Advertisement
Menu

90 minut do mistrzostwa - przed meczem z Mallorcą

38. kolejka Primera División, niedziela, 21:00, Madryt

To już koniec. Ostatni mecz, drugi „finał finałów". Walka o trzy punkty, które dadzą nam upragnione mistrzostwo Hiszpanii. Teraz wszystko zależy od nas i tylko od nas.

23 lata

Właśnie taki okres czasu minął od chwili, gdy poprzednio aż trzy drużyny miały przed ostatnią kolejką ligi hiszpańskiej szansę – choćby tylko teoretyczną – na mistrzostwo. W ostatnich 36 latach taka sytuacja miała miejsce trzy razy i zawsze jedną z zainteresowanych ekip był Real Madryt. W sezonie 1971/72 Los Blancos z 45 punktami na koncie wyprzedzali Valencię i Barcelonę o dwa oczka. W tamtych czasach kolejek było jeszcze 34, zaś za zwycięstwo przyznawano właśnie dwa punkty, wobec czego nawet remis dawał nam mistrzostwo. W meczu z Sevillą na stadionie Chamartín odnieśliśmy jednak pewne zwycięstwo 4:1.

Dokładnie dziesięć lat później przed ostatnim meczem pierwszą pozycję zajmował Real Sociedad (45 punktów) przed Barceloną i Realem Madryt (po 44). I tym razem lider wygrał swój ostatni mecz z Athletikiem Bilbao, ale i tak nie miało to znaczenia – Duma Katalonii tylko zremisowała z Betisem, a Królewscy przegrali 2:3 z Racingiem w Santander. I wreszcie przypadek trzeci, z roku 1984: Real Madryt i Athletic z 47 punktami na koncie (ale Madryt miał gorszy bilans bezpośredni), a z tyłu Barcelona mająca punkcik mniej. Los Leones mierzyli się na koniec z rodakami z San Sebastian i udanie odegrali się za porażkę sprzed dwóch lat. Cała pierwsza trójka solidarnie wygrała swoje mecze po 2:1 i tytuł ostatecznie trafił do Bilbao. Za każdym razem mistrzostwo trafiało w ręce tej drużyny, która zajmowała pierwszą lokatę przed ostatnim spotkaniem.

W tym stuleciu nie dość, że jeszcze nigdy aż trzy drużyny nie walczyły o tytuł do samego końca, to jeszcze sytuacja, w której liga została rozstrzygnięta w ostatniej kolejce, zdarzyła się tylko jeden raz, w 2003 roku, kiedy Real Madryt do końca utrzymał pozycję przed Realem Sociedad.

Do ostatniej kropli krwi

O tym, jak emocjonujący był ten sezon, nie trzeba nikomu przypominać. Kilka razy mogło się już wydawać, że tytuł nie trafi w tym roku do Madrytu, jak choćby po czterech remisach z rzędu w marcu – po ostatnim, z Dumą Katalonii na Camp Nou, traciliśmy do wspólnie liderujących Barcelony i Sevilli pięć punktów. Zaczęła się pogoń. Po 29. kolejce, kiedy Barcelona przegrała w Saragossie, a Królewscy poradzili sobie z Osasuną, wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, ale już w następnym meczu piłkarze Franka Rijkaarda dokonali małego cudu, pokonując dzielnie i szczęśliwie broniącą się Mallorcę (samobójczy gol Navarro w 88. minucie był jedyną bramką meczu), zaś Los Merengues... no cóż, Racing okazał się dla nas zbyt wymagającym przeciwnikiem.

Nasi piłkarze nie poddali się jednak i w następnej kolejce pokonali Valencię. Całe szczęście, bo tym razem to FC Barcelona potknął się na Villarrealu, a trzy mecze później, w tej samej kolejce, w której Real Madryt pokonał Espanyol, z którym przegrywał do przerwy aż 1:3, Katalończycy nie dali rady na własnym stadionie słabiutkiemu Betisowi. Cztery punkty w meczach z Barçą i wielka wola walki w meczu z ich lokalnym rywalem dały Królewskim pierwsze miejsce w tabeli. Później, gdy Barcelona gromiła Atlético, my ledwo, ledwo pokonaliśmy Recreativo. I wreszcie nadeszła sobota cudów – dwóch cudów w postaci bramek van Nistelrooya i Raula Tamudo, dzięki którym w osiemnaście sekund Barcelona straciła trzypunktową przewagę nad Madrytem.

