Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Wszystkiego najlepszego, Raymondzie

Legenda Realu polskiego pochodzenia kończy dzisiaj 78 lat

Dzisiejszego dnia swój jubileusz obchodzi Raymond Kopaszewski, znany bardziej jako Kopa. Jeden z symboli ery „Galácticos” z czasów legendarnego Santiago Bernabéu ma polskie korzenie, dlatego też warto przybliżyć jego drogę do wielkich sukcesów i przewijające się przez jego całe dotychczasowe życie polskie motywy.

Urodził się w 1931 roku w Nœux-les-Mines na północy Francji w rodzinie emigrantów z Polski. Dziadkowie Raymonda postanowili opuścić ojczyznę, by uciec przed nędzą. W ten oto sposób trafili – przez Westfalię – do Francji. W tamtych czasach blisko dwie trzecie górników we francuskim Nordzie pochodziło z Polski. Nic dziwnego zatem, że ważnymi postaciami reprezentacji Francji w okresie powojennym byli piłkarze o polsko brzmiących nazwiskach. Z Leonem Glovackim Kopie współpracowało się najlepiej, mimo że to z Justem Fontainem doprowadzili drużynę spod znaku koguta do trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Szwecji w 1958 roku. Poza Kopą, również Georges Bereta i Robert Budzynski dostąpili zaszczytu noszenia opaski kapitańskiej. Raymond Kopa nigdy nie wypierał się swojego pochodzenia. Co więcej, uważał, że gdyby nie miał obcego pochodzenia, nie musiałby tak walczyć, jak to miało miejsce. Jego ambicją było dążenie do kres sił fizycznych i psychicznych o zwycięstwo dla przybranego kraju. Kraju, który dał jego rodzinie zatrudnienie i dach nad głową.

"Bez kopalni byłbym d o b r y m g r a c z e m. Ale istniała kopalnia, a ja nazywałem się Kopaszewski" *
Kopa sam przyznał, że gdyby urodził się w zamożnej rodzinie, gdyby od najmłodszych lat nie odczuwał nieodwołalnej życiowej potrzeby wyrwania się ze swego środowiska, to być może tak naprawdę nigdy nie zostałby okrzyknięty Napoleonem futbolu. A trzeba zaznaczyć, że dzieciństwo małego Raymonda to nie tylko brak widoków na ciekawsze niż kopalnia perspektywy, ale i swego rodzaju ksenofobia. W wyniku pomyłki związanej z polskim rodowodem trafił nawet na jakiś czas do więzienia. Pewnego dnia skradziono rower syna komisarza policji. Pech chciał, że właścicielem podobnego był Kopaszewski i to jego od razu oskarżono o kradzież. Policjanci wzięli go na komisariat i zamknęli w celi. Spędziwszy tam około pół godziny, został ostatecznie oczyszczony z zarzutów. Innym razem panowie w mundurach zjawili się w domu Franciszka Kopaszewskiego, gdy zginęła pokrywa od włazu kanalizacyjnego. Gdy stłuczono szybę – winny był Kopaszewski. Gdy złamano gałąź – to sprawka tego małego Polaka. Błędne byłoby jednak stwierdzenie, że Raymond był grzecznym dzieckiem, gdyż miał też swoje za uszami. Ot, chociażby jak kradzież piłki. To była jego pierwsza, prawdziwa piłka. Na boisku, gdzie pierwsze piłkarskie kroki stawiał Raymond, często grywali Niemcy. W siatce za bramką leżało kilka zapasowych futbolówek. Chłopcy położyli się za bramką, niby w celu lepszego śledzenia przebiegu gry. Po pewnym czasie zaczęli bawić się jedną z piłek, głaskać ją, popychać, aż w końcu "zwędzili ja szkopom".

Przyszły gwiazdor Realu Madryt za wszelką cenę nie chciał trafić do kopalni. Dlatego też pierwsze kroki po ukończeniu szkoły skierował ku biurom zatrudnień, gdzie chciał się starać o posadę pomocnika elektryka. Wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku dopóki nie powiedział, jak się nazywa. "Kopaszewski" w uszach rodowitego Francuza brzmiało niczym odrażająca obelga. Kopa z przykrością dowiadywał się wtedy, że miejsce syna Polaka jest w kopalni, że nie ma dla niego innej przyszłości.

