Advertisement
Menu
/ realmadrid.com

Alfredo Di Stéfano: Nigdy nie spotkałem diabła

Wywiad z Legendą

W ten piątek Niemiecka Akademia Kultury Futbolowej (Deutsche Akademie für Fußball-Kultur) przyznała sponsorowaną przez magazyn "Kicker" nagrodę im. Walthera Bensemanna, pioniera futbolu w Niemczech i założyciela "Kickera", największej legendzie Realu Madryt. Do wyróżnienia dołączona jest kwota dziesięciu tysięcy euro, którą Honorowy Prezes Alfredo Di Stéfano - bo to on właśnie jest czcigodnym laureatem - przekaże Stowarzyszeniu Weteranów Realu Madryt. A dowodem na to, że rzeczona nagroda trafia w ręce naprawdę wybitnych futbolistów, niech będzie fakt, iż jej poprzednim i zarazem pierwszym laureatem był Franz Beckenbauer.

Poniżej przedstawiamy wywiad udzielony przez pana Di Stéfano "Kickerowi".

Otrzymał pan w życiu wiele nagród. Teraz odbiera pan jedną od "Kickera" i miasta Norymbergi. Jest w niej coś dla pana specjalnego?
Chciałem tam być, ale stan moich nóg nie uniemożliwił mi to. Mogę odbywać krótkie podróże. Ale jestem zachwycony tym wyróżnieniem. Dziękuję za nie z całego serca.

Co było ważniejsze - pierwsze zwycięstwo w Pucharze Europy w 1956 czy piąte w 1960?
Wszystkie były równie ważne.

Jakie ma pan wspomnienia z meczu finałowego z 1960, z Eintrachtem?
To było pamiętne spotkanie. Sceneria była imponująca, w Glasgow przy 135 tysiącach osób. Wynik był niesamowity, dziesięć goli w spotkaniu. Kibice mieli dużo rozrywki, zwłaszcza nasi. Wygraliśmy bez żadnego lekceważenia przeciwnika, bez ostrej gry. To był epicki mecz.

Dlaczego w dzisiejszej piłce nie ma takich "dynastii" jak Madryt z lat 50.?
Real Madryt był bardzo dobrze zorganizowany. Towarzyszyło nam wielkie zainteresowanie ze strony emigrantów mieszkających poza Hiszpanią. Witano nas w każdym kraju, gdzie graliśmy.

Spośród wszystkich pana tytułów który dał mu najwięcej satysfakcji?
Wszystkie miały swoje znaczenie. Grałem w ośmiu edycjach Pucharu Europy, z pięcioma zwycięstwami, dwoma finałami i jednym ćwierćfinałem. Wszystkie były szczególne.

Co znaczą dla pana te niezliczone tytuły?
Podsumowują moje sportowe życie i życie moich kolegów.

Żałuje pan, że nigdy nie zagrał w Mistrzostwach Świata?
Nie. Byłem na Mundialu w Chile i byłem kontuzjowany. Ale wystąpiłem w eliminacjach, więc uważam się za reprezentanta Hiszpanii. Byłem też kapitanem reprezentacji "Reszty Świata" grającej przeciwko Anglii w 1963.

Argentyna, Kolumbia, Hiszpania - grał pan w trzech krajach, kiedy nie było to powszechne. Czuje się pan pionierem?
Nie, było wielu graczy robiących to. Ja byłem sprinterem, goleadorem, który po troszeczku zmieniał się, w miarę jak się uczył. Moja kariera była długa i miałem wiele okazji, by dobrze grać. Zadebiutowałem, mając siedemnaście lat, zakończyłem karierę, mając trzydzieści dziewięć.

W 1952 Millonarios wygrali z Madrytem 4:2. Kto wygrałby turniej z udziałem River i jej máquiny, "niebieskiego baletu" z Bogoty i "białego baletu" z Madrytu?
Te trzy drużyny zdobyły wiele tytułów. Ale Real Madryt był ważniejszy ze względu na sytuację historyczną. River Plate miała historyczne sezony i przeżyła moje narodziny jako piłkarza. W Millonarios miło spędziłem czas, kiedy przyczyniliśmy się do dania kolumbijskiemu futbolowi wielkiego impulsu.

W Manizales w Kolumbii, po meczu Millonarios, mówiło się, że zawarł pan pakt z diabłem.
Nigdy nie spotkałem diabła.

Którzy pana rywale byli najwięksi?
W Europie Milan, Stade de Remis, Benfica… były niesamowitymi ekipami. Ale wszystkie mecze są trudne. To były te, które miały największy oddźwięk dziennikarski. Puchar Europy był inny! Grali tylko mistrzowie. I nie znaliśmy rywali, nie było takiej komunikacji. Jechaliśmy na przygodę, robić, co do nas należy. Wielkością naszej drużyny było niedostosowywanie się do żadnej ekipy, to rywale dostosowywali się do nas. Było trudno. Jeździliśmy do Rumunii, Rosji, we wszystkie strony świata i wszędzie graliśmy naszą piłkę.

Która drużyna obecnie gra najlepiej?
Jest wiele drużyn grających na wysokim poziomie, a między nimi Real Madryt.

Ma pan idealną jedenastkę? Ma to sens, czy uważa pan, że są to rzeczy dla dziennikarzy i kibiców?
Nie ma sensu. Jeśli dać mi miesiąc, wybrałbym trzydziestu graczy na pozycję. Trzeba brać pod uwagę wiele rzeczy: lata, epokę, partnerów, jakich się miało.

