Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RealMadryt.pl w Sewilli: W oczekiwaniu na cud

W środku serca Andaluzji

Sewilla nie bez przyczyny jest nazywana „patelnią Andaluzji”. To właśnie tutaj w XIX w. zanotowano prawdopodobnie najwyższą temperaturę w historii Europy, tj. 50 °C. Dlatego wybierając się w ten region ułożyłem sobie w głowie pewną genezę słowa „Andaluzja”, a mianowicie Anda-luz(-ja), co w bardzo wolnym tłumaczeniu możemy odczytać jako „O Boże, ale słońce”. Póki co jednak słońce nie razi nawet przesadnie w oczy, a wiatr delikatnie muska twarz, więc warunki do spacerów po mieście są idealne, a krem z filtrem UV pozostał jeszcze nietknięty.

Nie przewidziałem jednak jednego – tego, że poza mną właśnie w ten weekend do Sewilli ściągnie masa turystów na Feria de Abril. Trafić na obchody święta w maju to jak mniej więcej nie strzelić trzech rzutów karnych z rzędu. Ten okres kolorowych pochodów z udziałem pięknych kobiet ubranych w stylu flamenco (1, 2, 3) i nie mniej wykwintnie wystrojonych konnych zaprzęgów, a także zabawy do opadłego do białego rana jest obchodzony dwa tygodnie po Wielkim Tygodniu. Poprzednim razem to kwietniowe z nazwy święto odbyło się maju w 2003 roku, kiedy to Real również odpadł w półfinale Ligi Mistrzów. Żeby historia tak do końca zatoczyła koło, musiałby zostać spełniony kolejny warunek – Królewscy musieliby sięgnąć po mistrzostwo Hiszpanii. Dobrze wiemy, jaka jest sytuacja w tabeli i że potrzeba cudu, by dopisać to trofeum do kolekcji już w tym sezonie. Warto zauważyć, że obiegowe powiedzenie dotyczące stolicy Andaluzji głosi: „Quien no ha visto Sevilla, no ha visto maravilla” („Kto nie widział Sevilli, nie widział cudu”), więc gdzie, jeśli nie w tym mieście ten cud miałby się ziścić?

Na chwilę odłóżmy jednak marzenia na bok, bo oto przylecieliśmy do Sewilli. Swoją drogą, czegoż ten Michael O’Leary ze swoją świtą nie wymyśli. Na pokładzie Ryanaira stewardessy oferują m.in. zakup papierosów. Rozumiem, że są one sprzedawane bez cła, ale jest to o tyle kuriozalne, że przecież w samolocie nie można palić. Podobno rezolutny Irlandczyk już planuje sprzedawanie w przestrzeni powietrznej viagry i broni palnej…

Jedne z pierwszych kroków skierowałem na Calle Sevilla Fútbol Club. Sam stadion – zaprojektowany notabene przez jednego z architektów Estadio Santiago Bernabéu, Manuela Muńoza Monasterio – z zewnątrz przypomina bardziej arenę walk byków, w dodatku zaniedbaną. Jak jest w środku, na własne oczy nie było mi dane zobaczyć, bo po prostu nie ma czegoś takiego jak zwiedzanie stadionu, a trofea zdobyte przez klub zostały upchnięte w gablotach w niewielkim biurze mieszczącym się obok sklepu z oficjalnymi pamiątkami. Wyposażenie tego ostatniego jest raczej standardowe; z rzadziej spotykanych gadżetów można nabyć mydło z logo klubu za 3,50 euro lub butelkę z limitowanej edycji sewilskiego piwa Cruzcampo za 2 euro. Jest jednak coś, czego kibicom Sevilli można pozazdrościć – to okazała mozaika znajdująca się na fasadzie stadionu, skonstruowana z okazji mundialu w 1982 roku.

