Advertisement
Menu
/ RealMadridTV

Cykl wywiadów RealDiMaría

Argentyńczyk dla RealMadridTV

Color Esparanza w wykonaniu Diego Torresa to piosenka, jaką na rozpoczęcie tego wywiadu wybrał Ángel Di María. Mi ona również bardzo się podoba.
Tak, to piosenka, którą bardzo często słuchałem wraz z moją żoną. Wybrałem ją ze względu na nadzieję, a także na to, co razem przeżyliśmy. Poza tym również mi się podoba.

A jaka była nadzieja małego Ángela Di Maríi w jednej z argentyńskich dzielnic?
Tak, to piękne czasy. Lubię odwiedzać te strony, aby spotykać się ze starymi przyjaciółmi, odwiedzać sąsiadów z dzieciństwa...

Jak wyglądała ta dzielnica? Zawsze, gdy z tobą rozmawiam na temat rodzinnych stron, to da się wyczuć, że odczuwasz wielką dumę. Jak tam jest?
Ciężko jest na ten temat mówić, gdy jest się tak daleko. Dużo mnie kosztuje wspominanie tych czasów. To tam było mi dane dojrzewać jako człowiek, jako piłkarz. Graliśmy w piłkę z kolegami na ulicach. Utrzymuję z nimi kontakt do dzisiaj. Byli ze mną, gdy byłem jeszcze nikim i są ze mną teraz, gdy już coś osiągnąłem. Chciałbym wykorzystać ten wywiad, aby pozdrowić mojego przyjaciela, Gere, któremu ostatniej nocy zmarł dziadek. Był dla niego niczym ojciec. Wysyłam mu słowa wsparcia.

Cóż, widać, że jesteś trochę wzruszony... Ponieważ ci wszyscy przyjaciele, znajomi, sąsiedzi z twojej dzielnicy są dla ciebie niczym druga rodzina, prawda?
Tak, to prawda.

Piękny gest z twojej strony. Oczywiście wszyscy dołączamy się do tych słów wsparcia dla Gere. Ale porozmawiajmy o twoich znajomych. Powiedziałeś, że byli z tobą, gdy jeszcze byłeś nikim i są z tobą teraz, gdy jesteś już „kimś”. W życiu liczy się człowiek, a nie zawód i zapewne byliby z tobą, nawet gdybyś nie był piłkarzem. Ale wróćmy do tej dzielnicy. Jak ona wygląda?
To skromna dzielnica ze skromnymi domami. Mieszkają tam pracowici ludzie. Muszą ciężko pracować, aby wyjść na swoje. To właśnie tam nauczyłem się najważniejszych wartości w życiu – pokora, dążenie do tego, aby zostać „kimś” w życiu, zaspokajanie podstawowych potrzeb...

Do czego się odnosisz? Do jedzenia?
Tak. Chodzi mi o to, żeby mieć co jeść, żeby czasami móc sobie coś kupić... To dotyczyło mojej rodziny, moich rodziców... Mama i tata bardzo ciężko pracowali, żeby móc mi kupić na przykład nowe buty, abym mógł grać w piłkę. Myślę, że takie rzeczy zawsze będziesz miał w sobie i nigdy o nich nie zapomnisz.

Mieszkając w takiej dzielnicy, mały chłopiec może sobie w ogóle wyobrazić, że zajdzie tam, gdzie jesteś teraz?
Nie, ale...

Ponieważ wszyscy w dzieciństwie chcieliśmy być piłkarzami. Ale zajść tak daleko? Uff...
Prawda jest taka, że wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw Rosario Central, Mundial U-20, później do Benfiki i teraz tutaj. Wszystko stało się w ciągu czterech czy pięciu lat. Bardzo szybko. Ale gdy naprawdę marzysz o takich rzeczach, gdy grając w piłkę, świetnie się bawisz... Jak powtarzają moi koledzy, zawsze trzeba się dobrze bawić – poza boiskiem, a także na nim. I tak właśnie robię, aby być szczęśliwym człowiekiem.

Posłuchaj, co opowiedział nam Pepe. Będąc dzieckiem, hodował ryby, aby później je sprzedawać i przynosić do domu pieniądze. W jego rodzinnym domu nie powodziło się. Jednak pewnego dnia zamiast pieniędzy wymienił ryby na koszulkę Realu Madryt. Czy będąc dzieckiem, Di María również myślał o grze w takim zespole jak Real Madryt?
Nie. Oglądałem ich mecze w telewizji, ale wówczas marzyłem tylko o tym, aby pewnego dnia móc zagrać w Primera División. Nie myślałem o zajściu aż do Realu Madryt. Ale gdy wszystko w życiu zaczyna ci wychodzić, gdy masz tę nadzieję, że uda ci się to osiągnąć, to ostatecznie marzenia stają się rzeczywistością. To wszystko sprawia, że chcę się rozwijać jako człowiek i jako piłkarz.

