Advertisement
Menu
/ soccernetnet.espn.go.com

W Hiszpanii robią to po swojemu

Felieton Phila Balla

Phil Ball jest dziennikarzem i pisarzem, autorem książek poświęconych hiszpańskiej piłce I Realowi Madryt, felietonistą ESPN.

---------------------------------------------

Czasami hiszpańska La Liga może doprowadzić cię do szaleństwa. Czy można wyobrazić sobie inny kraj na świecie, który całą kolejkę pierwszej ligi rozgrywa w niedzielę o godzinie 21.00? Cóż, jak mówi stare powiedzenie, w Hiszpanii robią to inaczej. I zabierz tu dzieciaki na mecz, skoro do łóżek położą się najwcześniej około północy, a w poniedziałek rano czeka przecież szkoła.

Nazwijcie mnie staroświeckim, ale niezbyt rozumiem tę politykę. No dobra, Canal Plus mecz o godzinie 21.00 pokazuje w każda niedzielę i chyba nie da się tego zmienić (a może jednak?). Ponadto rządzący tą ligą uważają, że trzecia kolejka od końca to początek sławetnych maletines. Ujmując sprawę najprościej, chodzi o łapówki, więc każdy zespół powinien rozpoczynać mecz o tej samej porze. No dobrze, ale czy musi to być godzina dziewiąta wieczorem? W niedzielę?

Maletines tłumaczy się jako walizki, lecz słowo to niesie w sobie tak ogromny bagaż kulturowy, że jego znaczenie wykracza daleko poza podstawowe tłumaczenie, a sam koncept maletines jest charakterystyczny tylko dla ligi hiszpańskiej. W każdym razie, są one wypchane pieniędzmi, a przynajmniej tak się mówi mrugając znacząco okiem.

W Hiszpanii bowiem jeden zespół może zapłacić drugiemu za lepszą grę i jest to jak najbardziej legalna praktyka. Nie można oczywiście zapłacić innej drużynie za przegraną, ale jeżeli jest klub, który walczy jeszcze o lepsze miejsce w tabeli, to może drużynie nie grającej już o nic zaproponować pożądany układ. Za pożądaną sumę w euro, co oczywiste. W każdym razie to wszystko jest skomplikowane, bardzo skomplikowane. W Hiszpanii po prostu robią to po swojemu

Oglądam więc jeden z dziesięciu meczów rozgrywanych o tym samym czasie w niedzielny, późny wieczór. Wyniki pozostałych pokazane są po prawej stronie ekranu i raz na kilka minut słychać rozdzierający przestrzeń głos komentatora - gool, goool, gooool, wykrzyczane w charakterystycznym, radiowym stylu. Lub w manierze wycia, zawodzenia i pohukiwania przypominającego sowę. I czeka się wtedy wieczność na informację, który to zespół zdobył bramkę. A i to nie wszystko. Czasami komentator, zamiast podać nazwę zespołu, podaje tylko nazwę stadionu, na którym padła bramka. I bądź tu mądry. Ot, w Hiszpanii robią to po sowjemu

Ligę wygrała Barcelona, chociaż nie zjednała sobie wielu nowych przyjaciół w mijającym tygodniu. Po pierwsze z powodu afery Busquets - Marcelo, po drugie z powodu zamieszania wywołanego przez drugoligową Granadę. Jakiś czas temu przegrała ona z rezerwami Barcelony i protestuje, że w barwach rywala zagrał nieuprawniony zawodnik (Jonathan dos Santos). Granadzie potrzeba tych trzech punktów do zapewnienia sobie awansu do pierwszej ligi, Barcelona natomiast niechętnie przyznaje się do prawdopodobnej winy.

No dobra, już kończę pisanie w złym tonie o Barcelonie, bo zaraz zostanę oskarżony o bycie madrycką marionetką. W każdym razie czapki z głów po zdobyciu trzeciego mistrzostwa z rzędu, pomimo trochę popsutej ostatnio atmosfery. W tej lidze, chociaż finansowo niezrównoważonej, można to osiągnąć tylko dzięki prawdziwemu talentowi.

Co jeszcze wkurzało w minionym tygodniu? Nie sposób zapomnieć - wielka farsa zwana Pichichi. I naprawdę przykro o tym pisać. Przecież rozchodzi się o absolutnie wyjątkowe osiągnięcie Cristiano Ronaldo, zdobycie 38 (lub 39) goli w jednym sezonie i to na mecz przed jego zakończeniem.

