Advertisement
Menu

iCampeónes! Real Madryt zwycięzcą Ligi ACB!

Winterthur FCB 71:82 Real Madryt

Dokładnie tydzień temu, 17 czerwca, Real Madryt podejmował na Estadio Santiago Bernabéu drużynę z Majorki. Mecz ten był nieoficjalnym finałem rozgrywek Primera División, mającym zadecydować, która z drużyn sięgnie po tytuł Mistrza Hiszpanii - Barcelona czy Real Madryt. Los Blancos wygrali 3:1, po dwóch bramkach José Antonio Reyesa, który wprawił w radość tłumy madridistas i sprawił, że podopieczni Fabio Capello mogli wznieść ku górze trzydzieste w historii klubu trofeum za zwycięstwo w La Liga.

Ileż podobieństw miała rywalizacja naszych koszykarzy. Nie chcieli oni w żaden sposób być gorsi od swoich piłkarskich odpowiedników i w bezpośrednim pojedynku z Barceloną zwyciężyli 3:1, zdobywając również trzydziesty tytuł Mistrza Hiszpanii. Smak zwycięstwa był w dużej mierze dziełem koszykarskiego Reyesa, imieniem Felipe, który zapisze się w pamięci kibiców jako najlepszy zawodnik spotkań finałowych, co z resztą zostało udokumentowane tytułem MVP, które otrzymał nasz kapitan.

Chyba wszyscy mieli w pamięci ten pechowy, trzeci mecz. Joan Plaza asekuracyjnie zmienił skład pierwszej piątki, co w sezonie zasadniczym było na porządku dziennym - od pierwszej minuty zagrali: Kerem Tunçeri, Louis Bullock, Alex Mumbrú, Axel Hervelle i Felipe Reyes. Ten ostatni wyciągnął wnioski z krytyki, która pojawiła się po jego ostatnim występie, i zdobył pierwsze punkty dla swojej drużyny. Dzięki temu mogliśmy odetchnąć z ulgą - powtórki z tego trzeciego meczu (nawet ja nie potrafię o nim zapomnieć, wybaczcie) nie będzie. Co prawda Navarro postraszył nas celnym rzutem za trzy punkty, ale szybko, w identyczny sposób odpowiedział mu jego bezpośredni rywal - Louis Bullock. To, co rzuciło się w oczy - od początku zabrakło w składzie Realu Madryt Raúla Lópeza, naszego „mistrza strat". Był za to Kerem Tunçeri, zawodnik który z meczu na mecz prezentował się coraz lepiej. Jak czas pokazał, jego „progres" osiągnął punkt kulminacyjny właśnie w drugim spotkaniu w Barcelonie. W przeciągu kilku minut zaliczył na koncie dwie „trójki", lecz, wbrew pozorom, to Barça „nabijała" punkty poprzez celne rzuty zza linii 6,25m. Nasi koszykarze stronili od bezmyślnych rzutów, częściej adresując podania do Felipe Reyesa, który trafiał z każdej, nawet bardzo trudnej sytuacji. Joan Plaza dał kapitanowi swojego zespołu zasłużony odpoczynek, wprowadzając na parkiet Blagotę Sekulicia. Nie było jednak powodów do zmartwień - Czarnogórzec godnie zastąpił swojego partnera spod kosza, od razu zdobywając punkty, a chwilę później bardzo efektownie, z powietrza dobijając niecelny rzut. W końcówce kwarty brzydki faul na Keremie Tunçerim popełnił Fran Vázquez i na boisku pojawił się Raúl López.

Sprawy toczyły się jak najbardziej po myśli Królewskich. Wreszcie z obwodu trafił ten, który już dawno nie popisał się celną „trójką" - Charles Smith. W tym momencie przewaga przyjezdnych wynosiła już 10 punktów (22:32). Niedługo potem Smith uraczył nas kolejnym celnym rzutem za trzy punkty i był to jeden z wielu przykładów tego, że dzisiaj, w przeciwieństwie do meczu czwartkowego, „wchodziło" nam wszystko. Widząc to, Katalończycy wzmocnili krycie, przez co zawodnikom z Madrytu z trudem przychodziło wykombinowanie składniejszej akcji, a próby penetracji pod kosz przeciwnika momentalnie kończyły się faulem w obronie. Na parkiet wrócił Kerem Tunçeri, nieco poukładał grę Królewskich, a jakby ktoś tej zmiany nie zauważył, Turek zaznaczył swoją obecność trzecim już celnym rzutem zza obwodu (30:43). Kilka punktów, celnymi (a jakże by inaczej?) rzutami osobistymi, dorzucił od siebie Louis Bullock, ustalając wynik po pierwszej połowie meczu - 33:47.