Powiedziałeś mi kiedyś, że zaszedłeś tutaj dzięki rodzinie. Jaka ona była?
Bardzo skromna, zawsze zjednoczona. Zawsze na weekend wszyscy się spotykaliśmy, aby zjeść wspólny obiad. Czasami jest mi ciężko z tą świadomością, że teraz są tak daleko. Ale dobrze wiedzą, że chociaż fizycznie jestem tutaj, to cały czas jestem też z nimi. Bardzo często z nimi rozmawiam, aby być ze wszystkim na bieżąco.

Zacznijmy od Miguela, twojego ojca. Pracował w kopani węgla i zawsze dawał z siebie wszystko, żeby móc wam zapewnić to wszystko, co mieliście. Jaki on jest?
Tata jest osobą, która zawsze wylicza mi błędy, gdy je popełniam, ale jednocześnie chwali mnie za to, co zrobię dobrze. Swego czasu mógł zostać w pełni zawodowym piłkarzem pierwszej ligi. Był bardzo blisko, ale niestety nabawił się poważnej kontuzji kolana. Raz, gdy wrócił z meczu River Plate...

Jak to? Grał w River Plate? W jakiej kategorii?
Był w drużynie rezerwowej, ale naprawdę był o krok od awansu do pierwszej ligi. Kilka razy trenował z pierwszą drużyną i trenerzy byli z niego bardzo zadowoleni. Był taki jak ja – techniczny, szybki na skrzydłach...

Też lewonożny?
Prawonożny. (Śmiech). Później wrócił do Rosario, ponieważ tęsknił za rodziną. I podczas jednego z meczów z przyjaciółmi doznał tej kontuzji kolana. Wówczas rozwiązaniem była tylko operacja. Niestety nie było żadnych postępów i musiał zostawić futbol. Oczywiście od czasu do czasu pogrywa w piłkę z 50-latkami w drużynie weteranów. (Śmiech). Ale zawsze po dwóch czy trzech meczach znów zaczyna odczuwać ból w kolanie i musi sobie robić przerwę. To osoba, która bardzo mi pomogła w życiu, wiele mnie nauczył i wiele mu zawdzięczam.

Zobacz, jakie jest życie. O krok od pierwszoligowego zespołu. Nagle pojawia się kontuzja kolana i trzeba zacząć pracę w kopalni węgla. To wygląda tak, jakby jego syn dał mu to, co życie mu zabrało. Spełniłeś jego marzenia.
Tak, tak. Bardzo często mi to mówi. Mama również mi to powtarza – zrobiłem to, o czym on również marzył. On kocha futbol. Jak już mówiłem, mimo takiego wieku w dalszym ciągu chce grać. Tak, w kopalni węgla pracował przez szesnaście lat. To były bardzo ciężkie czasy. Gdy debiutowałem w pierwszej lidze, chciałem, żeby tata rzucił tę pracę. Po transferze do Benfiki mogłem mu powiedzieć: „Tato, nie chcę, żebyś już pracował. Chcę, żebyś w końcu po raz pierwszy mógł się cieszyć życiem”.

Ty również pracowałeś w tej kopalni?
Tak, zaczynałem już od dziesięciu czy jedenastu lat. Chciałem mu jakoś pomóc. Później, gdy miałem już czternaście czy piętnaście lat, mogłem więcej. Pomagałem mu, rozdzielałem węgiel, napełniałem worki... To była ciężka praca, ale innej nie było, dlatego musieliśmy dawać z siebie wszystko. Tylko dzięki temu mieliśmy co jeść i mogliśmy sobie coś kupować.

Jakie masz wspomnienia z tamtych czasów? Przecież wówczas byłeś jeszcze dzieckiem, a już musiałeś to wszystko oglądać. Czego nigdy nie zapomnisz?
Nie, nie było niczego szczególnego. Jak już mówiłem, po prostu mu pomagałem i się od niego uczyłem. Widziałem to poświęcenie z jego strony dla dobra rodziny. Dlatego teraz chciałbym założyć swoją rodzinę z Jorgeliną, mieć dzieci... Chcę być taki jak on. Tak, jak on wychowywał mnie, tak teraz chcę wychowywać swoje dzieci.

Jaka jest najlepsza porada, jaką kiedykolwiek usłyszałeś od Miguela?
Myślę, że każdy z nas pamięta jakieś szczególne porady czy wskazówki z dzieciństwa. To nie było nic szczególnego, ale zawsze będę to trzymał w środku. Pamiętam, że gdy zainteresowała się mną Benfica, powiedział mi: „Synu, pociąg przejeżdża tylko raz. Musisz do niego wsiąść i iść do przodu”.

Chociaż musiałbyś mnie opuścić i wyjechać do Portugalii...
Tak...