Jak by na sprawę nie patrzeć, współczesny futbol to sport dla wielkich wojowników, przygotowanych nie tylko technicznie i taktycznie, ale także – a nawet w pierwszej kolejności – pod względem fizycznym i mentalnym. W Madrycie jednak jakoś brakowało tej świadomości, a w każdym razie nie potrafiono wcielić tych zasad w życie. Jeszcze w trakcie tego sezonu zawodnicy zachowywali się czasem tak, jak gdyby jeszcze przed przerwą tracili wiarę w zwycięstwo. Teraz to się zmieniło – Królewscy wreszcie stali się piłkarskimi gladiatorami, wreszcie zaczęli grać... po angielsku. Czyli przede wszystkim skutecznie, nie odpuszczając ani piędzi murawy, bez oszczędzania się. I ani na chwilę nie tracąc wiary w końcowy sukces.

Wyrównujący gol z Saragossą, zwycięskie z Sevillą, Espanyolem i Recreativo – wszystkie padły w ostatnich pięciu minutach regulaminowego czasu gry. To właśnie może być nasza najpotężniejsza broń w niedzielnym meczu. Mallorca może się okazać bardzo trudnym i wymagającym rywalem, ale ostatnio żaden przeciwnik nie dał rady Realowi Madryt podkręcającemu tempo w końcowym kwadransie meczu.

Wszechstronne doświadczenia – te bardziej i mniej przyjemne

Założony 5 marca 1916 roku Real Club Deportivo Mallorca pierwszy z dwudziestu jeden sezonów w pierwszej lidze hiszpańskiej rozegrał w latach 1960/61. Zajął wówczas niezłe, dziewiąte miejsce (na szesnaście drużyn), a Real Madryt z przewagą aż dwunastu punktów nad drugim miejscem zdobył mistrzostwo, pierwsze z serii pięciu z rzędu. A co jest w tym najciekawsze?

Otóż Los Blancos zapewnili sobie wówczas tytuł 12 marca 1961 roku wygrywając 3:0 w Madrycie... z Mallorcą właśnie. Była to pierwsza wizyta ekipy z Balearów na naszym stadionie. Zagraliśmy wówczas w następującym składzie: Vicente; Marquitos, Santamaría, Casado; Vidal, Pachín; Canario (gol), Del Sol (dwa gole), Di Stéfano, Puskás, Gento.

Historia powtórzyła się niemal dokładnie rok później – tym razem Real Madryt nie miał aż takiej przewagi nad drużynami zajmującymi niższe miejsca i zapewnił sobie tytuł dopiero w 28. kolejce. Z kim wtedy grał? Oczywiście z Mallorcą. Tym razem wynik otworzył Alfredo Di Stéfano już w drugiej minucie, a Luis Del Sol dołożył drugiego gola na dwanaście minut przed końcem meczu. Oto nasz skład w tamtym meczu: Araquistain; Casado, Santamaría, Miera; Isidro, Pachín; Tejada, Del Sol (gol), Di Stéfano (gol), Puskás, Gento.

Ogólnie możemy więc mieć jak najlepsze wspomnienia z meczów z Mallorcą – oprócz tych dwóch meczów, wygraliśmy u siebie jeszcze trzynaście, aż dziewięć razy strzelając przeciwnikom trzy lub więcej goli, a trzy zremisowaliśmy. Ostatnio, w 6. kolejce ubiegłego sezonu, wygraliśmy 4:0 po golach Ronaldo, dwóch Roberto Carlosa i Baptisty, a poprzednio – w 20. kolejce sezonu 2004/05 – 3:1 dzięki bramkom Figo, Samuela i Solariego. Żadnego z nich nie ma już w Madrycie, tak jak i zdobywcy jedynego gola dla Mallorki, Alejandro Campano, obecnie grającego w Tarragonie.

