Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Liga ACB: Horror w Sewilli

Cajasol 92:95 Real Madryt

Miniony tydzień Real Madryt spędził na walizkach. Najpierw środowa podróż do Berlina, na euroligowy mecz z tamtejsza Albą, a następnie, na zwieńczenie tygodnia, znacznie bliższy wyjazd do Sewilli, na spotkanie z Cajasol.

Drużynę ze stolicy Andaluzji madridistas nie wspominają zbyt dobrze. W pierwszej rundzie rozgrywek gościli oni w Palacio Vistalegre najgorszą drużynę ligi, nie mającą jeszcze żadnych zwycięstw i ulegli jej, przegrywając po dogrywce. Dla ekipy Michała Ignerskiego była to więc pierwsza i, przez dłuższy okres czasu, jedyna wygrana w ACB; dla Królewskich - potwierdzenie słabej formy. Od tego czasu pozycja Cajasol niewiele się zmieniła - nadal zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, z tymże jednak wyjątkiem, iż zdołała uzbierać już cztery zwycięstwa. Real Madryt w tym czasie ze środka stawki wspiął się niemal na sam szczyt. Czekało nas walka Dawida z Goliatem?

Niekoniecznie. Jak pokazał pierwszy mecz, Andaluzyjczycy potrafią się zmotywować. Tym razem, po swojej stronie mieli kibiców, propagujących bardzo popularne ostatnimi czasy hasło: „ĄSi, Se Puede!", będące hiszpańskim odpowiednikiem amerykańskiego „Yes, We Can!". Cajasol ani myślała o porażce.

Chwilowe uciszenie entuzjastycznie zapatrującego się tłumu nastąpiło już w kilku pierwszych akcjach, po popisie skuteczności gości. Z czasem trafić do kosza było coraz trudniej, lecz w połowie kwarty mieli oni już dwa razy więcej punktów niż rywale (5:10). Do tego czasu, obrona Los Blancos była wyjątkowo dobrze zorganizowana. Każdy zawodnik miał ściśle określony obiekt krycia, na którym skupiał całą swoją uwagę. Nie było mowy o nieporozumieniach i łatwych pozycjach dla przeciwników. Nie tym razem.

Wszystko co pięknie, kiedyś się kończy. Właśnie w połowie kwarty koszykarze Cajasol zburzyli tę solidnie zbudowaną i świetnie prosperującą madrycką defensywę. Potrafili zgubić krycie, znaleźć czystą pozycję i ostatecznie przejąć prowadzenie (13:12). Joan Plaza zdecydował się na kilka zmian personalnych, jednak nie przyniosło to zamierzonego efektu - Królewscy przegrali tę część spotkania ośmioma punktami (22:14).

Nie wiadomo, czy taki był rzeczywisty zamiar Plazy, ale rotacja składem sprawiała wrażenie, jakby kataloński trener oszczędzał najlepszych zawodników. Czyżby aż tak bardzo spodobały mu się ostatnie remontady i czyżby aż tak był pewny tego, że grupa - nazwijmy ją roboczo - „oszczędzanych" odrobi powiększające się straty?

Po kilku minutach drugiej kwarty sięgały one już jedenastu punktów (25:14). Wtem na parkiecie powoli zaczynali pojawiać się zawodnicy, których kibice wyczekiwali najbardziej. Andaluzyjczycy musieli upilnować niezwykle szybki duet numerów 22 i 23. Ten pierwszy zaznaczył swoją obecność tym, co wychodzi mu najlepiej, zaraz po rzutach wolnych, czyli celną trójką. Tego drugiego gospodarze postanowili podwoić i wywrzeć na nim presję, na co Minorczyk nie był widocznie przygotowany. Z czasem jednak pokazał, iż nawet taka forma obrony nie jest w stanie go powstrzymać.

Końcówka pierwszej połowy to rywalizacja w rzutach z dystansu. Real Madryt dość szybko pokazał gospodarzom, iż w tym elemencie, tego dnia, próżno z nimi rywalizować. Z racji tego, iż Królewscy dwie próby zakończyli powodzeniem (ściślej zakończyli je Sergio Llull i Alex Mumbrú), a Cajasol swoje rzuty zmarnowała, momentalnie przewaga zmalała do dwóch punktów (28:26). Trzeci rzut z obwodu, autorstwa Axela Hervelle'a, także okazał się celnym, co nie tylko pozwoliło na serię 12:0 dla Madrytu, ale także odzyskanie prowadzenia (28:29). Mimo kolejnej trójki, tym razem Louisa Bullocka, Real Madryt schodził na przerwę z trzypunktową stratą (35:32), bowiem miejscowym wróciła skuteczność, także zza obwodu.

