Advertisement
Menu

AC Milan zwycięzcą Ligi Mistrzów!

W finale Włosi pokonali Liverpool 2:1

Finał Ligi Mistrzów. Ileż słów napisano w ostatnim czasie na temat tego wyjątkowego wydarzenia. I napisano o nim chyba wszystko. Każdy fan futbolu zdaje sobie sprawę, o co toczyła się rywalizacja Milanu z Liverpoolem i każdy chciałby, aby to jego drużyna grała dzisiejszego wieczoru na ateńskim stadionie.

Przed finałem nie obyło się oczywiście od licznych porównań z meczem z 2005 roku - owymi wspomnieniami byliśmy niemal zasypywani przez polską prasę, przypominającą nam, kto został wtedy bohaterem i dzięki komu Liverpool wygrał serię rzutów karnych. Dziś bohaterem zostać miał ktoś zupełnie inny - Ricardo Izecson dos Santos Leite, czyli Kaká. Brazylijczyk niemal w pojedynkę doprowadził swój zespół do finału, w 12 meczach strzelając 10 bramek. Czyżby więc do zwycięstwa wystarczyło ustawienie zawodników przez Beníteza tak, ażeby uprzykrzyli oni grę piłkarzowi z numerem "22" na koszulce? Z pewnością nie, ponieważ Milan to nie tylko Kaká, a Liverpool to nie tylko Benítez.

Tak naprawdę Anglicy nie dawali pograć nie tylko Brazylijczykowi, ale całemu Milanowi. Full-court press , zasięgając nieco terminologii koszykarskiej, czyli pressing na całym boisku - to domena Liverpoolu w początkowej fazie meczu. Mogło się to opłacić już w 10. minucie, gdy błąd popełnił Jankulowski, a z ostrego kąta stratę tę próbował wykorzystać Pennant - piłka zatrzymała się jednak na rękawicy Didy. Bardzo aktywny na skrzydle Anglik dośrodkowywał później w stronę bramki, nieco za głęboko, lecz z przyjęciem piłki poradził sobie Gerrard i potężnym strzałem z woleja zagroził kibicom na trybunach.

Ci zaś trzykrotnie wydali z siebie odgłos zaskoczenia, tudzież zachwycenia - po pierwsze, gdy Kaká minął rywali na środku pola wykonując la roulette w stylu Zidane’a; po drugie, gdy strzał Xabiego Alonso minął słupek bramki Didy o dwa metry oraz po raz trzeci, gdy silny strzał Riise poszybował ponad poprzeczką. Przewagę miał Liverpool, który zmuszał Włochów do kolejnych błędów, z których natomiast nie umieli skorzystać. Milan sprawiał wrażenie drużyny speszonej, a ich akcje kończyły się na niedokładnych dośrodkowaniach Oddo.

Zawsze do znudzenia powtarza się: „Niewykorzystane sytuacje się mszczą" i trudno nie przyznać temu stwierdzeniu racji. Słaby Milan, który nie potrafił stworzyć żadnej groźnej sytuacji bramkowej, potrzebował jednego rzutu wolnego, aby objąć prowadzenie. W 45. minucie po faulu na Kace, do piłki podszedł Pirlo (bądź Pyrlo - jak kto woli). Strzał nie był trudny i Reina z pewnością by sobie z nim poradził, natomiast kierunek lotu piłki zmienił Inzaghi, a dokładniej jego ręka, i to jemu została zaliczona ta bramka. Do przerwy - 1:0 dla Milanu.

Liverpool znalazł się w podobnej sytuacji, co podczas meczu w Stambule - znówi musieli odrabiać. Może strata nie była aż tak duża, ale podopieczni Beníteza nie zwlekali i od początku drugiej połowy kontynuowali natarcie na bramkę Didy, tyle że w nieco cięższym wydaniu. Czyny jednak nie przekładały się na wynik. W 59. minucie na boisku pojawił się ten, którego występ zapowiadano nawet od pierwszej minuty - Harry Kewell. Chwilę później na 20. metrze ponownie sfaulowany został Kaká, a kibice The Reds wstrzymali oddech. Na ich szczęście, tym razem Pirlo posłał piłkę wysoko nad poprzeczkę.

W 63. minucie niedokładne podanie przeciwników przejął Steven Gerrard, jednym zwodem pozbył się obrońcy, a przed sobą miał tylko bramkarza. Anglik uderzał jednak z ostrego kąta, zbyt czytelnie i zbyt słabo, aby zaskoczyć Didę. Dominacja Liverpoolu cały czas trwała, lecz ataki piłkarzy The Reds przypominały uderzanie głową w mur.

A Milan konsekwentnie bronił wyniku, co jakiś czas wykorzystując nadażające się okazje na kontratak. Po jednej z akcji, Kaká dostał piłkę tuż przed polem karnym i natychmiast zagrał ją w obręb „szesnastki" pomiędzy dwoma obrońcami, uruchamiając Filippo Inzaghiego. Włoski napastnik znalazł się w sytuacji sam na sam, a takich sytuacji zwykł nie marnować - minął Reine i skierował piłkę do bramki. 2:0!

Gdyby z Milanem grała inna drużyna, z pewością można by było powiedzieć: „po meczu". Jako że był to Liverpool, cały czas liczono na powtórkę ze Stambułu. Świetnym strzałem popisał się Peter Crouch, ale Dida skierował futbolówkę ponad poprzeczkę. Liverpoolczycy walczyli do końca, cały czas wierząc w chociażby wyrównanie. Minutę przed końcem regulaminowego czasu gry, pierwszą bramkę dla Anglików strzalił Kuyt, wykańczając dośrodkowanie z rzutu rożnego. Arbiter przedłużył spotkanie o trzy minuty, które Milan spożytkował na „grze na czas". Okazało się, że była to bramka pierwsza i za razem ostatnia. Po ostatnim gwizdku Włosi zaczęli świętowanie.

Milan po siódmy sięga po trofeum Ligi Mistrzów, zbliżając się tym samym do zespołu, który zdobył je dziewięciokrotnie - Realu Madryt.

AC Milan - Liverpool FC 2:1
(Inzaghi 45’, 82’ - Kuyt 89’)

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!