Każde dziecko ma słabość do swojej mamy. W twoim przypadku Diana. Jaka ona jest?
Jest niesamowita, jedyna w swoim rodzaju. To ona zawsze mi życzy szczęścia przed każdym meczem, dodaje mi sił... Zawsze trzyma moją stronę i nawet po ślubie wciąż jestem dla niej małym synkiem. (Śmiech). Nawet gdy będę miał 50, 60 czy 70 lat, zawsze będzie mówić to samo. Tata oczywiście również mnie wspierał, ale zawsze, gdy przechodziliśmy obok boiska Rosario Central, mama mi mówiła: „Pewnego dnia będziesz tutaj grał”. I tak się stało.

Powiedziałeś, że zawsze życzy ci szczęścia przed meczem. To prawda, że specjalnie z tej okazji zapala świeczki przed ołtarzem? Jest bardzo wierzącą osobą. Ta świadomość dodaje ci sił?
Tak, bardzo dużo. Moja żona również tak robi. To naprawdę dodaje mi sił. Wierzę w to. Myślę, że właśnie dlatego, wychodząc na boisko, czuję się tak, jakbym mógł wszystko.

Nie wiem, czy to zasługa świeczek i ołtarzy, ale rzeczywiście na boisku jesteś jak szalony. Masz nieograniczone siły, nigdy się nie zatrzymujesz...
(Śmiech). Zawsze sobie powtarzam, że jeśli tego dnia nic ci nie wychodzi z piłką, to nie możesz się poddawać. Jeśli nie w ten sposób, to musisz nadrobić czymś innym. W każdym meczu daję z siebie wszystko. Chcę mieć tę świadomość, że nawet jeśli rywal mnie minie, to po tym pojedynku będzie tak zmęczony, że obrońcy będą mieć łatwiej. I tak jest – obrońcy mi powtarzają, że dobrze wykonuję swoją pracę i są mi wdzięczni. To wszystko dodaje mi sił, aby w dalszym ciągu biegać i pomagać.

Ale nigdy nikt ci nie powiedział, żebyś trochę wyluzował? Nie można tak cały czas biegać.
(Śmiech). Tak, jakiś czas temu Adán powiedział mi, że mam coś z głową. Odpowiedziałem mu, że taki po prostu jestem, taki jest mój styl gry. (Śmiech).

Powiedz mi, czy twoje siostry, Vanessa i Emelin, również są takie jak ty?
Cóż, Vanessa jest zupełnie inna. Jest bardzo spokojna, nawet za bardzo. (Śmiech). Emelin jest inna, tak. Cały czas jest w ruchu, uwielbia futbol, kocha sport. Ale Vanessa jest za bardzo spokojna.

Coś mi się wydaje, że z Vanessą spędzałeś mało czas.
Tak, jest zupełnie inna. (Śmiech).

Jak wyglądał twój dom? Dzieliłeś pokój z siostrami czy miałeś swój?
Mieliśmy jeden duży pokój wspólny. Kuchnia była trochę na boku. Na początku, gdy byłem jeszcze mały, dzieliłem pokój z siostrami.

To musiała być dla ciebie tragedia. Jak chłopak może dzielić pokój z dziewczynami?
(Śmiech). Nie było innego wyjścia. Gdy masz rodzeństwo, musisz nauczyć się z nim żyć. W wieku trzynastu czy czternastu lat tata przygotował dla mnie oddzielny pokój. Salon został przeniesiony gdzie indziej i mogłem zamieszkać sam.

Jak wyglądał twój pokój? Miałeś na ścianach plakaty piłkarzy?
Cóż, byłem malutkim chłopcem. Miałem małą szafę z ubraniami, czternastocalowy telewizor. (Śmiech). Łóżko również było małe. Okno wychodziło na patio. Jednak na początku nie było tam okna, musieliśmy wyburzyć ścianę. Miałem też swoje zdjęcia, zdjęcia rodzinne i później nad łóżkiem wisiał herb Rosario Central, które było moją drużyną.

To prawda, że ktoś kiedyś powiedział twojej mamie: „Proszę pani, niech pani zapisze to dziecko na jakieś zajęcia sportowe, ponieważ nie da się z nim żyć”? To prawda?
Tak, mama była już zmęczona, gdy w wieku czterech czy pięciu lat psułem wszystko, co było w moim zasięgu. (Śmiech). Nie, to było w wieku trzech i czterech lat. Zabrała mnie do lekarza, żeby jej coś doradził. I wtedy powiedział, żeby mnie stąd zabrała i jak najszybciej zapisała na jakieś zajęcie sportowe, to może trochę się wyszaleję. (Śmiech). I tak zaczęła się moje kariera w wieku czterech lat w miejscowym klubiku.

Mama zawsze zawoziła cię na rowerze na treningi.
Tak. Na początku, gdy klub był jeszcze blisko, to często chodziliśmy na piechotę. Czasami chodziłem z kolegami, z trenerem... Mama pracowała razem z tatą, musiała mu pomagać.