Człowiek nawet nie spodziewa się, że będzie miał możliwość bycia świadkiem takiego wyczynu za swego życia. Człowiekowi wydaje się, jakby rekordy strzeleckie można było oglądać już tylko na starych fotografiach w kolorze sepii, lub utrwalano je na czarno-białej kliszy i ziarnistej fakturze zdjęć. Mowa o przeszłości, o której opowiadali nam ojcowie i dziadkowie, zawsze lepszej niż czasy teraźniejsze. I nigdy nie mieliśmy już tak rekordowych osiągnięć, na miarę największych herosów przeszłości, oglądać. A przynajmniej tak nam mówiono.

I możecie Cristiano kochać, możecie go nienawidzić, ale jest w nim wiele z tamtej wielkiej przeszłości. Ta jego żywiołowość w grze, te wszystkie piłki na niego i cała para w nim, ta siła i zagrożenie, jakie niesie ze sobą przez murawę.

O rywalizacji Cristiano z Messim będziemy opowiadać naszym dzieciom i wnukom. Będziemy im mówić: „tak, widzieliśmy te mecze, byliśmy przy tych bramkach, byliśmy świadkami tych historycznych wydarzeń.” Aby nikt nie wątpił, Ronaldo powinien strzelić gola w ostatnim meczu z Almeríą. Wtedy wyprzedziłby Telmo Zarre i Hugo Sáncheza bez drobiny wątpliwości. I mam nadzieję, że trafi po raz trzydziesty dziewiąty lub, jak kto woli, po raz czterdziesty. Każdy, kto zdobywa dziewięć bramek w trzech spotkaniach, z czego sześć w wyjazdowych meczach z Villarrealem i Sevillą, zasługuje na tak szczególną nagrodę.

Tylko wielki manipulator, dziennik Marca, bliski tabloidowi dziennik sportowy, przyznaje Portugalczykowi o jedną bramkę więcej. Dlaczego? Ano dlatego, że może to robić. FIFA przyznaje Cristiano goli trzydzieści osiem. Akurat byłem na meczu w San Sebastián, podczas którego padł ten nieszczęsny gol. Ronaldo uderzał z rzutu wolnego, piłka trafiła w Pepe, chcącego się zresztą usunąć z linii strzału. Piłka, podbita lekko w górę, przeleciala nad bramkarzem Claudio Bravo i wpadła do siatki.

Nie ma kryterium, które pozwalałoby jednoznacznie przyznać gola jednemu lub drugiemu zawodnikowi. Piłka niby zmienia lot, lecz tak naprawdę jego trajektoria pozostaje mniej więcej ta sama.

Ja przyznałbym bramkę Ronaldo, nie jestem jednak arbitrem w tej kwestii, podobnie jak nie jest nim ESPN, mój pracodawca. Zabawne, że podczas transmisji live z meczu z Villarrealem na stronie Marki, prowadzący ją dziennikarz Delfin Melero, na pytanie jednego z użytkowników, czy Cristiano nie powinien mieć o jednego gola mniej odpowiedział: „To my decydujemy, kto jest królem strzelców”.

Ciekawe i oryginalne to podejście. Czy Marca decydowała również, kto zostanie królem strzelców w przypadku Sáncheza i Zarry? Zdecydowanie nie, odpowiedź Melero mówi tak naprawdę o sposobie udokumentowania i uhonorowania zwycięzcy klasyfikacji przez gazetę.

To Marca wymyśliła nagrodę o nazwie Pichichi w 1952 roku. Jako pierwszy wygrał ją Telmo Zarra właśnie, z rocznym opóźnieniem zresztą, za rekordowy sezon 1950/51, gdy zdobył 38 bramek. Lecz król strzelców to po prostu król strzelców, bez względu na to, czy nazwiemy go Pichichi, czy Karol Marks. Liczba goli, jaką strzelił, nie może być decydowana przez gazetę, lecz przez Hiszpańską Federację Piłkarską.

Przy okazji sprawdźmy, skąd w ogóle wzięło się słowo Pichichi. Taki pseudonim nosił Rafael Moreno, który grał dla Los Leones z Bilbao od 1911 roku. Jedenaście lat później zmarł na tyfus. I jak można się domyślić, był świetnym strzelcem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!