"Nawet teraz, gdy przekroczyłem czterdziestkę, dokładnie pamiętam ten zapach. Cierpki zapach świeżo palonej kawy, który rozgrzewa człowieka jeszcze przed pierwszym łykiem"
Chcąc, nie chcąc, w wielu czternastu lat Raymond poszedł się zapisać do kopalni. Przez pierwsze dwa i pół roku pracował popychając wózek z węglem w szybie, który miał 612 metrów głębokości. Było to nie tylko wyjątkowo żmudne, ale i wykańczające zajęcie. Rano ciężko było się zwlec z łóżka; ten bardzo przykry rytuał przyspieszała nieco podawana przez matkę kawa. Potem tylko wałówka z wodnista lurą do ręki i kurs na kopalnię. Nastoletni Kopa zdawał się być pogodzony ze swoim losem. Jego nastawienie zmieniło się po wypadku, w którym stracił dwa człony palca wskazującego lewej ręki. Zbiegło się to mniej więcej w czasie z występem w regionalnym turnieju piłkarzy. Marzeniem Raymonda było jedynie wyrwanie się z kopalni i zdobycie sławy w okolicy, jednak w Lille poszło mu tak dobrze, że zajął drugie miejsce i skupił na sobie uwagę okolicznych szperaczy talentów.

"W domu mówiło się polsku i polski był pierwszym moim językiem"
Dopóki Kopa mieszkał w rodzinnym domu, a więc do osiemnastego roku życia, porozumiewał się głównie po polsku. Z upływem kolejnych lat język ojczysty jego przodków był jednak coraz bardziej spychany na margines. Do tego stopnia, że podczas kontaktów z dziennikarzami przy okazji meczów z polskimi drużynami Napoleon futbolu raził złym akcentem i niepewnym słownictwem. Pojawiały się wtedy głosy, że zapomniał o kraju, z którego pochodził. Nic bardziej mylnego, czego dowodem jest anegdota, które autorem jest legendarny czechosłowacki piłkarz Josef Masopust. Otóż przed meczem Anglia – Reszta Świata na Wembley trenerem przyjezdnych był Fernando Riera. Chilijczyk przeprowadzał odprawę po hiszpańsku, z której Masopust, Svatopluk Pluskal, Ján Popluhár, Lew Jaszyn i Milutin Šoškić nic nie rozumieli. Wyjście z tej sytuacji było bardzo prozaiczne. Kopa przekładał słowa Riery na język polski, z którym piłkarze pochodzący z bloku wschodniego nie mieli już żadnych problemów.

Kolejna ciekawa dykteryjka dotycząca styczności z Polską jest związana z negocjacjami na temat przedłużenia wygasającego kontraktu z Realem Madryt. Z ramienia Królewskich pertraktacje prowadził – nie mniej klechdowy, co jego zwierzchnik – Raimundo Saporta. Ówczesny doradca Santiago Bernabéu bardzo niechętnie przyjmował zaproszenia od zawodników do odwiedzenia ich w swoich domach. Gdy już jednak Kopa zdołał przekonać Saportę do wizyty, podjął go nie czym innym jak... bigosem! Targu ubito, kontrakt przedłużono o rok, ale ostatecznie został anulowany. Raymond musiał wracać do Francji, by ratować podupadające przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją artykułów sportowych i soków owocowych, nazwane na cześć jego nazwiska „Kopa”. Już wiele lat po zakończeniu kariery dotknęły go poważne problemy finansowe. Został zmuszony sprzedać swoją przebogatą kolekcję pamiątek piłkarskich, którą na aukcji w Wolverhampton wyceniono na 140 tysięcy dolarów.

Również po latach Kopa nie zerwał kontaktów z naszym krajem. W 2004 roku z okazji 50-lecia małżeństwa wybrał się ze swoją żoną w sentymentalną podróż do Polski. Gościł wtedy m.in. na stadionie Legi Warszawa, gdzie został uhonorowany klubową koszulką z numerem osiemnastym i napisem Raymond Kopa na plecach.

"Naprzód, Kopa, gazu!"
Cieniem na wybitnych osiągnięciach Kopy kładą się wydarzenia związane z jego synkiem. Mały Denis zmarł wyjątkowo wcześnie z powodu raka krwi. Dla Raymonda był to wielki cios, znacznie większy niż rzucane mu pod nogi przez większość kariery przez zawistnych oponentów i przyszywanych przyjaciół kłody. Mimo to Kopaszewski cieszy się z tego, co przeszedł w swoim życiu. Za swój największy sukces uważa to, że gdy przypatruje się grze młodych adeptów futbolu, słyszy okrzyki typu: „Naprzód, Kopa, gazu”. Dzięki temu wie, że nie przegrał swojego życia.

* Cytaty pochodzą z książki "Raymond Kopa – piłka i ja"

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!