Advertisement
Menu

SOMOS GANADORES! SUPER CAMPEONES!

Real Madryt mistrzem Hiszpanii!

Po magicznej sobocie, która przyniosła nam niewiarygodnie szczęśliwy remis z Saragossą i wymykające się porównaniom utrzymanie pierwszej pozycji w tabeli, obie ręce Realu Madryt chwyciły mistrzowskie trofeum. Pozostawał jeszcze tylko jeden mecz, Mallorca, by móc wznieść je w geście triumfu.

Wielkie gwiazdy na trybunach, z Rafą Nadalem i Tomem Cruise`em z Katie Holmes na czele, zasiadły tego wieczoru na trybunach i wspólnie z milionami madridistas obejrzeli thriller jeszcze bardziej porażający niż ten w Saragossie. Groziła nam hańba, kompromitacja, rozpacz – a mamy radość. Wielką, niepohamowaną i niezrównaną. Real Madryt mistrzem Hiszpanii!

Prześledźmy, jak to się stało.

...

Już na początku Arango o mało nie zamienił walki o spełnienie wielkiego marzenia w walkę o uniknięcie wielkiego koszmaru – ale na szczęście Iker Casillas nie zaspał. Chwilę później szansę na otworzenie wyniku miał Víctor, ale tym razem bezbłędnie wybili nasi obrońcy. Pierwsza okazja dla Królewskich przydarzyła się na początku piątej minuty, ale po dośrodkowaniu Beckhama nie udało się oddać strzału, a w zamieszaniu w polu karnym szybciej połapali się zawodnicy Mallorki.

Jakoś tak dziwnie się działo, że Mallorca w Madrycie zapomniała, że jest ligowym średniakiem, a Arango za wszelką cenę starał się udowodnić, że jest graczem wielkiej klasy – bo jest, co do tego nie ma wątpliwości, a na Balearach po prostu się marnuje.

W 14. minucie Ballesteros wybił piłkę z linii bramkowej po dośrodkowaniu Beckhama, a chwilę później poszła kontra gości przerwana dopiero wybiciem na aut przez nieśmiertelnego Roberto Carlosa. Jeśli by jednak z pierwszego kwadransa wyjąć początkowe trzy, cztery minuty, można by spokojnie powiedzieć, że to Los Blancos dominowali. Dowodem tego była akcja z 16. minuty, kiedy to Roberto Carlos, wbiegł w pole karne i o mało nie udało mu się dośrodkować do van Nistelrooya. Było więc nieźle, ale co z tego? Minęło piętnaście sekund, może mniej, Arango do Vareli, a ten płaskim strzałem nie dał szans Ikerowi Casillasowi. Tym razem nie można było mieć cienia pretensji do naszego portero, to gracze Mallorki zachowali się bezbłędnie. Jeden do zera dla Mallorki.

19. minuta, Beckham z 25 metrów... prosto w Moyę. Niedługo później dobrą okazję zmarnował van Nistelrooy. A tymczasem w Tarragonie Puyol (co on w ogóle robił w polu karnym?) strzelił gola na 1:0 dla FC Barcelona. W tym momencie to Katalończycy byli mistrzami.

Real Madryt nie odpuszczał. Ruud zaś zapomniał o egoizmie i nie wahał się podać piłki do swojego kapitana stojącego na piątym metrze. Ten jednak został uprzedzony przez obrońcę rywali. W 26. minucie to Salgado zakręcił defensywą Mallorki, ale i jemu nie udało się doprowadzić do wyrównania, tak jak i Robinho, który z kilku metrów przerzucił piłkę nad bramką.

Dobrą wiadomością był fakt, że podopieczni Fabio Capello ani się nie załamali, ani nie pozwolili zdezorganizować sobie szyków. Choć Mallorca nie zaczęła murować bramki, nie potrafiła też przedostać się pod naszą, zaś gracze Realu Madryt raz po raz ciągnęli w kierunku Moyi. W 31. minucie świetną okazję miał Raúl, ale w tym momencie nie można było mieć pretensji o jej niewykorzystanie – nasz kapitan zrobił wszystko jak należy, to Nunes zachował się bezbłędnie.

Tragedia nie mniejsza od utraty gola nastąpiła w 32. mnucie – po starciu z Ballesterosem Holender musiał zejść z boiska. Jego miejsce zajął Gonzalo Higuaín. Można było zacząć się martwić, tym bardziej, że Mallorca znów zaczęła cisnąć, a Messi podwyższył na dwa do zera. A w 38. minucie po cudownym strzale Ronaldinho było już 3:0 dla FCB, podczas gdy Real Madryt wciąż zastanawiał się, jak skruszyć niezbyt szczelną, ale jednak skuteczną defensywę Mallorki. Beckham, Higuaín, Robinho... każdy próbował, ale żadnemu się nie udawało. Jeszcze na kilka sekund przed końcem pierwszej połowy Brazylijczyk dośrodkował do Anglika na długi słupek, ale minimalnie niecelnie.