Ona również pracowała w kopalni?
Tak. Tak naprawdę pracowała podwójnie, ponieważ to mama jest głównie odpowiedzialna za wychowywanie dzieci. Dlatego mówię, że Vanessa jest bardzo spokojna. Była drugim dzieckiem, więc szybko musiała dojrzeć, pomagała w domu, zmywała naczynia...

Co pamiętasz z tamtych wypraw z mamą na treningi?
Niewiele, ponieważ gdy zaczynałem grać w Rosario w wieku sześciu czy siedmiu lat, musieliśmy jechać przez trzydzieści minut, więc nie było czasu na nic innego. To były piękne czasy. Chociaż w zimie było trochę trudniej. Deszcze, ulewy...

Gdy padało, również jechaliście na rowerze?
Tak. Zawsze siadałem za nią. Gdy braliśmy ze sobą siostrę, to sadzaliśmy ją z przodu na specjalnym siodełku na kierownicy. I tak jechaliśmy we trójkę przez trzydzieści minut aż do ośrodka sportowego. Tak było przez siedem lat.

Jak jej się za to wszystko odwdzięczyłeś?
Przede wszystkim kupiłem jej nowy dom. Za pierwsze zarobione pieniądze chciałem jej to wszystko wynagrodzić. Jestem szczęśliwy, że mogłem jej to dać. Poza tym daję jej radość tym, co robię – gdzie jestem, grą w reprezentacji... Teraz jestem spokojny i szczęśliwy, ponieważ wiem, że rodzice prowadzą dobre życie.

W twoim rodzinnym domu nigdy się nie powodziło. Mimo to twoi rodzice specjalnie oszczędzali pieniądze, żeby kupić ci nowe buty do gry w piłkę. Twoje siostry nie miały tak dobrze i rzadko cokolwiek dostawały. Czułeś, że jesteś trochę inaczej traktowany?
Dlatego też teraz daję siostrom wszystko to, co mogę. Cieszą się swoim życiem, mogą sobie kupować wiele rzeczy... Wiem, że będąc dzieckiem, rodzice specjalnie oszczędzali na nowe buty dla mnie. Chociaż nikt mi tego nie mówił, zdawałem sobie sprawę z tego, że siostry nie dostawały innych rzeczy, ponieważ buty były drogie. Teraz staram się im to wszystko wynagrodzić.

Bez wątpienia są teraz z ciebie dumni. Każdy rodzic czuje się dumny, gdy widzi, że poświęcenie przyniosło odpowiednie efekty.
Tak, to prawda. To naprawdę piękne uczucie, gdy możesz odwdzięczyć się mamie i tacie za to wszystko, co ci dawali przez siedemnaście, osiemnaście czy dziewiętnaście lat. Dzięki temu mogłem stać się „kimś” i teraz mogę się im odwdzięczyć. Miejmy nadzieję, że tak będzie aż do końca mojej kariery.

Wróćmy teraz do twojej dzielnicy. Nie możemy ominąć „gangu Perdriela”. Powiedz mi, czy dobrze pamiętam - Alexis, Nicolás, Bryan, Gere, Mauri, Diego i Ángel. To twoja druga rodzina.
To rodzina złożona z moich przyjaciół. Zawsze oglądali moje mecze, nawet gdy jeszcze byłem nikim, grając w Rosario. Zawsze mnie wspierali, cieszyli się z moich bramek... Teraz są tacy sami – po każdym meczu Realu Madryt dzwonią do mnie, żeby mi pogratulować. Regularnie oglądają moje mecze. Czasami nawet przyjeżdżają tutaj, do Madrytu. Niektórzy jeszcze nie mieli ku temu okazji, ale na pewno przyjadą. Na razie śledzą moje poczynania w telewizji. To dla mnie wielka duma.

Co musi mieć prawdziwy przyjaciel Di Maríi?
Przede wszystkim pokorę. Musi być pokorny, przyjemny... Naprawdę, pokora jest dla mnie najważniejsza. Moja dzielnica była bardzo skromna, wszyscy moi przyjaciele byli pokorni, sąsiedzi także... To fundament, żeby móc zostać moim przyjacielem.

Zawsze powtarzam, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Na początku wywiadu opowiedziałeś nam, co spotkało Gere. Bez wątpienia wszyscy byli razem z nim.
Tak. Moi przyjaciele spędzili z nim całą noc. Później dali mu trochę odpocząć, ponieważ był bardzo zmęczony. Później znów wszyscy do niego przyszli, żeby razem udać się na pogrzeb. Nie mogłem się z nim skontaktować, ale wysłałem mu wiadomość. Odpisał mi, że jest mi za nią bardzo wdzięczny i przeprasza, że odrzucał moje telefony, ale nie mógł rozmawiać. Cieszę się, że wie, że jestem razem z nim.

