Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

[WOW]: O Wikingach, którzy oczekiwań nie spełnili

Zapraszamy do lektury "Wieczornych Opowieści Wikinga"

Po kilku miesiącach przerwy, za którą biję się w pierś, na łamy RealMadrid.pl wraca saga „Wieczorne Opowieści Wikinga”. Ponownie wraz z Waszą pomocą odtwarzamy zapomniane fakty, odświeżamy historyczne ciekawostki i odgrzewamy przeszłość, tak emblematyczną dla Królewskich. Dziś opowiemy o piłkarzach kalibru światowego, którzy mimo że chwałą zapisali się w annałach historii futbolu, w stolicy Hiszpanii nie spisywali się na tyle owocnie, by wkraść się do galerii legend Realu Madryt. Słabeusze? Nie do końca... Zapraszamy do lektury.

Do Realu Madryt przybywał z wieńcem laurowym. Złote dla Canarinhos Mistrzostwa Świata z 1958 roku rozgrywane w Szwecji sprawiły, że docenił go cały piłkarski świat, a telegraf z propozycją zatrudnienia wysłały do niego najsilniejsze europejskie firmy. Valdir Pereira Didí, ponieważ o nim mowa, bez wahania postawił na Real Madryt. Klub dyrygowany przez legendarnego prezesa Santiago Bernabéu święcił wtedy triumfy na Starym Kontynencie, a trzydziestoletni Brazylijczyk wykazywał potencjał, aby stać się elementem formującego się mitycznego składu z Di Stéfano, Gento czy Puskasem. Mało kto dorównywał mu talentem. Didí dysponował zegarmistrzowską precyzją podań i morderczą wytrzymałością na murawie. Jako kreatywny pomocnik rozgrywał, asystował i skutecznie punktował przeciwnika. Wedle dewizy Brazylijczyków joga bonito potrafił grać pięknie, czarując publiczność. I te firmowe rzuty wolne - tylko Didí, ze względu na przebyty uraz, który omal nie doprowadził do amputacji prawej nogi, potrafił tak egzekwować stałe fragmenty gry, by po uderzeniu piłka to wznosiła się, to opadała niczym jesienny liść na wietrze, z portugalskiego nazywane la folha seca. Wszystko wskazywało na to, że Real Madryt sprowadził nowego, napisalibyśmy dziś, cracka. Niestety rok spędzony w Hiszpanii okazał się dla Brazylijczyka koszmarem. Na murawę wszedł zaledwie w dziewiętnastu potyczkach (a mimo to strzelił sześć bramek). Często prowokował - lub był prowokowany - sprzeczki z zazdrosnym liderem zespołu, Alfredo Di Stéfano, któremu nie spodobał się fakt, iż po transferze Brazylijczyka publiczność na Chamartín wiwatowała nowemu idolowi. Wszystko to sprawiło, że Didí stracił miejsce w Realu Madryt. Mimo iż był w szerokim składzie na finałową potyczkę Pucharu Europy z Eintrachtem Frankfurt w 1960 roku, decyzją trenera Miguela Muńoza nie wystąpił w tym meczu - meczu, który przeszedł do historii rozgrywek europejskich. Do historii przeszedł też Didí. Jako ten, który strzelił pierwszego gola na Maracanie w Rio de Janeiro. Jako ten, który ochrzcił piłkę nożną „piękną grą”. Jako wreszcie ten, który zdobył z Brazylią dwa Mistrzostwa Świata. O epizodzie w Realu Madryt należałoby zapomnieć.

Także i Günther Netzer był znakomitym asystentem, według wielu - tym najznakomitszym w latach siedemdziesiątych. Santiago Bernabéu, korzystając z nowych regulacji federacji pozwalających wzmocnić skład dwoma obcokrajowcami, ściągnął go do Hiszpanii w 1973 roku. Niemiecka maszyna z rozmiarem buta 47 miała być odpowiedzią na transfer do Barcelony holenderskiego asa, Johanna Cruyffa. I właśnie między innymi w tym aspekcie - aspekcie porównań i odniesień do legendy katalońskiego klubu - upatrywać należy powodu, dla którego Netzera nie włącza się do wikińskiego gwiazdozbioru wszechczasów. Netzer przybywał z Westfalii na Półwysep Iberyjski z Mistrzostwem Europy z 1972 roku na koncie. Razem z Seppem Maierem, Franzem Beckenbauerem i Gerdem Müllerem stanowił kręgosłup prawdopodobnie najznamienitszego niemieckiego zespołu, który w Belgii nie pozostawił złudzeń przeciwnikom. Wkrótce z reprezentacją RFN sięgnął też po Mistrzostwo Świata 1974, aczkolwiek wkład Netzera w złote medale ograniczył się do dwudziestodwuminutowego występu w meczu z NRD. Kim stał się Mistrz Świata i Europy dla Realu Madryt? Jednym z wielu, dosłownie. Równie rzadko co okraszone przebłyskami geniuszu występy, zaliczał występy tragiczne - nie grzał niczym ciepły Golfsztrom, nie mroził niczym wiatry znad Arktyki. Mimo że dziś w Niemczech doczekał się miana legendy futbolu, w Hiszpanii pamięta go mało kto. Dla Realu Madryt wystąpił osiemdziesiąt pięć razy, notując dziewięć bramek. Mimo wszystko, zdecydowanie mniej, niż Cruyff dla Barcelony…