Twierdza „Los Nervionenses” bynajmniej nie jest najbardziej znanym obiektem w Sewilli. Do tych należą z pewnością największa w Europie chrześcijańska katedra, wybudowana jako minaret, a obecnie służąca jako dzwon Giralda czy zapierająca dech w piersiach Plaza de Espańa (1, 2, 3). Ta ostatnia warta jest uwagi nie tylko ze względu na swe niewątpliwe walory estetyczne, jak chociażby kompozycje z azulejos, które przedstawiają wszystkie prowincje Hiszpanii, w tym Madryt. Miłośnicy filmu i książki odnajdą tu znajome szczegóły, wszak tutaj kręcono sceny „Ataku Klonów” i „Lawrence’a z Arabii”, a Dan Brown umieścił tutaj jedną z decydujących akcji książki „Cyfrowa twierdza”.

Jeśli kogoś nie interesuje stanie w kolejce przed wejściem do katedry i oglądanie znajdującego się tam grobu Krzysztofa Kolumba tudzież inne obiekty bogatego dziedzictwa kulturowego Sewilli, może zdecydować się na wędrówkę uliczkami leżącymi na północ od Giraldy. Z jednej strony to raj dla uwielbiających romantyczne spacery wydawałoby się nieskończenie krętymi uliczkami, a z drugiej – utrapienie dla osób mających problemy z orientacją w terenie. Potwierdzam, nawet z mapą łatwo się zgubić. Jednak tak czy owak w jedną z takich uroczych uliczek warto się zapuścić chociażby dlatego, że w pewnym sklepiku można nabyć takie pamiątki jak azulejo z napisem mówiącym, że tutaj mieszka kibic Realu.

Ciekawym przystankiem w tamtejszym rejonie jest pub „El Garlochi”. To bodaj jedyny bar w Hiszpanii – a w Sevilli na pewno – w którym gdy poprosisz o kieliszek sangríi, zostanie ci zaproponowany drink „Sangre de Cristo”. Na ową krew Chrystusa składają się szampan, whisky i grenadyna. Zresztą przyglądając się zdjęciom wnętrza, nie można się dziwić tego typu drinkom (1, 2, 3). Trzeba przyznać, że cokolwiek niesztampowa to aranżacja.

Skoro namiastkę Semana Santa, czyli sewilskich obchodów Wielkiego Tygodnia ku czci Chrystusa, przejdźmy zatem do kolejnego święta, które do stolicy Andaluzji ściąga tłumy turystów - Feria de Abril. To właśnie tym, a nie, wbrew pozorom, Gran Derbi żyje obecnie Sewilla. Na rzecz owych uroczystości zdecydowałem się przesunąć na kolejny dzień wieczorny pokaz flamenco. Jak się okazało, całkowicie niepotrzebnie, bo fiesta na dziesiątkach, a nawet setkach metrów kwadratowych w specjalnie zbudowanych na tę okazję namiotach (casetas) trwa do białego rana. Tylko nieliczne są otwarte dla wszystkich imprezowiczów; żeby się dostać do większości z nich trzeba być członkiem danej rodziny, firmy lub peńi – Betisu lub Sevilli. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat, który od razu skojarzył mi się z dawnymi polskimi weselami odbywającymi się w specjalnie zbudowanych na tę okazję domkach. Tyle że na tym sewilskim weselu bawi się nie tylko całe miasto, ale i cała rzesza turystów.

Jednak Feria to nie tylko tańce, hulanki, swawole, ale także tradycje związane z korridą na Plaza de Toros de la Real Maestranza de Caballería de Sevilla. Jak ważna jest to rzecz dla Hiszpanów świadczy chociażby to, że transmisje z sewilskiej areny są transmitowane w technologii HD przez Canal+, a tubylcy oglądają je w pubach niczym inne zmagania sportowe. Szczerze mówiąc, nie rozumiem, jak można emocjonować tym barbarzyństwem, ale cóż – przecież bywają też tacy, którzy nie rozumieją piłki nożnej…

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!