Jakiego momentu z przyjaciółmi nigdy nie zapomnisz?
Ciężko wybrać jeden konkretny moment. Zawsze spędzaliśmy razem czas. Codziennie – od rana do wieczora. Po szkole zawsze biegliśmy do domu zostawić szybko rzeczy i wybiegaliśmy znów grać w piłkę. Ale pamiętam pewien moment, kiedy po raz pierwszy wróciłem do domu z Lizbony, gdzie grałem już w Benfice. Przyjechałem na święta. Nie było mnie w sumie sześć miesięcy. Było mi bardzo ciężko, ponieważ wtedy po raz pierwszy musiałem sobie radzić sam. Pamiętam, że gdy wróciłem, cała szóstka czekała na mnie pod domem. Przez te cztery dni, jakie spędziłem w Argentynie, nie zmrużyłem oka. Całe dnie razem – graliśmy w piłkę, chodziliśmy do barów, wspólne święta... Nigdy tego nie zapomnę, jak po sześciu miesiącach cała szóstka wyszła, żeby mnie przywitać w starej dzielnicy.

Podobno wszyscy z „gangu Perdriela” macie tatuaże. Kto na to wpadł? Kto powiedział: „Jesteśmy dla siebie niczym bracia i musimy to uwiecznić”?
Zrobiliśmy to, gdy już wiedziałem, że przenoszę się do Portugalii. Pewnego letniego dnia w moim domu zaproponowałem im, czy nie zrobilibyśmy sobie tatuaży, które mimo odległości przypominałyby nam o naszej przyjaźni. Żebyśmy mieli to we krwi. Wszyscy od razu się zgodzili. Pierwszego dnia tatuaże zrobiła sobie pierwsza czwórka, a drugiego pozostała trójka. To coś pięknego, ponieważ zawsze, gdy się spotykamy, pojawia się temat tatuaży. Przypominamy sobie, że mieliśmy wtedy dopiero po osiemnaście lat. Niektórzy musieli nawet wziąć ze sobą ojca, aby ten wyraził pisemną zgodę na tatuaż. To piękne, ponieważ niezależnie od tego, gdzie jesteśmy, mamy świadomość, skąd pochodzimy.

Byłeś najlepszym piłkarzem spośród swoich przyjaciół?
Chyba tak. (Śmiech). Niektórzy również zapowiadali się na dobrych piłkarzy, ale... Trzeba mieć szczęście. Ja zacząłem grać w klubie już w wieku czterech czy pięciu lat. Mi było dane odnieść sukces. Oni niestety nie mieli takiego szczęścia i w wieku 22 czy 23 lat wciąż nie mieli żadnego klubu. Wtedy trzeba to zostawić i zająć się inną pracą, aby zacząć zarabiać na życie.

Czym się teraz zajmują?
Jeden pracuje w ośrodku sportowym. Drugi w fabryce samochodowej. Inny czasem ma pracę, a czasem nie. To skomplikowane. Inni są murarzami, kolejny pracuje w sklepie.

Nie mieli takiego szczęścia jak Di María, ponieważ nie ma wątpliwości, że wszyscy chcieli być piłkarzami. Podobno Rosario Central kupiło ciebie za 40 piłek. To prawda?
Tak, coś koło tego. Może 30 lub 25.

To dosyć dziwne, co? Przychodzą do zespołu i mówią: „Macie tutaj 30 piłek i bierzemy tego niespokojnego, który cały czas biega”.
(Śmiech). Tak, to było wtedy, gdy graliśmy na swoim boisku właśnie z Rosario Central. Ten, kto wygrał ten mecz, miał zdobyć mistrzostwo. I wygraliśmy 2:0 po moich bramkach. Jedna z nich była olimpijska...

Tak, bezpośrednio z rzutu rożnego...
Tak, zewnętrzną częścią stopy. I to wszystko w wieku siedmiu lat. Piłka szła górą i bramkarz rywala nie mógł do niej doskoczyć.To był jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia, ponieważ wtedy tak naprawdę zaczęła się moja kariera.

I przeszedłeś do swojego ukochanego klubu – Rosario Central. Tam grał twój wielki idol - Kily González.
Tak, to prawda. Od zawsze był moim wielkim idolem. Oglądałem jego mecze w reprezentacji, grał na tej samej pozycji co ja, również pochodził z Rosario Central... Zawsze był zawzięty, pełen sił i zapału. Widziałem w nim to samo, co dostrzegałem w sobie. Dzięki Bogu przez jeden rok mogłem grać razem z nim w Rosario Central. To najpiękniejsza rzecz, jaka może cię spotkać w życiu – gra u boku twojego idola z dzieciństwa. Gdy coś dobrze robiłem, zawsze krzyczał: „Dobrze, Angelito!”. To było coś pięknego i nigdy tego nie zapomnę.

Czego nigdy nie zapomnisz z tego roku spędzonego razem z Kilym? Jakaś sytuacja, jeden moment....
Pamiętam, jak zawsze mnie poganiał. (Śmiech). On grał na lewej obronie, a ja byłem przed nim. Zawsze narzekał, że zostawiam go samego w obronie. Krzyczał: „Człowieku, wracaj się czasami!”. Do dzisiaj utrzymuję z nim dobry kontakt. Często ze sobą rozmawiamy. Mogłem grać u jego boku, a ponadto został moim przyjacielem.