Ale oczywiście nie może być tak do końca różowo. W nie tak zamierzchłych czasach, gdy Samuel Eto'o był jeszcze zawodnikiem (przynajmniej częściowo) Realu Madryt, przebywając na wypożyczeniu właśnie w Mallorce, rozgrywał świetne mecze właśnie na Estadio Santiago Bernabéu. Listopad roku 2000: Madryt – Mallorca 0:2, maj roku 2002: Madryt – Mallorca 0:0, maj roku 2003, mistrzowski sezon Królewskich: Madryt – Mallorca 1:5, jeden gol Kameruńczyka, wreszcie maj 2004: Madryt – Mallorca 2:3, dwa gole Eto'o. Z czarnoskórym snajperem w składzie Mallorca nie tylko nigdy nie przegrała na stadionie Realu Madryt, ale też odniosła jedyne jak dotąd zwycięstwa w wyjazdowych meczach z Los Blancos. Na szczęście – zwłaszcza z perspektywy niedzielnego meczu – następne sezony pokazały, że to Eto'o a nie Mallorca ma patent na Real Madryt.

Siedemnaście punktów

Właśnie tyle zdobyła Mallorca w ostatnich dziesięciu kolejkach, z czego w pięciu meczach wyjazdowych na konto dopisała siedem. Ostatni w tym sezonie mecz wyjazdowy – z Athletikiem w 36. kolejce – przegrała jednak 0:1 po golu Urzaiza z rzutu karnego w 63. minucie. W następnym meczu zaś, już na własnym stadionie, uniemożliwiła Sevilli zrównanie się punktami z Madrytem i Barceloną. W dość wyrównanym meczu ekip Juande Ramosa (goście) i Gregorio Manzano (gospodarze) padł bezbramkowy remis.

Ekipa z Balearów średnio sobie radzi w tym sezonie z ekipami z czuba tabeli – z Realem Madryt u siebie przegrała 0:1, z FC Barcelona 0:1 u siebie i 1:4 na wyjeździe i jedynie z Sevillą – poza wspomnianym remisem – odniosła zwycięstwo, tym cenniejsze, że wyjazdowe. W meczu 18. kolejki gole strzelali Kanouté dla gospodarzy oraz Nunes i Maxi López dla gości.

Wypożyczony z FC Barcelona 23-letni Argentyńczyk nie jest jednak, o dziwo, najlepszym strzelcem zespołu, choć przecież sprowadzono go na Majorkę, by nim został. Z trzema golami na koncie plasuje się na tej samej pozycji w klasyfikacji co starszy o cztery lata rodak, Jonás Manuel Gutiérrez, a za Víctorem, Nunesem (po cztery), Juanem Arango (osiem) i rewelacyjnym Serbem Boško Jankoviciem (dziewięć). 23-letni wychowanek Crvenej Zvezdy ma potencjał, by stać się jednym z najlepszych zawodników Primera División i to właśnie na niego musieliby najbardziej uważać nasi obrońcy i defensywni pomocnicy. Musieliby – gdyby Janković mógł wystąpić. Na szczęście dla nas nie może, będąc powołanym na mecz reprezentacji. Z powodu zawieszenia za kartki nie zagra też argentyński środkowy pomocnik Ariel Ibagaza (29 meczów, jeden gol).

Wraca za to Juan Arango, 27-letni ofensywny pomocnik, względnie napastnik, prawdopodobnie najwybitniejszy piłkarz w historii wenezuelskiego futbolu, a także Grek Angelos Basinas, mistrz Europy z 2004 roku. Obu niemal na pewno zobaczymy jutro w wyjściowym składzie.

Wygrana wojna

Z kim? Ze związkami piłki nożnej Brazylii, Argentyny i Mali. Długie negocjacje Realu Madryt z przedstawicielami federacji przy udziale wysłanników międzynarodowych ciał zarządzających futbolem, tj. FIFA i UEFA, zakończyły się sukcesem. Dzięki temu Capello będzie miał do dyspozycji wszystkich tych piłkarzy, którym groziła absencja ze względu na mecze międzynarodowe – Fernando Gago, Gonzalo Higuaína, Mahamadou Diarrę, Robinho i Marcelo.

