciółmi. Zagraliśmy mecz i zremisowaliśmy 1:1. Potem byłem z moją żoną na inauguracji biblioteki w Bogocie. Przyjechali koledzy z Buenos Aires. Mieliśmy fajne spotkanie.

Millonarios nie jest już takie, jak kiedyś...
Mieli pewne problemy... To była królewska drużyna. Cieszę się, że teraz znowu są pierwsi. Dobrze, że poprawili się po słabszych czasach.

To dla pana emocjonujące dni: nie tylko z powodu meczu, ale także otwarcia części muzeum poświęconej pana osobie.
To cud. Mówię sobie teraz: "Ale ja jestem stary". Trzeba to zobaczyć samemu, jak zdjęcia zarządzają młodością. To coś cudownego. Nigdy sobie czegoś takiego nie wyobrażałem. Fantastycznie jest zobaczyć to wszystko w muzeum. I popatrz, jesteśmy tutaj dzięki brytyjskiemu przemysłowi. Z hobby zrobiono zawód. W piłkę grano też zresztą rękami, ale teraz ręce są w rugby, a nogi w futbolu.

Jak widzi pan drużynę?
Dobrze, idą do przodu. W meczu z City kibice byli spektakularni. Jak ten mecz wszystkich rozgrzał. Przegrywaliśmy 1:2 z mistrzem Anglii i wygraliśmy. Ależ gola zdobył ten Francuz!

Wynik na dzisiaj?
3:3.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!