Jak to możliwe, że grając już w Rosario, jednocześnie miałeś czas, żeby rozgrywać mecze w swojej dzielnicy z przyjaciółmi?
(Śmiech). Tak. Mecze w Rosario zawsze mieliśmy w niedziele. Moi przyjaciele z kolei grali w tej samej kategorii w drużynie z dzielnicy. Raz przyszedłem obejrzeć ich mecz i wtedy zaczęli do mnie krzyczeć: „Wskakuj na boisko, po co tam siedzisz? Tylko jeden mecz”. Cóż, przekonali mnie. Nałożyłem koszulkę, rozegrałem dobry mecz i wygraliśmy. W drugim meczu dostrzegła mnie osoba, która znała mnie z klubu. Gdy zaczęła się na mnie drzeć, od razu uciekłem z boiska. (Śmiech). Bardzo chciałem z nimi grać, ale nie mogłem, bo byłem częścią innego klubu. Miałem czternaście lat, więc tego typu głupoty były na porządku dziennym. (Śmiech).

I później przychodzi pora na Europę. Di María zaczyna się wyróżniać w Argentynie i pojawiają się europejskie drużyny, które się nim poważnie interesują. Powiedziałeś, że początki były bardzo trudne, ponieważ po raz pierwszy musiałeś radzić sobie sam.
Tak, na początku do Portugalii poleciałem z tatą. Mama i siostry zostały w domu. Na początku było bardzo ciężko. Pamiętam też, że tata bardzo tęsknił za mamą i czasami nawet płakał. Nigdy nie rozdzielaliśmy się na tak długo. Początki były trudne dla nas obu. Ponadto nie dostawałem praktycznie żadnych szans na grę, co tylko pogarszało całą sytuację. Obiecywali mi, że będę grał, że będę zawodnikiem pierwszego składu i nagle zacząłem siadać tylko na ławce. Taki jest futbol. Bardzo cierpiałem. I to nie tylko ze względu na mnie, ale przede wszystkim na tatę, który płakał całymi nocami za mamą.

W takich sytuacjach człowiek też się uczy, prawda?
Tak. To była dla mnie wielka nauka.

Gdyby wszystko w życiu się układało, to nie potrafilibyśmy doceniać tego, co mamy. Miałeś kiedykolwiek wątpliwości? Czy powrót do Argentyny, czy walka o miejsce w składzie?
Wątpliwości miałem tylko przed podpisaniem kontraktu. Powiedziałem tacie, że jeśli nie pojedzie tam ze mną, to nigdzie się nie ruszam. Powiedział wtedy: „To jedziemy wszyscy całą rodziną. Będziemy cię wspierać”. Ostatecznie został na lodzie i musiał pojechać sam. (Śmiech). Ale później dołączyły do nas i mama, i siostry. Nie chciałem tylko, żeby siostry rezygnowały przez to ze studiów. Młodsza siostra straciła przez to trzy lata studiów i szczerze mówiąc, do dzisiaj tego żałuję. Powinna była to dokończyć.

Po jakimś czasie dzięki wsparciu rodziny i ludzi, którzy w ciebie uwierzyli, stajesz się ważnym zawodnikiem Benfiki, jest o tobie coraz głośniej... I pewnego dnia ktoś ci komunikuje: „Real Madryt jest tobą zainteresowany”.
Jak już mówiłem, z pokorą i nadzieją uczysz się nowych rzeczy w życiu i stajesz się silniejszy. Wtedy czułem się bardzo dobrze. Moja rodzina była nieco dalej, ponieważ byłem już związany z Jorgeliną. Wszystko zaczęło mi się układać. Rodzice byli spokojniejsi, wiedząc, że mam u boku ukochaną osobę, która zawsze będzie przy mnie. Wszystko układało się coraz lepiej i stało się to, co się stało – pojawił się Real Madryt.

Co czułeś, gdy podpisywałeś kontrakt z Realem Madryt?
Szczerze mówiąc, nawet w tym momencie nie mogłem uwierzyć w to, że przechodzę do Realu Madryt. Koledzy często mnie pytają: „Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, po jakim boisku biegasz?”. To dla mnie wielki zaszczyt, że mogę grać na Bernabéu. Żona powiedziała mi raz, że gdy przyjechał do mnie mój kolega Nico, to zaczął płakać, gdy zobaczył mnie grającego na tym stadionie. Wiem, że wszyscy – żona, rodzina, przyjaciele, sąsiedzi oglądają moje mecze i są ze mnie dumni. To niesamowite uczucie.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że Bernabéu cię kocha?
Tak, niektórzy czasami mi przypominają, że zawsze wchodzę lub schodzę z boiska kibice stają i biją mi brawa, krzycząc przy tym moje imię. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ wiem, że kibice doceniają ten wielki wysiłek, jaki wkładam na boisku. I chociaż czasami niewiele ci wychodzi, to mam w sobie to coś, że nadrabiam dodatkowym wysiłkiem, ciągłym bieganiem, wspomaganiem innych, walką o każdą piłkę... To wszystko sprawia, że mam jeszcze większą ochotę na walkę. Wiem, że ludzie dużo za to płacą, żeby móc wejść na stadion, żeby opłacić karnet socio, dlatego zasługują na to, aby oglądać drużynę pełną wigoru, sił, chęci do walki... Dlatego zawsze daję z siebie wszystko, aby kibice mogli być przekonani, że w tym meczu Real Madryt wylał z siebie siódme poty.