Pozostaje tylko pytanie, kto z nich naprawdę wystąpi w tym meczu. Miejsca Diarry i Robinho są raczej niezagrożone, ale już Gago nie wystąpi, jeśli do wyjściowej jedenastki zostanie delegowany Emerson, a Higuaín ustąpić musi miejsca Beckhamowi. Oni jednak mogą jeszcze liczyć na wejście z ławki, podczas gdy Marcelo nie grozi nawet to. Chyba że mecz ułoży się naprawdę korzystnie i Capello postanowi dokonać w ostatnich minutach zmiany bardziej symbolicznej – Marcelo w miejsce Roberto Carlosa.

Niespodzianek w składzie Realu Madryt raczej sie nie spodziewajmy – przed meczem tak wielkiej wagi byłaby nieomal próbą samobójczą. W obronie nie zobaczymy ani zawieszonego za kartki Helguery ani kontuzjowanego Miguela Torresa, wobec czego kwartet defensorów będzie miał skład albo: Míchel Salgado, Cannavaro, Sergio Ramos, Roberto Carlos albo: Cicinho, Cannavaro, Sergio Ramos, Roberto Carlos, ze wskazaniem na zestaw pierwszy. Z powodu kontuzji nieobecni będą też Mejía, Raúl Bravo oraz Cassano ale ich brak trudno nazwać osłabieniem, skoro i tak nie grają.

Czego możemy się spodziewać po grze podopiecznych Fabio Capello? Gdyby to była inna drużyna i inni piłkarze, można by mówić o faworyzowaniu Ruuda przez pomocników, by ułatwić mu zdobycie Złotego Buta, ale akurat Holender i tak jest pierwszym, do którego gracze ze środka pola mogliby chcieć skierować piłkę. Faworyzowani mogą być raczej Beckham i Roberto Carlos. I w porządku, dopóki nikt nie wpadnie na pomysł, by David egzekwował rzuty karne.

Pożegnanie z Anglikiem

No i oczywiście także z Brazylijczykiem. Dziś, w sobotę, David Beckham i Roberto Carlos odbyli swój ostatni trening jako zawodnicy Realu Madryt, jutro rozegrają ostatni mecz. O ich zaangażowanie raczej nie trzeba się martwić, tak jak i o zaangażowanie całej drużyny zresztą. Większość obecnej drużyny nigdy nie czuła smaku zwycięstwa w lidze hiszpańskiej, wszyscy, którzy tu przechodzili, robili to, by być piłkarzami drużyny triumfującej na wszystkich frontach. Teraz, gdy ich wielkie sportowe marzenie wreszcie może się spełnić.

Jest to także nasze marzenie – milionów madridistas na całym świecie, od Kanady, po RPA, od Rosji po Australię. Miliony kibiców czekają na powrót ukochanej drużyny na należne jej miejsce, na odzyskanie prymatu w Hiszpanii. W niedzielny wieczór wszyscy będziemy jedną, wielką rodziną trzymającą kciuki za Real Madryt. Trzy punkty w meczu z Mallorcą oznaczają spełnienie naszego snu, pięknego, najpiękniejszego. Snu o Realu Madryt triumfującym.

Koncentracja i determinacja. Wszystko zależy od nas. Bogini Kybele czeka.

Przewidywane składy

Real Madryt:
Iker Casillas; Míchel Salgado, Cannavaro, Sergio Ramos, Roberto Carlos; Emerson, Diarra, Beckham, Robinho; Raúl, van Nistelrooy
Real Club Deportivo Mallorca: Moyá; Héctor, Nunes, Ballesteros, Navarro; Varela, Pereyra, Basinas, Jonás; Arango, Víctor

Sędzia

Do sędziowania meczu wyznaczony został pan César Muńiz Fernández, urodzony 37 lat temu w Anderlechcie (obecnie część Brukseli). Pamiętamy go doskonale, wszakże sześć kolejek temu sędziował nam mecz z Athletikiem, a wcześniej także z Realem Sociedad, Sevilą i Betisem. O dziwo, nie sędziował jeszcze w tym sezonie ani jednego meczu Mallorki.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!