Advertisement
Menu
/ własne

Z Barcelony z trzema punktami - zwycięstwo defensywy!

Zwycięstwo defensywy

Wciąż nieodżałowany Vincente del Bosque powiedział kiedyś, że są mecze ważne i ważniejsze. Dziś zawodników Królewskich czekało to ważniejsze – przeciwko Espanyolowi Barcelona na wzgórzu Montjuic, którego atmosfera nie sprzyjała Blancos od pamiętnego Pucharu Króla w 2004 roku, za dowód czego niech poświadczą przegrane w ostatnich dwóch sezonach. Waga dzisiejszego meczu? Jak zwykle: odrobić stratę do Barcelony i Sevilli, podnieść morale oraz wreszcie przełamać czar klątwy. Czy się udało?

Królewscy, grający dziś na czarno pojawili się na murawie z Casillasem w bramce, Michelem Salgado, Roberto Carlosem, Cannavaro i Sergio Ramosem w defensywie, Emersonem i Gutim w centrum, Reyesem i Robinho na flankach oraz van Nistelrooyem w roli egzekutora wraz ze wspomagającym go Raúlem. Choć pierwsze minuty meczu nie obfitowały w szanse bramkowe, a raczej w faule, minimalna przewaga leżała po stronie gospodarzy. Strzałami z rzutu wolnego Casillasa starali się przechytrzyć Raúl Tamudo oraz Ivan de la Peńa, na szczęście bez powodzenia. Jeśli idzie zaś o Królewskich, bokami szarpali Reyes i Robinho, ale ich akcje także nie zaowocowały sukcesem, głównie ze względu na pasywność napastników i brak inicjatywy wśród rozgrywających. Jednak wkrótce Real zaczął przejmować kontrolę na boisku. Strzałów szukali Robinho, Salgado, Raúl i Guti, ale futbolówka albo trafiała na opór w postaci nóg defensorów Espanyolu, albo lądowała daleeeko za bramką Kameniego. Jednocześnie batalia rosła w siłę na ostrości, a do posmakowania murawy zmuszeni zostali Rufete i Ruud van Nistelrooy. W 30. minucie właśnie RvN stanął przed pierwszą poważniejszą okazją na zdobycie bramki, ale po opanowaniu podania Raúla kolanem i oddaniu strzału, niestety musiał pogratulować Jarque doskonałego bloku. Między 35. a 39. minutą meczu swoje szanse na uzyskanie prowadzenia zmarnowali zawodnicy Espanyolu - najpierw strzał z wolnego de la Peńi trafił w mur obrońców Blancos, następnie po kontrataku Raúla Tamudo czujność w bramce zademonstrował Iker Casillas, który na sam koniec sparował uderzenie Luisa Garcii w aut. Minutę wcześniej, za dyskusję z arbitrem żółty kartonik zobaczył Robinho. W 41. minucie wspomnianemu Luisowi Garcii do zdobycia bramki zabrakło milimetrów, a 120 sekund później, Brazylijczykowi Robinho nieco siły i odwagi. Wkrótce sędzia gwizdnął po raz ostatni w tej odsłonie.

„Jakiś monotonny ten mecz..." – właśnie słowa naszego komentatora relacjonującego dla Was batalię w Barcelonie to pierwsze, co przychodzi do głowy po gwizdku sędziego, pozwalającym zawodnikom na odpoczynek w szatni. Niewidoczni Emerson i Guti, bezradni Raúl i van Nistelrooy, mnóstwo fauli, bezsens strzałów z dystansu Królewskich oraz zawodników Espanyolu z freekicków – tak w skrócie prezentowała się pierwsza połowa. Wówczas, rozpoczęła się druga…

