Advertisement
Menu
/ Lecho

Real Madryt - Levante 0:1; Tragikomedia na Bernabéu

"Nam trafiać nie kazano" - czyli dlaczego wygwizdano Królewskich na Bernabéu...

Kibice Królewskich liczyli, że po spotkaniu z Levante Real Madryt wzbogaci się o kolejne trzy punkty i zbliży się w tabeli do Sevilli, która tylko zremisowała z Realem Sociedad San Sebastian. W sztabie szkoleniowym również panował optymizm, bowiem dwaj kapitanowie - Raul i Guti - wyleczyli już kontuzje i byli do dyspozycji trenera. To właśnie powrót wychowanków miał spowodować, że Los Blancos wreszcie zaczną stwarzać i wykorzystywać okazje do zdobycia bramki. Niestety, na mecz powołania nie otrzymał Fabio Cannavaro, bowiem ma grypę, ale przecież nie mieliśmy się w tym spotkaniu bronić, tylko atakować, więc fakt, że zabrakło włoskiego defensora nie wydawał się przerażający. Co więcej, zawodnicy również byli pełni wiary w zwycięstwo, a Gonzalo Higuain zapowiadał, że już wkrótce zdobędzie swoją pierwszą bramkę dla Królewskich. Pewnie niewielu kibiców wiedziało, iż będzie to tysięczny mecz Realu Madryt na Santiago Bernabeu w lidze. Nie mogło być więc mowy o innym wyniku niż okazałe zwycięstwo. Jak się później okazało, wiadomość o jubileuszu chyba nie dotarła do głównych aktorów tego spektaklu, czyli piłkarzy...

Mecz zaczął się fatalnie. Już w 10 minucie, po kilku akcjach i „poznawaniuł? przeciwnika, po dynamicznej akcji Levante w polu karnym Casillasa padł Tommasi, skoszony przez Diarrę. Sędzia podyktował oczywistą w tym przypadku „jedenastkę’’, którą na bramkę zamienił Salva, posyłając piłkę w lewy róg bramki – Casillas prawie wybił piłkę. Zabrakło centymetrów. Później było jeszcze gorzej. Wprawdzie Królewscy przeszli do ofensywy, jednak robili to nieporadnie oraz – co staje się normalne pod wodzą Capello – razili nieskutecznością. W 12 minucie po niezłym rajdzie Salgado, ze świetnego podania nie potrafił skorzystać Reyes. Później był strzał Diarry, o którym można powiedzieć, że minął bramkę przeciwnika o ogromne chęci Malijczyka. Czyli o jakieś 5 metrów. Później oglądaliśmy typową szamotaninę, jaka zwykle ma miejsce, gdy grają dwaj ligowi średniacy. Tak właśnie wyglądało następne 15 minut. Ot, straty, niedokładność, schematyczność w ataku… do 29 minuty, gdy po rajdzie Ramosa, przed szansą wyrównania stanął van Nistelrooy. Holender oczywiście spudłował, co było swoistą przedmową do następnych okazji Realu. Do końca pierwszej połowy zobaczyliśmy jeszcze Raula złapanego na spalonym, a także niecelny strzał van Nistelrooya w 45 minucie. Holender wprawdzie zwiódł obrońcę, ale chyba jak każdy w obecnym zespole Realu Madryt, nie potrafił skutecznie uderzyć na bramkę.

Pierwsza połowa minęła, nudna jak… właśnie, jak mecz dwóch przeciętnych drużyn. Drużyn które Graja nerwowo, niedokładnie, bez pomysłu lub z kiepskimi pomysłami na atak. O ile taka gra jest do przyjęcia gdy chodzi o skromne Levante, o tyle taka gra w wykonaniu Królewskich – przed własną publicznością i nie po raz pierwszy – zakrawa na kpinę. Nic to, że po przerwie zaczęło się coś dziać – Capello psuje i tak nikły ofensywny potencjał Realu Madryt.

