Advertisement
Menu

Rewanżowe mecze Ligi Mistrzów

Aż trzy drużyny z Anglii wywalczyły awans do półfinałów

Wtorek, 10.04

Manchester United - AS Roma 7:1
(Carrick 11’, 60’, Smith 17’, Rooney 19’, Cristiano Ronaldo 44’, 49’, Evra 81’ - De Rossi 69’)

Włoscy piłkarze, po wygraniu pierwszego starcia 2:1, przybywali do Manchesteru bardzo pewni siebie, jeśli jednak spojrzy się na końcowy wynik spotkania, który zaskoczył chyba każdego kibica piłki nożnej, można z łatwością wydedukować, że taka postawa bywa zgubna.

Co ciekawe, Roma od razu zaatakowała bramkę van der Sara. Celem było jak najszybsze strzelenie bramki, a następnie tradycyjne, włoskie catenaccio. Manchester, w przeciwieństwie do meczu sprzed tygodnia, postanowił atakować większą liczbą piłkarzy, aniżeli samym Cristiano Ronaldo. Już w 11. minucie, kapitalnym, technicznym uderzeniem, bramkarza gości zaskoczył Michael Carrick. To był jednak dopiero początek. Rzymianie nie zdążyli jeszcze na dobre przyjąć do wiadomości faktu stracenia bramki, a w przeciągu kolejnych ośmiu minut wynik zmieniał się dwukrotnie, na korzyść gospodarzy. Rezultat 2:0 ustanowił Smith, po czym na listę strzelców wpisał się Wayne Rooney, a przy obu bramkach asystował Ryan Giggs. To był już koniec włoskich marzeń o awansie. Na domiar złego, minutę przed końcem pierwszej połowy, kontratak gospodarzy skutecznym strzałem po ziemi zakończył Cristiano Ronaldo. Co ciekawe, była to pierwsza bramka Portugalczyka w rozgrywkach Ligi Mistrzów.

Roma przegrywała 4:0 i wydawało się, że gorzej już być nie może. A jednak. Cztery minuty po przerwie, piłkę w pole karne dośrodkowywał Giggs, a tym, który chciał zamienić je na bramkę, był Alan Smith. Anglik nie trafił jednak w piłkę, ale akcję zdołał zamknąć Ronaldo, po raz drugi pokonując Doniego. Włoski bramkarz nie miał ani chwili przerwy (nie licząc tej regulaminowej, 15-minutowej). Michael Carrick postanowił strzelić jeszcze piękniejszą bramkę niż ta, którą zdobył w pierwszej odsłonie meczu. Tym razem strzał był mocny, w samo okienko. Kilka minut po jego trafieniu, zdarzyła się rzecz nieprawdopodobna, niespodziewana - coś, co zaskoczyło wszystkich kibiców zgromadzonych na Old Trafford i przed telewizorami: AS Roma zdobyła honorowego gola. Nie był to jednak gol „bylejaki", bowiem De Rossi, po podaniu Tottiego, popisał się ładnym wolejem, zaskakując van der Sara. Jeszcze przed końcem spotkania, na bramkę Doniego strzelał Patrick Evra i nie potrzeba chyba dodawać, że strzał ten zakończył się golem.

Rezultatu spotkania, chociażby ze względu na zespół włoski, nie powinno się komentować, ponieważ mówi on sam za siebie. Dodam tylko, w ramach ciekawostki, że pomimo tego, iż mecz zakończył się wynikiem 7:1, to w czasie 90 minut, obie drużyny oddały tyle samo strzałów na bramkę - po 22.

Awans: Manchester United


Valencia CF - Chelsea FC 1:2
(Morientes 32’ - Szewczenko 52’, Essien 90’)

W ostatniej kolejce Primera División byliśmy świadkami kilku niespodzianek, a jedną z nich była porażka Valencii, osłabionej brakiem kilku kluczowych zawodników, z broniącym się od spadku Athletic Club. Zespół Quique Sánchez Floresa dał tym samym do zrozumienia, że priorytetem jego drużyny jest Champions League.