Bardzo miłym akcentem rozpoczęła się kwarta numer trzy - najpierw „za trzy" trafił Axel Hervelle, a w kolejnej akcji dwa punkty zdobył Felipe Reyes. Różnica między obydwoma zespołami wynosiła już niemal 20 punktów (33:52)! Ta pokaźna przewaga zaczęła powoli topnieć i to bynajmniej nie z powodu gorącej atmosfery, jaka towarzyszyła temu spotkaniu w Palau Blaugrana od samego początku. W zespole gospodarzy rozegrał się Roger Grimau - najpierw oddał celny rzut za trzy punkty, co powtórzył po nim Jaka Laković, a przez kolejne minuty osamotniony (jedynie przy asyście naszych obrońców) „wbijał" się pod kosz. Jednym słowem - skutecznie działał na szkodę Realu Madryt. Zmniejszająca się przewaga bardzo zdenerwowała Kerema Tunçeriego, który znów zdecydował się na rzut z dystansu i znów się nie pomylił (44:57). Gra była bardzo wyrównana, Katalończycy zniwelowani stratę do 10 „oczek" i mniej więcej taka różnica utrzymywała się przez większość trzeciej części meczu. Prawdziwe emocje były dopiero przed nami.

Wynik sprzed ostatniej kwarty (50:64) poprawił Charles Smith, najpierw bardzo efektownie „czapując" rzut za trzy punkty jednego z przeciwników, a następnie skutecznie kończąc akcję pod koszem Barçy (53:70). Podczas słabej gry lidera Winterthuru, Juana Carlosa Navarro, jaśniej świecili inni zawodnicy - Roko Ukić i wspomniany już Roger Grimau. Dzięki nim, wynik meczu coraz bliższy był remisu, a kibice poczęli obgryzać paznokcie. Nasi gracze starali się wykorzystywać pełne 24 sekundy na rozegranie akcji, lecz nie zawsze... starczało im czasu na jej wykończenie. Straty (nie zawiódł nawet Raúl López), niecelne rzuty (Hervelle nie trafił nawet w obręcz), do tego punkty rywali i tłumiące myśli gwizdy katalońskiej publiczności. Na trzy minuty przed końcem, Barcelona zbliżyła się do Realu na odległość ośmiu punktów (65:73), co zmusiło Joana Plazę do przerwa na żądanie. Po niej, wszelkie plany naszego trenera skorygowała „trójka" Michalisa Kakiouzisa i strata piłki przez naszych koszykarzy. Wydawało się, że trzy punkty Lakovicia (71:75) na minutę przed końcową syreną przesądzą o ostatecznym dogonieniu Los Blancos przez gospodarzy, ale wtem, zupełnie niespodziewanie, celny rzut za trzy punkty oddał Raúl Lópeza, odbierając koszykarzom Barcelony wszelkie nadzieje na pozytywny rezultat. Chwilę później, po faulu na Lópezie właśnie, Jaka Laković był zmuszony do opuszczenia boiska (piąte przewinienie). Hiszpan trafił jednego z dwóch rzutów osobistych, a mecz, a także świetny indywidualny występ, zakończył „trójką" Kerem Tunçeri.

O dziwo, katalońscy kibice nie bawili się już w rzucanie papierowych kulek. Wstali, podziękowali swoim zawodnikom za niezwykłe zaangażowanie, walkę do końca i cztery emocjonujące widowiska. Na ich drodze stanął prawdziwy mistrz - Real Madryt. Zespół, który od początku sezonu typowany był na faworyta do zwycięstwa w rozgrywkach, przez kilkanaście kolejek mógł poszczycić się mianem „drużyny niepokonanej", przez większość sezonu liderował tabeli Ligi ACB, aż w końcu przebrnął (oczywiście nie obyło się bez przeszkód) przez fazę play-off, trafiając do wielkiego finału i swoją grą udowadniając, że zasłużył na tytuł Mistrza Hiszpanii.

Na ostateczny sukces zapracowała cała drużyna, bez wyjątku. Nie wystarczą słowa wdzięczności i pochwały dla Felipe Reyesa, który został MVP finałów, zupełnie zasłużenie; należy wspomnieć Louisa Bullocka, który ciągnął grę zespołu wtedy, gdy wszystkim brakowało sił i umiejętności, Axela Hervelle, który na początku play-offów prezentował najrówniejsza formę w zespole, a także wszystkim innym zawodnikom, bez których nie moglibyśmy świętować drugiego w tym sezonie mistrzowskiego tytułu zdobytego przez nasz ukochany klub. Nie należy także zapominać o osobie najważniejszej - Joanie Plazie - który w swoim debiutanckim sezonie osiągnął to, na co inni trenerzy pracują przez wiele lat, jeśli nie przez całą karierę trenerską. Zawsze potrafił znaleźć odpowiedź na słabą grę drużyny, odpowiednio zareagować, bardzo mądrze czyniąc rotację w składzie i bardzo spokojnie dyrygując zespół z ławki rezerwowych. Wszystkim wam, dziękujemy.

Mistrzowski dublet. Czyż to nie brzmi przepięknie?


71 - Winterthur F.C. Barcelona (22+11+17+21): Laković (15), Navarro (5), De la Fuente (3), Kasun (4), Marconato (4) – Basile (2), Trias (6), Vázquez (6), Kakiouzis (11), Ukić (6), Grimau (9);
82 - Real Madryt (27+20+17+18): Tunçeri (15), Bullock (12), Mumbrú (2), Hervelle (7), Reyes (21) - Smith (10), Sekulić (5), Hernandez-Sonseca (-), Llull (-), López (10), Tomas (-).

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!