Na drugą połowę nie wyszedł już Reyes, który w kolejnym już spotkaniu zaliczał sporo strat. Za niego wszedł Robinho, który otrzymał kolejną szansę by pokazać, że wkrótce będzie światową supergwiazdą światowej piłki a nie przeciętnym futbolistą. Niestety, dopóki Królewskimi kieruje Capello, taki piłkarz będzie jedynie gasł. Ale zanim dowiecie się jak gasł dzisiaj Robinho, dowiedzcie się, jak gasła reszta drużyn. Zaczęło się od ochoczego ataku Realu, który skończył się niebezpieczną akcją pod bramką… Casillasa. Helguera, tradycyjnie spanikowany gdy gra pod pressingiem (tak miał grać światowej klasy obrońca pod wodzą Capello?) popełnił błąd i przepuścił Kapo. Ten bez namysłu huknął na bramkę Ikera, który na szczęście był na posterunku. Minutę później mieliśmy już atak tej „właściwej’’ drużyny. Atak na tyle nieudany, że Raul musiał „nurkować’’ w polu karnym ligowego outsidera, próbując wymusić karnego. Karnego nie otrzymał, był za to rzut rożny co było jednak zasługą Robinho. Następną akcję Raula też można by przemilczeć, ale damy wam tę satysfakcję – podanie proste jak słupek, do Raula. Kapitan nie potrafi minąć w pojedynku indywidualnym Tommasiego , który wybija piłkę. Nic to, przynajmniej Real się rozkręcał. Jednak jeśli nie stracony gol to co może podciąć skrzydła podopiecznym Capello? Oczywiście sędzia. W 55 minucie van Nistelrooy pada w polu karnym ewidentnie faulowany przez Rubialesa. Karnego jednak nie ma, jednak skoro nie ma karnego, należał się przynajmniej rzut rożny. Sędzia pogubił się i ostatecznie grę od bramki rozpoczął bramkarz. Minutę później podenerwowany decyzją sędziego, na rajd decyduje się Raul. Dostaje piłkę od Gutiego, pędzi na skrzydle i wpadając w pole karne strzela. Molina jednak na posterunku. Później nastąpiła seria rzutów rożnych dla Królewskich. Dziwne, że czołowy klub hiszpański w starciu z ligowym przeciętniakiem jest mniej skuteczny w stałych fragmentach gry niż reprezentacja Polski w spotkaniu z Estonią, czyli mniej więcej proporcje zachowane. Dopiero w 64 minucie po kolejnym dośrodkowaniu Gutka na piłkę nabiegł Diarra. Strzelił jednak prosto w Molinę. Kolejna okazja na wyrównanie nadarzyła się już minutę później. Higuain dośrodkowywał z rawego skrzydła, w polu karnym piłkę przyjął Raul, zdołał strzelić i … tym razem niestety doskonale zachował się Molina instynktownie wybijając piłkę nogą. Levante musiało się odgryźć. W 69 minucie po świetnej wymianie podań pomiędzy Camacho a Ettienem, ten ostatni minął jeszcze Torresa i strzelił. Na szczęście Capello nie zepsuł jeszcze Casillasa, więc wynik nadal brzmiał 0:1. Minutę później z boiska zszedł… Robinho, którego zastąpił Nieto. Brazylijczyk chyba nabawił się kontuzji, bo chyba nie grał aż tak tragicznie, by zejść po 20 minutach gry. Po zejściu Brazylijczyka (chociaż jedno z drugim nie ma nic wspólnego) mecz się zaostrzył, a zagubiony sędzia strzelał kartkami częściej niż piłkarze na bramkę. W przeciągu 10. minut kartki „zarobili’’: Diarra, Ettien, Ramos, Tommasi. Ot, prywatne porachunki. W 80 minucie mógł nas dobić strzał Camacho z 30 metrów, który jednak chybił minimalnie celu. A Real? Jak zwykle rzucił się do ataku w końcówce. Najpierw w 91 minucie uderzał Ramos po dośrodkowaniu Gutiego. Oczywiście chybił. W 93 minucie po rzucie rożnym, Levante uratował Tommasi, który ubiegł Diarrę. Ostatnia akcja to nędzna próba wymuszenia karnego przez Ramosa. Wstyd było na to patrzeć. Na Santiago Bernabeu pojawiły się transparenty niezbyt pochlebnie mówiące o Calderonie i Capello, a także cała masa gwizdów.

Królewscy starali się doprowadzić do choćby remisu i stworzyli kilka klarownych okazji, a chyba najlepszą miał Nieto. Nie zmienia to jednak faktu, że fani mogą czuć się rozgoryczeni, upokorzeni, a nawet oszukani przez Fabio Capello, który przecież obiecywał, że potrzebuje 50 dni na zbudowanie nowej drużyny, a zespół nie przegra więcej niż trzech meczów w sezonie. Nie można powiedzieć, że naszym nie zależało, ale tu potrzeba czegoś więcej niż tylko chęci. Co z tego, że nasi sprawnie odzyskiwali piłkę, skoro później nie wiedzili, co z nią zrobić. Njaczęściej zatem Ramos i Guti wybierali najprostsze rozwiązanie, czyli długie podanie do napastników. Ci, jak można było przewidzieć, raczej rzadko wygrywali pojedynki z obrońcami i znowu trzeba było wracać do obrony. Robinho owszem wsniłósł nieco ożywienia w poczynania Los Blancos, ale dziwi mnie fakt, że zmienił Jose Antonio Reyesa, a nie jakiegoś obrońcę, na przykład słabego Michela Salgado. Capello chyba bał się, że jak przegra wyżej, to długo miejsca na ławce trenerskiej w Madrycie nie zagrzeje. A tak, zawsze można zrzucić winę na sędziów, którzy nie podyktowali kilku karnych i ogólnie nie sprzyjali naszym, na kontuzje w zespole i na wiele innych czynników, o których pewnie usłyszymy na konferencji prasowej. Mam nadzieję, że cierpliwość Calderona jest na wyczerpaniu, bo tak po prostu być nie może.


Składy:
Real Madryt: Casillas; Salgado, Helguera, Ramos, Torres; Diarra, Guti, Reyes (Robinho, min. 45/ Nieto, min. 71), Raúl; Higuaín, van Nistelrooy
Levante UD: Molina; Manolo, Dehú, Alexis, Rubiales; Tommasi, Camacho, Robert (Ettien, min. 67), Riga ; Kapo (Berson, min. 82), Salva (Reggi, min. 88)

Bramka:
0:1 Salva 10` (karny)

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!