W walce o awans do półfinału, swoich kolegów mógł wesprzeć, wcześniej kontuzjowany, Fernando Morientes. Były madridista mógł zdobyć bramkę już w 10. minucie, lecz po jego strzale, piłka uderzyła zaledwie w słupek. Kolejnej okazji na gola już nie zmarnował. El Moro wykorzystał dośrodkowanie Joaquina, wbijając piłkę do siatki z kilku metrów. Mimo tak korzystnej sytuacji, Valencia nie myślała o obronie i była bliska strzelenia kolejnej bramki. Po świetnej akcji Davida Villi, w której Hiszpan ograł dwóch rywali i wysokim dośrodkowaniem zmylił także Cecha, na bramkę czeskiego bramkarza znów strzelał Morientes, jednak tym razem piłka zatrzymała się... pomiędzy nogami Ashley Cole’a. Zawodnicy Chelsea, zdając sobie sprawę z potrzeby chociażby remisu, coraz częściej zatrudniali Santiago Cańizaresa. Hiszpan nie da się tak łatwo pokonać, co pokazał m.in. fantastyczną obroną strzału Drogby, które to uderzenie zmierzało w samo okienko bramki.

Zapędy Anglików w stronę bramki Valencii wreszcie przyniosły skutek. W 51. minucie, po dośrodkowaniu Essiena, w piłkę nie trafił Michael Ballack, jednak przyjął ją Didier Drogba, a obrońcy, próbując zażegnać niebezpieczeństwo straty gola, niefortunnie wybili futbolówkę pod nogi Szewczenki, który z metra umieścił ją między słupkiem a Cańizaresem. Wynik 1:1 oznaczał dogrywkę, czego wyraźnie nie chciał zespół Chelsea, coraz częściej i groźniej atakujący. Zespół Valencii niejednokrotnie ratował Santiago Cańizares. Bliski jego pokonania był Michael Ballack, który strącił piłkę po dośrodkowaniu Lamparta, lecz i tym razem świetną interwencją popisał się hiszpański bramkarz. W ostatniej minucie meczu, gdy gospodarze szykowali się już do dogrywki, w pole karne prawą stroną wbiegł Essien i oddał strzał po ziemi, z niewygodnego kąta. Wyśmienicie dotąd broniący Cańizares, zachował się fatalnie, przepuszczając nietrudne uderzenie.

Załamany bramkarz, załamali wszyscy piłkarze Valencii, załamane Mestalla. Jedynie zawodnicy w niebieskich koszulkach skakali z radości, co nie powinno nikogo dziwić. Chelsea wraca do Londynu z awansem do półfinału, natomiast Hiszpanie pozostają i bez Ligi Mistrzów, i bez (większych) szans na wywalczenie tytułu Mistrz Hiszpanii.

Awans: Chelsea FC

Środa, 11.04

Bayern Monachium - AC Milan 0:2
(Seedorf 27’, Inzaghi 31’)

Po pierwszym meczu, w którym Bayern zdołał wyrównać stan rywalizacji dopiero w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry, sytuacja dla nikogo nie była zbyt jasna. Każda bramka Bawarczyków w rewanżu automatycznie oddalała od awansu Milan, podczas gdy bezbramkowy remis także gwarantował im udział w półfinale.