Druga połowa rozpoczęła się efektownie, od wsadu Quintona Hosleya, jednak nie efektowność, a efektywność była w cenie, a z tym było coraz gorzej. Koszykarze Cajasol uwzięli się na podkoszowych ze stolicy kraju, potrajając ich pod tablicą, uniemożliwiając podanie na obwód (o rzucie nie było nawet mowy).

Taką sytuacją najlepiej przeczekać. Tak też zrobili podopieczni Joana Plazy - próbowali trafiać z półdystansu, jednak po chwili atmosfera pod koszem trochę się rozluźniła, dzięki czemu proste punkty spod niego nie były już problemem (42:43).

To, co przywoływało z pamięci poprzednie spotkanie między obydwoma drużyna, to nie tylko wielka motywacja Cajasol, podobna do tej z końca października, ale i wynik - ciągły remis. Trzecia i czwarta kwarta upłynęła pod znakiem równowagi punktowej. Kiedykolwiek nie spojrzało się na tablicę wyników, widniał tam albo remis, albo dwu-, w najgorszym wypadku trzypunktowa strata jednego zespołu, po chwili niwelowana do zera.

Sytuacja ta uległa zmianie w niezwykle nerwowej końcówce regulaminowego czasu gry. Real Madryt, po kilku niewymuszonych błędach, przegrywał już pięcioma punktami. W najważniejszym momencie tego spotkania nadgarstek nie drgnął Llullowi, który w ciągu trzech akcji trafił dwukrotnie za trzy (68:66). Ostatnie sekundy meczu trwały dobre kilka minut - wszystko za sprawą fauli i rzutów osobistych. Na całe szczęście Llull i Hervelle potrafili przejąć ciężar zdobycia istotnych punktów, dzięki czemu doczekaliśmy dogrywki.

Koszykarze Realu Madryt podeszli do dodatkowego czasu gry dość nerwowo. Objawiło się to w błędach w obronie, nieprzemyślanych akcjach. Dużo punktów, jak to bywa w dogrywkach, zostało zdobytych z linii rzutów osobistych. Wyjątkową aktywnością wyróżniali się Ignerski (trójka, dobre zachowanie pod koszami) oraz Bullock (autor dwóch trójek). Koniec końców, i ta część meczu zakończyła się remisem (82:82), osiągniętym w niezwykle szczęśliwych okolicznościach (rzut Branko Milisavljevicia wpadł do kosza, jednak piłka zbyt późno opuściła ręce Serba, przez co trafienie nie zostało zaliczone).

Dogrywka numer dwa to kolejne faule, kolejne wykluczenia z powodu pięciu osobistych przewinień, kolejne celne i niecelne rzuty osobiste i... fenomenalny Louis Bullock. Sweet Lou dorzucił do swojego niedzielnego dorobku siódmą (!) celną trójkę, wyprowadzając zespół na prowadzenie, które po akcji Hervelle'a sięgnęło trzech punktów. Królewscy mądrze rozegrali końcówkę, nie dopuszczając, aby gospodarze przegonili ich na tablicy wyników lub, co gorsze, doprowadzili do trzeciej dogrywki.

Rewanż można uznać za udany. Osiągnięty w niezwykłych, trudnych do opisania męczarniach, ale udany. Co warte dodania - rewanż z najsłabszą ekipą Ligi ACB. Tymczasem w czwartek podopiecznych Plazy czeka pojedynek z Maccabi...


92 - Cajasol (22+13+14+22+11+10): Milisavljević (18), Ellis (7), Miso (6), Savanović (20), Triguero (4) - Rey (17), Ignerski (13), Caner-Medley (2), Rivero (5).

95 - Real Madryt (14+18+17+22+11+13): Pepe Sánchez (-), Hosley (6), Tomas (5), Massey (2), Reyes (17) - Bullock (26), Van den Spiegel (4), Hervelle (11), Llull (16), Mumbrú (8).

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!