Blancos powrócili na boisko maksymalnie zmotywowani, co udowodnili 20 sekund po wznowieniu gry, kiedy po siłowym dośrodkowaniu Reyesa, futbolówka omal nie trafiła pod nogi naszych strzelców. Jednak, co się odwlecze to nie uciecze. W 50. minucie Guti posłał płaskie podanie wprost do Ruuda van Nistelrooya, który obrócił się i oddał strzał, pokonując bezradnie interweniującego Kameniego. 1:0!. Po trzech minutach niewiele brakowało, a mielibyśmy 2:0, ale kurs lotu futbolówki po uderzeniu ożywionego Gutiego końcówką paznokcia zmienił bramkarz Espanyolu. Chwilę potem nastała ciemność - mianowicie fatalny błąd arbitra, który u blokującego strzał Cannavaro dopatrzył się zagrania ręką i ukarał go żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką. Defensor Mistrzów Świata musiał opuścić plac gry, osłabiając szeregi Królewskich. Jak pokazały powtórki, Włoch odbił piłkę czołem… Rozpoczęły się pierwsze rotacje w składach obu zespołów: za Robinho na boisku zameldował się Alvaro Mejia, a w miejsce Rufete wszedł Pandiani. Chwilę po dokonaniu zmian fenomenalną okazję otrzymał Raúl Tamudo, ale w ostatniej chwili niewiadomo skąd pojawił się… Mejia, oddalając zagrożenie. W 59. minucie doskonałą kontrę Realu, uderzeniem przy prawym słupku chciał się sfinalizować Reyes, ale futbolówka minimalnie minęła światło bramki. Gospodarze starali się zdecydowanym natarciem skorzystać z przewagi zawodnika, ale próby Ivana „Małego Buddy" de la Peńi nie okazały się dostatecznie skuteczne. W 67. minucie lobem z około 70 metrów, Kameniego chciał zaskoczyć Reyes, ponownie bez efektu. W 70. i 72. minucie przebudził się Raúl, który najpierw indywidualną akcją zyskał rzut rożny, a kilkanaście sekund potem po ciekawej ofensywie drużyny posłał futbolówkę ponad bramką. 78. minuta przyniosła nieoczekiwanie fantastyczno-cudowną okazję gospodarzom - po minięciu dwóch defensorów Tamudo odegrał na sam na sam do Luisa Garcii, do którego w momencie podbiegł Salgado i zablokował strzał. Chwilę potem Raúl i Salgado zamienili się pozycjami - ten pierwszy odebrał futbolówkę w defensywie i uruchamiając Salgado zainicjował kontratak, który z uwagi na techniczny błąd Roberto Carlosa nie zbliżył się nawet pod bramkę. Wraz z upływem czasu inicjatywę przejmowali zawodnicy z Barcelony, co zmusiło Don Fabio do wprowadzenia Raúla Bravo w miejsce strzelca bramki, Ruuda van Nistelrooya. Raúl błyszczał w obronie, Diarra, który zmienił Reyesa, wziął na siebie rolę kreatora gry… Królewscy rozpoczęli grę na czas, za dowód czego można uznać chociażby uzyskany rzut z autu po pojedynku Raúla z trzema przeciwnikami a’la Włodzimierz Smolarek. I chociaż doliczone przez sędziego pięć minut zdecydowanie należało do gospodarzy, którzy absolutnie dominowali na murawie, a na dosłownie sekundę przed ostatnim gwizdkiem zmierzającą w światło bramki futbolówkę po uderzeniu któregoś z Katalończyków (być może nawet bramkarza Kameniego!) z trzeciego metra oddalili defensorzy Blancos, rezultat meczu nie uległ zmianie.

Cóż powiedzieć? Rezultat musi satysfakcjonować, bowiem przebieg meczu nie wskazywał na przewagę Realu. Martwić może styl i brak szans pod bramką Kameniego. I tylko skuteczności napastników nie można niczego zarzucić, bowiem tak naprawdę Królewskim udało się stworzyć nie więcej niż trzy okazje do zdobycia bramki. Komu należą się oklaski? Chyba tylko Ikerowi; reszta musi popracować nad koncentracją (defensorzy) i koncepcją na grę (formacja ofensywna). Znowu możemy narzekać na pracę arbitra i być może to właśnie Miguelowi Angelowi Pérezowi Lasie zawdzięczamy tak nerwową końcówkę. Jednak co by nie mówić (pisać ;), najważniejszą są trzy oczka. Hala Madrid!

Real Madryt: Casillas; Salgado, Cannavaro, Ramos, Roberto Carlos; Emerson, Guti, Reyes (Diarra, min.), Robinho (Mejía, min.55); Raúl i Van Nistelrooy (Raúl Bravo, min. 85).
Espanyol: Mamen; Zabaleta, Jarque, Torrejón, Chica; Rufete (Pandiani, min. 6), Moisés, Moha, De la Peńa; Luis García i Tamudo

Espanyol - Real Madryt 0:1
0:1 van Nistelrooy ‘50

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!