Chciałby pan grać w dzisiejszych czasach?
Słowo "grać" to nie "pracować", proszę sobie wyobrazić czym pięknym jest.

Jaka jest największa różnica między pana czasami a obecnymi?
Nie ma żadnej różnicy, trzeba umieścić piłkę między trzema belkami. Szukać gola i dobrze grać.

Czy futbol kiedyś był bardziej czysty, bo było mniej pieniędzy?
Nie, zawsze było takie samo zainteresowanie.

Czy ma sens porównywanie tych tak odległych czasów?
Teraz jest więcej mechaniki, więcej pomocy fizycznej i dietetycznej dla piłkarza. Ale piłka nożna narodziła się na ulicy i to tam dzieje się ewolucja. Obecnie jest mniej indywidualnej techniki niż w przeszłości.

Pański rodak, César Luis Menotti, bardzo krytykuje komercjalizację futbolu. Pan też?
A w latach 30. narzekali ci, którzy grali w latach 30.! Mówili nam, że mamy szczęście, ze zarabiamy pieniądze i mamy dom. Teraz my mówimy to samo tym, co grają teraz. I znowu. Są ludzie, którzy mówią, że futbol niedługo zniknie, a jeszcze nie eksplodował w Afryce, Azji, Ameryce Północnej. Kiedy to się stanie, jego wpływ będzie brutalny.

Dlaczego w wieku 81 lat uczestniczy pan w prezentacjach nowych graczy? Jest pan jeszcze fanatykiem piłki ogólnie, czy Realu Madryt?
Jestem wielkim kibicem piłkarskim, a Real Madryt jest moją drużyną. Żyję tu ponad pięćdziesiąt lat. Jestem Honorowym Prezesem Klubu.

Jakie mecze ogląda pan w telewizji?
Oglądam wszystko, codziennie. Oglądam turnieje południowoamerykańskie i europejskie. I zawsze kiedy mogę udać się na stadion, robię to.

Co może osiągnąć z obecną drużyną Bernd Schuster?
Życzymy mu wszystkiego najlepszego. Chcemy, żeby zdobył mistrzostwo. Ma wielką drużynę. Ale musi dać przedstawienie. Madridismo lubi dobrą grę.

Podoba się panu Christoph Metzelder?
Jeszcze go nie widzieliśmy, miał kontuzję.

Jak pan wspomina Rainera Bonhofa? [niemiecki pomocnik, mistrz świata z 1974, ekspert od rzutów wolnych - przyp. red.]
Silny, chętny i zwycięski.

Zrobił pan coś, czego dotąd nikomu nie udało się powtórzyć, został mistrzem i z Boca, i z River. Duma?
Zawsze kiedy wygrywasz, jesteś dumny. Pracowałeś, aby to zdobyć. To wynagrodzenie.

Z Diego Maradoną i Juanem Manuelem Fangio jest pan dla Argentyńczyków jednym z trzech największych sportowców tego kraju.
Jestem im za to bardzo wdzięczny. W Buenos Aires żyje wielka część mojej rodziny i są bardziej dumni ode mnie, bo czują to "z pierwszej ręki".

Co dla pana znaczy Argentyna po tylu latach? Czuje się pan Argentyńczykiem czy Hiszpanem?
Tam się urodziłem. Znaczy dla mnie wszystko. Czuję się w połowie Argentyńczykiem, w połowie Hiszpanem.

Kiedy zaczynał pan w latach 40., miał pan idola?
Tak, máquinę. Muńoz, Moreno, Pedernera, Labruna i Loustau. Pięciu napastników River z lat 40. Dla mnie najlepsi piłkarze świata. Byli osiem lat starsi, ale mogłem z nimi zagrać.

Pamięta pan jeszcze swoją pierwszą wypłatę w River? Ile to by było warte dzisiaj?
Dwadzieścia pesos. Aby pójść na piwo z trojgiem przyjaciół, czterech już nie weszło. (śmiech)

Kiedyś w Wenezueli porwano pana. Było to najgorsze pańskie przeżycie jako piłkarza?
I jako człowieka. Nie wiedziałem, co się ze mną stanie. Teraz wspominam i się śmieję, ale wtedy bardzo się bałem.

Poleca pan młodym rozpoczęcie kariery piłkarskiej?
Zawsze powtarzam, że książki nie gryzą. Muszą się uczyć, a potem przygotowywać się fizycznie. Kto pracuje zamiast się uczyć musi robić to samo. Lepiej jest grać niż siedzieć w barze.

Mówi pan, że ojciec nie chciał, aby został pan piłkarzem.
To nie tak! Mój ojciec był piłkarzem. W mojej rodzinie jesteśmy wielkimi wielbicielami futbolu.

Miał pan okazję grać w polo? Jest pan wielkim wielbicielem koni.
Lubiłem jeździć konno, bo mój ojciec miał konie na wsi. Ale grać w polo trzeba umieć, to bardzo trudne. I konie, które mieliśmy, były duże, większe od kucyków.

Jest pan prawdziwym gaucho?
Tak, kocham to słowo.

Czym jest dla pana piłka nożna?
Wszystkim. To moje życie.

A co znaczy siła futbolu dla ludzi, dla społeczeństw na świecie?
Oderwanie się, rozrywka. To coś, co się czuje. Specjalne uczucie, cieszysz się, gdy wygrywasz, smucisz, kiedy przegrywasz. To kwestia miłości płynącej prosto z serca.

Piłka może łączyć kraje w trudnych czasach? Czy jest to przecenianie siły futbolu?
Może. Ale trzeba używać jej dobrze.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!