Wielu z Was skojarzy zapewne nazwisko Gheorghe Hagiego. Rumuński dyrygent, który z piłką przy nodze potrafił dokonywać cudów. „Maradona Karpat”, sześciokrotny laureat krajowego Piłkarza Roku i jedyny piłkarz z Rumunii na liście Brazylijczyka Pelé FIFA100. Wreszcie piłkarz Realu Madryt w latach 1990-1992… O tym mniej się słyszy, prawda? Upadek komunistycznego reżimu pozwolił na zamknięcie operacji ówczesnemu prezesowi, Ramónowi Mendozie, który i tak za „Gicę” musiał wyłożyć rekordowe 4,3 miliona dolarów. Gheorghe Hagi spędził na Santiago Bernabéu ledwie dwa sezony i choć strzelał piękną bramkę w co czwartym występie (w tym dwa gole z połowy boiska!), nie dał rady podbić serc publiczności. Co gorsza, po opuszczeniu Hiszpanii i dwurocznym epizodzie w Brescii, dołączył do nienawidzonego przez madridistas barcelońskiego „Dream Teamu” Johanna Cruyffa - a właściwie do zgliszczy, które po „Dream Teamie” pozostały - czym do końca pogrzebał pozytywne wspomnienia kibiców ze stolicy. Kariera rumuńskiego pomocnika w Hiszpanii ułożyła się tak, że ani z Wikingami, ani z Barçą ani razu nie triumfował w rozgrywkach ligowych. „Niczym wino - im starszy, tym lepszy”, rozpływano się nad nim natomiast, gdy postanowił przenieść się do Stambułu i czarować fanów tamtejszego Galatasaray. Właśnie lata spędzone w Turcji i kiedyś w Rumunii, nie te w Hiszpanii, sprawiły, że dopisał swe nazwisko do listy najgenialniejszych piłkarzy wszechczasów.

Sam fakt, że prezentacja Nicolasa Anelki w Realu Madryt odbyła się 5 sierpnia 1999 roku - równo czterdzieści lat po dołączeniu do składu wspomianego Valdira Didíego - nie prognozował korzystnie. Jak i Brazylijczyk, tak też francuski napastnik spędził w Realu Madryt zaledwie sezon - sezon minus czterdzieści pięć dni zawieszenia, które nałożył na niego Vicente del Bosque za brak dyscypliny. Sprzeczał się z fanami, którzy mając na uwadze słabą formę i krnąbrny charakter Francuza głośno protestowali, że zapłacono za niego aż 33 miliony euro. Dodatkowo, nie potrafił odnaleźć wspólnego języka z partnerami z zespołu i ciągle zdawał się być na kogoś obrażony. Pożyteczny okazał się tak naprawdę tylko raz, kiedy w półfinale Ligi Mistrzów dwukrotnie pokonał bramkarza Bayernu Monachium, Oliviera Kahna, zapewniając Wikingom awans do finału na Stade de France. Ledwie trzydzieści trzy występy w trykocie Realu Madryt i strzelone siedem bramek nie powalają na kolana… A dziś? Dziś Anelka wraz z innym Didim - Didierem Drogbą - stanowi o sile natarcia londyńskiej Chelsea. Na nim opiera się też ofensywa reprezentacji Francji. Kluczową rolę odgrywał też w Arsenalu, Manchesterze City i Boltonie. Kolejny tytan, który wśród Wikingów nie potrafił się odnaleźć.

Wielu przed i wielu po opisanych piłkarzach nie spełniało oczekiwań publiczności w Madrycie. Można ryzykować, wyliczając tylko z ostatnich lat angielski tercet Steve’a McManamana, Michaela Owena i Davida Beckhama, ale każdego z nich można też tłumaczyć. Pierwszy spędził z Wikingami aż cztery sezony, chwytając się czego można, byle tylko pozostać w zespole. Madridistas do dziś dziękują mu za efektowne bramki a’la Karate Kid z Oviedo i z Valencią w finale Ligi Mistrzów. Drugi, Owen, tak naprawdę nigdy nie został obdarzony zaufaniem trenera. Mimo że musiał godzić się z rolą rezerwowego, bramki strzelał częściej niż podstawowi Ronaldo i Raúl. A David Beckham? Zapomnieć Davida Beckhama po prostu się nie da. Na pewno nie był to ten sam kapitalny prawoskrzydłowy, który zachwycił Manchester United, ale braku klasy na murawie odmówić mu nie można. Szkoda tylko, że precyzyjnie egzekwowane rzuty wolne i kilkudziesięciometrowe centry Becksa nałożyły się w czasie z galaktycznym kryzysem w wikińskim zespole. To, czy czasami nie Beckham ów kryzys spowodował, to inna bajka.

To tyle na dziś w „Wieczornych Opowieściach Wikinga”. Oczekujcie nowych części sagi wkrótce. Tymczasem, bywajcie zdrowi!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!