Naprawdę pięknie o tym mówisz. Ale masz rację, kibice wydają niemałe pieniądze, żeby móc oglądać tę drużynę. A skoro już o drużynie mowa, to jak ją postrzegasz w tym sezonie?
Jest na dużo wyższym poziomie niż rok temu. W poprzednim sezonie byliśmy naprawdę nieźli, ale teraz dojrzeliśmy jako drużyna. Mamy za sobą rok wspólnej pracy. Nowi zawodnicy bardzo szybko się zaadaptowali do tego zespołu. Na przykład Fábio praktycznie z miejsca wskoczył do pierwszego składu. Mamy naprawdę silną i zjednoczoną drużynę i widać to na boisku. Nie ma dla nas znaczenia, kto strzeli bramkę. Gdy jeden popełnia błąd, drugi go pociesza i podtrzymuje na duchu. Z tą drużyną możemy walczyć o wszystko.

Zawsze w tym cyklu wywiadów pytam o atmosferę w szatni. Ponieważ niektórzy na siłę starają się udowodnić, że jest ona zła, że w drużynie są spięcia... Jednak każdy kolejny zawodnik zapewnia, że atmosfera w szatni jest niesamowita.
Nie ma żadnych problemów. Wszyscy się świetnie rozumiemy. Ale to przecież wszędzie widać – na treningach, podczas meczów... Widać, że drużyna jest zjednoczona. Ponadto nowi zawodnicy również szybko się zaadaptowali do tej szatni.Nigdy nie było żadnych problemów.

I na czele tego wszystkiego stoi José Mourinho. To najlepszy trener w twojej karierze?
To trener, który bardzo dużo mnie nauczył. Tak naprawdę to on mnie tutaj sprowadził, to on chciał mnie mieć w swoim zespole. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Dlatego zawsze muszę dawać z siebie wszystko, ponieważ chcę, aby w dalszym ciągu tak dobrze mnie postrzegał i mógł mówić, że warto było na mnie postawić.

Co daje tej drużynie Mourinho?
Wszystko. Wszystkich traktuje tak samo – i tych, którzy grają, i tych, którzy nie grają. To bardzo ważne u trenera, ponieważ to normalne, że jeśli zawodnik nie gra, to czuje się trochę podłamany. A on właśnie najbardziej interesuje się tymi, którzy dostają najmniej szans. Gdy na przykład ja nie grałem, zawsze czułem jego wsparcie. W pierwszym składzie znalazłem się w meczu z Betisem i wówczas powiedział mi, żebym „zjadł” całe boisko i żebym robił to, co zawsze. To bardzo ważne, ponieważ chociaż nie grasz, to trener i tak podtrzymuje cię na duchu i daje ci do zrozumienia, że jesteś w jego planach.

Przed wami mecz z Málagą. To bez wątpienia będzie wielkie starcie, prawda?
To będzie ciężki mecz. Málaga nieźle sobie radzi i ma dobrą drużynę. Jednak jeśli będziemy grać tak, jak do tej pory, z tą samą intensywnością, siłą i zapałem, to na pewno wywieziemy stamtąd dobry wynik.

Niektórzy chcą pogorszyć przedmeczową atmosferę, interpretując na swój sposób słowa Mourinho, który miał się wykazać brakiem szacunku wobec Málagi. Postawmy sprawę jasno i wyjaśnijmy wszystkim, że Real Madryt podchodzi z pełnym szacunkiem i do Málagi, i do każdego innego rywala.
Nie ma nawet sensu wypowiadać się na ten temat. Mamy szacunek wobec Málagi, wobec trenera Málagi, wobec ich zawodników... Do każdej drużyny podchodzimy tak samo – z pełnym szacunkiem.

Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale widzisz drużynę w tym sezonie na Cibeles? Miałeś już okazję tam być. Marzysz o powrocie w tym sezonie?
Oczywiście. Mamy nadzieję, że będzie nam dane tam wrócić dwa czy trzy razy w tym sezonie. To byłoby coś pięknego. Nie twierdzę, że inne drużyny tego nie robią, ale mając na uwadze nasz wielki wysiłek, myślę, że w tym sezonie po prostu zasługujemy na jakiś triumf. Przed nami długa droga, ale damy z siebie wszystko, aby dać tę wielką radość nie tylko nam samym, ale całej rodzinie Realu Madryt.