Dlaczego było tak źle, choć mogło być tak dobrze?

Był to kolejny bardzo twardy mecz – zawodnicy ani myśleli się oszczędzać, walczyli bark w bark, kopali przeciwników po nogach, grali bez przerwy na granicy faulu, nie wzdragał się przed tym nawet delikatny Robinho. I Ruud padł tego ofiarą, podobnie jak Nunes z Mallorki.

Niemniej jednak, neutralnemu obserwatorowi spotkanie mogło się podobać; nie brakowało nie tylko walki, ale też akcji w obie strony czy okazji podbramkowych. Królewscy kilka razy na dłuższą chwilę zamykali gości pod ich bramką, ale nijak nie potrafili z tego skorzystać. W naszej drużynie większość zawodników wbrew grała całkiem dobrze, ale nieskutecznie, niechlubnym wyjątkiem byli Mahamadou Diarra, Emerson i Raúl. Niestety kontuzja van Nistelrooya pomieszała szyki Fabio Capello i mógł w przerwie dokonać tylko jednej zmiany. Wystawienie Gutiego było oczywistą decyzją, ale mniej oczywiste było, czy zajmie miejsce Emersona czy Diarry. Włoski szkoleniowiec zdecydował ostatecznie, że to Brazylijczyk opuści murawę.

Magia

Początek drugiej połowy był dobrym podsumowaniem pierwszej odsłony meczu – niemrawość, brak dokładności i tyle. Ale już w 49. minucie po dośrodkowaniu Beckhama Sergio Ramosssssssss.... nad bramką z pięciu metrów. Może gdyby to był Ruud... Ale takie rozpamiętywanie mogło tylko zaszkodzić. Walka o wyrównanie rozpoczęła się.

Gdy w Madrycie trwała 7. minuta drugiej połowy, Messi podwyższył w Tarragonie na 4:0, a na naszym boisku sędzia podyktował rzut wolny dla Los Blancos. Pięć metrów do pola karnego, Beckham uderza... i minimalnie nad poprzeczką. Czas uciekał. A tymczasem Mallorca o mało nie zmasakrowała Realu Madryt. Na szczęście Varela, będąc sam na sam z Casillasem (znów po podaniu Arango!), posłał piłkę tuż obok słupka. Uff...

Niedługo po tej sytuacji Beckham został sfaulowany w pobliżu pola karnego Moyi. Nie wiadomo, czy strzelał, czy raczej dośrodkowywał na głowę Ramosa, ale skończyło się na trafieniu w spojenie słupka z poprzeczką. Czyżbyśmy naprawdę mieli mieć tego wieczora aż takiego pecha? Wymuszanie fauli też się nie udawało – Roberto Carlos dostał jak najbardziej słuszną żółtą kartkę za protesty i wmawianie sędziemu, że był pociągany za koszulkę, kiedy nie był.

W 61. minucie Cannavaro w świetnym stylu uratował nas przed potencjalnie zabójczą kontrą, podobnie jak po niecałej minucie Sergio Ramos. A tymczasem pod bramką Mallorki spokój i cisza, a nic nie wskazywało, by miała to być cisza przed burzą. To goście naciskali, chwilami tak bardzo, że nawet Raúl musiał wracać w nasze pole karne. A kiedy znów wrócił na swoje miejsce w ataku, nie potrafił skorzystać z podania Beckhama, który po chwili zszedł po raz ostatni – jako gracz Realu Madryt – z boiska. Była to zmiana trochę zaskakująca, bo David grał co najmniej poprawnie. Ale znów: nie warto było rozpamiętywać. Trzeba było mieć nadzieję, że Reyes da lepszą zmianę niż Guti, który był zupełnie niewidoczny.

I dał! Dał najlepszą możliwą! Robinho zatańczył na lewej flance, do Higuaína, ten do Reyesa... i gol! Gol! Gooool! Jeden do jednego! Cóż za cudowna akcja malutkiego Brazylijczyka i jakże świetnie dopomógł precyzyjnym podaniem młody Argentyńczyk. Znów zabiły serca madridistas (a przynajmniej autora tych słów). Aż nie sposób było się zmartwić żółtymi kartkami dla Gutiego (za udział w przepychance w środku pola) i Reyesa (za ostry faul). Do tamtej chwili Mallorca w drugiej połowie oddała tylko jeden strzał, ale ten strzał mógł nas zabić.