Skończyło się na tym, że obie drużyny rozpoczęły mecz skryte na własnej połowie, cierpliwie czekające na ruch przeciwnika. Jak można się domyśleć, gra toczyła się głównie w środku pola, co jakiś czas przenosząc się pod jedną z bramek, lecz nie na długo. Z nieco sennego nastroju wybudził nas w 27. minucie Seedorf. Były zawodnik Królewskich ładny zwodem oszukał dwójkę obrońców niemieckiej drużyny, a następnie oddał strzał pod nogami trzeciego (dokładnie van Buytena - bohatera sprzed tygodnia), nie dając szans Oliverowi Kahnowi. Nie był to jednak koniec popisu Clarence’a Seedorfa. Niecałe 4 minuty później, Holender odegrał piłkę piętką do Inzaghiego, a Włoch niezwykle pewnie wykorzystał sytuację sam na sam z bramkarzem. Jak pokazały późniejsze powtórki, sędzia liniowy skrzywdził przy tej akcji Niemców, nie odgwizdując półmetrowego spalonego napastnika Milanu. Co się jednak stało, to się nie odstanie. W ciągu czterech minut, Włosi zdołali postawić swój zespół w niezwykle komfortowej sytuacji - Bawarczycy jak na gwałt potrzebowali zdobycia bramki, a nawet dwóch, podczas gdy zawodnicy z Mediolanu mogli skupić się na tym, co kochają najbardziej - na obronie.

Słowo się rzekło. Druga połowa to nieprzerwane ataki gospodarzy, niesionych dopingiem całego Fußball Arena, odliczając grupę kibiców z Włoch. Ilość akcji nie przekładała się jednak na poziom zagrożenia pod bramką rywala. Bawarczycy zwyczajnie nie mieli pomysłu na ominięcie obrony Milanu, a gdy już jakaś groźniejsza akcja znalazła swój finał w polu karnym Didy, kończyła się albo niecelnym strzałem, albo świetną interwencją brazylijskiego bramkarza, albo po prostu brakiem reakcji ze strony napastników. Bayern coraz bardziej odsłaniał tyły, dając ofensywnym graczom Milanu okazję do kontrataków. Ci jednak sprawiali wrażenie, jakby nie interesowało ich podwyższenie wyniku, a jedynie pobawienie się w złodziei tak cennego dla Niemców czasu. Piłkarze Bayernu atakowali do samego końca, ale obraz gry, skuteczność napastników gospodarzy oraz, co za tym idzie, wynik nie uległy zmianie.

Włochom wystarczo zaledwie około 240 sekund, by wprowadzić swój zespół do półfinału. Bawarczykom same chęci do ataku nie wystarczyły.

Awans: AC Milan


Liverpool FC - PSV Eindhoven 1:0
(Crouch 67’)

Wysokie zwycięstwo na wyjeździe w Eindhoven (3:0), praktycznie zapewniło podopiecznym Rafy Beniteza przepustkę do kolejnej fazy rozgrywek. Mecz rewanżowy miał być tylko formalnością, postawieniem przez Anglików kropki nad i.

PSV nawet nie kwapiło się do zmiany przekonań większości obserwatorów Ligi Mistrzów. Liverpool spokojnie mógł nazywać się „półfinalistą" już od początkowych minut, bowiem zagrożenia ze strony Holendrów nie było. Żadnej z drużyn nie zależało, aby stworzyć na Anfield Road wyjątkowe widowisko, to też pierwsza połowa przejdzie do historii jako bardzo, bardzo nudna połowa.

W 67. minucie kibiców obudził niezawodny ostatnimi czasy Peter Crouch, strzelając jedyną bramkę w tym spotkaniu. Lewym skrzydłem akcję przeprowadził John Arne Riise, dośrodkował piłkę w pole karne, a tę do własnej siatki starał się skierować jeden z obrońców. Gomes zdołał odbić futbolówkę w bok, lecz natychmiast popędził do niej Robbie Fowler, równie szybko podając ją w okolice 5 metrów, gdzie czekał na nią Crouch, pewnie umieszczając ją w pustej, nie licząc obrońcy, bramce.

W półfinale, Liverpool zmierzy się z Chelsea, tak jak w sezonie 2004/05, w którym The Reds wygrali całą Ligę Mistrzów. Kibice z Anfield Road nie dopuszczają do siebie innej myśli, niż magiczne zdanie: „historia lubi się powtarzać", ale czy aby na pewno powtórzy się cały scenariusz, do samego końca, tzn. do finału?

Awans: Liverpool FC

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!