Superpuchar Hiszpanii to zły interes

Problem poruszył hiszpański dziennik As. Zwraca uwagę na to, że kluby uczestniczące w tych rozgrywkach muszą dokładać do interesu. Nikt nie wątpi w to, że Bernabéu zanotuje kiepską frekwencję przy okazji finału Superpucharu Hiszpanii.
Kluby zastanawiają się, czy w ogóle potrzebne jest rozpoczęcie sezonu w postaci Superpucharu. Wszak ekonomicznej korzyści, a także sportowej próżno tu szukać. Hiszpańska Federacja Piłkarska (FEF), która jest oficjalnie organizatorem meczów o to trofeum zapewnia, że to przydatny dwumecz. Jednak nie zawsze. Sytuację tegorocznej "Supercopy" poprawia fakt, że Beckham zadebiutuje w meczu o wyższą stawkę w barwach Królewskich. FEF nie robi nic w sprawie organizacji. Co prawda posiada wszelkie prawa do tego turnieju jak również operuje prawami do transmisji telewizyjnych, to jednak tylko na papierze. Jednak we fakcie jest tak, że kluby uczestniczące w finale mogą negocjować własne kontrakty telewizyjne i sprzedać prawa do transmisji "po swojemu". Na razie stanęło na tym, że transmisje poprowadzi TVE, ale i to się jeszcze może zmienić.
2 lata temu, przy okazji meczu właśnie o Superpuchar (z Saragossą), Real Madryt negocjował z Hiszpańską Federacją wypłacenie 60 tys. euro rekompensaty. Wszak przyprowadzenie ludzi na Santiago Bernabéu w wakacje nie było rzeczą łatwą. Wtedy faktycznie tak było. FEF posuwa się dalej w swoich działaniach. Żąda 90 milionów peset od obu klubów za prawa do transmisji, oraz 18 milionów za inne umowy. Włodarze federacji liczą na to, że prywatna stacja telewizyjna będzie skłonna zapłacić jeszcze więcej za obejrzenie debiutu Becksa w meczu o stawkę. By ratować rozgrywki, FEF będzie miał... swojego przedstawiciela w loży honorowej, prezydenta Angela Villara.