Finał Copa del Rey to dla ciebie najlepszy moment w Realu Madryt?
Tak. Wspominam dużo dobrych meczów, ale myślę, że ten był najlepszy. Nigdy nie zapomnę tego dośrodkowania i główki Crisa. Jeszcze nigdy się tak nie darłem jak po tamtej bramce. Wiedziałem, że pierwszy tytuł w Realu Madryt mam na wyciągnięcie ręki. To było coś pięknego.

Pamiętam pewien obrazek z tego dośrodkowania. Wrzuciłeś tę piłkę w pole karne i to wyglądało tak, jakbyś chciał skoczyć do tej piłki razem z Cristiano...
Tak. (Śmiech). Zawsze tak robię. Gdy podaję piłkę, to mimowolnie robię to samo, co zrobiłbym, będąc na miejscu kolegi z zespołu. Tak, po dośrodkowaniu również skoczyłem w górę. To wyglądało tak, jakbym chciał w ten sposób pomóc koledze w wyskoku. To było prawdziwe golazo. Świetnie wyskoczył i zdobył niezwykle ważną bramkę.

Czy płakałeś kiedyś z powodu futbolu?
Nie, płakać nie płakałem, ale bez wątpienia miałem gęsią skórkę, trochę załzawione oczy ze szczęścia... Nie, kłamię... Raz płakałem. Na Mundialu U-20 w półfinale z Chile, kiedy doznałem kontuzji. Przez ten uraz przegapiłem finał. To był dla mnie wielki cios i wtedy płakałem.

Wiem, że byłeś również poruszony, gdy mówiłeś o swojej rodzinie, przyjaciołach... Dlatego nie chcę pominąć tak ważnej osoby, jaką jest twoja żona, Jorgelina. Co ci zapewnia swoją obecnością?
Miłość i ciepło. Daje z siebie wszystko, abym był spokojny i szczęśliwy. Zawsze jest u mego boku, zawsze mnie wspiera i była ze mną w tych najtrudniejszych momentach.

Każdą strzeloną bramkę dedykujesz właśnie jej, robiąc z palców charakterystyczne serce...
Tak, wszystko zaczęło się w Portugalii. Chociaż wówczas niewiele mi wychodziło, ona zawsze mnie wspierała i była u mego boku. I przynajmniej tyle mogę robić – każdą strzeloną bramkę dedykować właśnie jej. Chcę, żeby wiedziała, że zawsze o niej myślę i że zawsze jest obecna.

Zaskakuje mnie jedynie fakt, że nie mieliście miesiąca miodowego. Jak można się ożenić i nie wyjechać na miesiąc miodowy?
To wina trenera. (Śmiech).

Tak, najlepiej wszystko zrzucić na Mourinho. (Śmiech). Ale wiesz, że jesteś jej to winien.
Tak. Ślub zaplanowaliśmy po zakończeniu Copa América. Chciałbym tutaj podziękować trenerowi, ponieważ pozwolił mi na dłuższe wakacje. Mogłem się stawić nieco później niż Pipa. Jeśli chodzi o miesiąc miodowy, to na pewno będzie. (Śmiech).

Zbliżamy się do końca tego wywiadu. Zdajesz sobie sprawę z tego, że gdy zapowiedzieliśmy program RealDiMaría, na naszą skrzynkę przyszło wiele wiadomości od kibiców, którzy chcieli ci zadać swoje pytania. Tutaj mam jedno z nich: „Cześć, Di María. Piszę z Nowego Jorku. Jaka jest twoja ulubiona bramka w barwach Realu Madryt?”.
Bramka z Deportivo, ponieważ to był mój pierwszy gol z główki.

Pierwsza bramka z główki w całej twojej karierze?
Tak. Z tego, co pamiętam, to tak. Na pewno pierwsza taka bramka w pierwszoligowych rozgrywkach.

Kolejne pytanie: „Byłeś dobrym uczniem?”.
Nie. Bardzo słabym.

Dobrze, kończymy wywiad w tradycyjny sposób. Chciałbym cię poprosić, żebyś podpisał się na tym stole. Swoje podpisy złożyli tutaj wszyscy, którzy już wzięli udział w tym cyklu wywiadów. Bardzo ci dziękuję za tę rozmowę. Bez wątpienia będziesz wielkim zawodnikiem Realu Madryt.
Bardzo dziękuję. Dziękuję całej RealMadridTV za ten wywiad. Było mi miło. Do zobaczenia.


Color Esperanza - Diego Torres


RealMourinho
RealCasillas
RealRamos
RealHiguaín
RealAlonso
RealGranero
RealAdán
RealMarcelo
RealCristiano
RealPepe
RealCarvalho
RealCallejón
RealArbeloa
RealKaká
RealCoentrão

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!