Real Madryt naciskał. W 28. minucie drugiej połowy strzał Robinho minął słupek o centymetry, dwie minuty później Moya ledwo, ledwo wypiąstkował piłkę już dochodzącą do Raúla. Ray Hudson z GolTV określił to tak: Mallorca wisiała nad przepaścią, trzymając się palcami krawędzi, a Real Madryt skakał jej po tych palcach.

Tyle tylko, że piłkarze z Balearów ani myśleli puścić – wciąż bronili się dzielnie i szczęśliwie, a nawet od czasu do czasu próbowali przebić się do bramki Casillasa. Tylko jemu zawdzięczamy, że Maxi López nie dał rady podwyższyć na 2:1. Chociaż i Moya dokonywał rzeczy niesamowitych, a już jego interwencja po strzale Robinho było absolutnie najwyższej próby. I co z tego?

I nic z tego! Wybacz mi Mahamadou, że trochę wyżej cię skrytykowałem. Bo to właśnie malijski pomocnik dał Realowi Madryt prowadzenie. Zabrakło Ruuda? Nie szkodzi – ten bezproduktywny w pierwszej połowie Diarra tym razem po rzucie rożnym zachował się niczym wielkiej próby snajper. Moya prawie obronił – ale nie obronił. Dwaaaaa do jednego! Co tu dużo mówić? To trzeba zobaczyć – poniżej czeka gotowy do ściągnięcia gol. Capello chciał Diarrę? Chciał. I dostał go. I Calderónowi niech będą dzięki.

I nie było odpuszczenia. Nie było zmiłowania. Reyes! Joséééééé Antoooooooooonio Rrrrrrrrreeeeeeeeeyeeeeeeeeeees! Trzy! Do! Jednego! Dla Realu Madryt! Real Madryt mistrzem ostatnich minut! I Mistrzem Hiszpanii! Wybaczcie ten natłok wykrzykników, proszę. Raz wolno. Obrońcy Mallorki już wybijali piłkę, ale dopadł do niej Reyes! Uderza z siedemnastu metrów i...? Gol! Cudowny, mistrzowski strzał! A andaluzyjski skrzydłowy być może właśnie załatwił sobie wykupienie z Arsenalu.

To, co działo się potem, nie ma już żadnego, najmniejszego nawet znaczenia. Mallorca jeszcze trochę walczyła o kontaktowego gola, Real Madryt jeszcze trochę walczył o podwyższenie wyniku, ale tak naprawdę trwała już fiesta. Zwycięstwo Barcelony 5:1 w Tarragonie było nic nie warte. Piękny rezultat, niewątpliwie, ale po raz kolejny: co z tego? Królewscy zrobili, co do nich należało. A w chwili, gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, eksplozja radości już dawno przestała być wstrzymywana.

We are the CHAMPIONS!

Co tu podsumowywać? Trzeba się cieszyć. Trzeba się delektować tym, co dziś pokazał Real Madryt – wolą walki, pragnieniem zwycięstwa. Po kiepskiej pierwszej połowie, w drugiej daliśmy z siebie wszystko. Teraz idą w zapomnienie wszystkie zmarnowane okazje na bramki, głupio potracone punkty, niecelne podania, w zapomnienie – choć na chwilę – idzie wszystko, co złe. Cieszmy się z goli van Nistelrooya, Beckhama, Higuaína, Raúla, Roberto Carlosa. Sezon był niewiarygodnie ciężki, mieliśmy mnóstwo szczęścia, ale udało się. Tyle bramek w ostatnich minutach, tyle emocji... Ani Hitchcock, ani Kubrick, ani Stephen King, ani William Shakespeare nie ułożyliby podobnie niezwykłego scenariusza.

Beckham i Roberto Carlos, stare konie ciągnące madrycki rydwan w końcówce sezonu, odchodzą. Być może nie tylko oni. Kto? I kto ich zastąpi? Jak potoczą się losy tej drużyny? Czy uda się obronić tytuł? To są pytania nie na tę noc. To jest noc radości, noc chwały, noc triumfu. Więc się cieszmy!

Real Madryt Niepokonany! Real Madryt Magiczny! Real Madryt Mistrzowski!

Bramki:
0-1 Varela, 16'
1-1 Reyes, 67'
2-1 Diarra, 79'
3-1 Reyes, 82'

Real Madryt: Iker Casillas; Míchel Salgado, Sergio Ramos, Cannavaro, Roberto Carlos; Beckham (Reyes, min. 67), Emerson (Guti, min. 46), Diarra, Robinho; Raúl, van Nistelrooy (Higuaín, min. 30)
RCD Mallorca: Moyá; Héctor, Nunes (Ramis, min. 35), Ballesteros, Fernando Navarro; Jonás, Pereyra, Basinas, Varela (Trejo, min. 89); Arango; Víctor (Maxi López, min. 68)

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!