Advertisement
Menu

Real Madryt nie stawiał oporu...

...czyli żenada na Stade Gerland

Tytuł nie do końca obrazuje wynik spotkania. Do dzisiejszej porażki 2:0, pasują także takie określenia, jak „U nas wszystko po staremu'', „W Madrycie bez zmian'', „Zidane, wróć!'' a na upartego również "Trzecia bramka wisi w powietrzu" i wiele innych. Pewne jest tylko to, że rozochoconych pogromem Levante kibiców Królewskich, czeka dzisiaj, jutro, a może przez następne dwa tygodnie potężny kac… Oto Realowi Madryt nie pomógł ani potężny zaciąg z Juventusu, ani zakup pierwszej strzelby Manchesteru United, ani też wykradnięcie Olympique’owi Diarry. Stołeczni gracze grali… zwyczajnie, czyli przegrywali w stylu do jakiego na nieszczęście nas przyzwyczaili. Gra bez pomysłu, bez polotu. Pomimo postawienia w środku pola takiego wojownika jak Mahamadou Diarra a także Emersona, wola walki to u nas nadal towar deficytowy. Rośnie również popyt na grę ładną dla oka. W meczu z Olympique Lyon nadal grała ta sama, stara i zacinająca się płyta o jakże irytującym tytule…

Długie piłki, długie piłki…
Czar Ligi Mistrzów prysł tuż po pierwszym gwizdku. Grzeczne przywitania kapitanów, bojowe nastroje w obu ekipach, skupienie na twarzach, spokój trenerów… Wszystko wyparowało tuż już w 2. minucie, gdy Diarra został zwalony z nóg przez Juninho. Wtedy zaczęła się również niedokładność i – o zgrozo – długie piłki. Beckham do van Nistelrooya, Beckham do Cassano. Przy zagęszczonej strefie obronnej Francuzów, wykonanie skutecznej akcji, która rozpoczynała by się w ten sposób, graniczyło z cudem. A Olympique dopiero się rozgrzewał. Swoboda ruchów, fantazja, czasami nawet przesadna. Podania i strzały, szczególnie te, oddawane przez Juninho. Już w 7. minucie Brazylijczyk pokazał, że 30 metrów odległości od bramki nie robi na nim wrażenia. Casillas po wykonywanym przez niego rzucie wolnym, z trudem przeniósł piłkę nad poprzeczkę. Nieskładnie grający Królewscy kontra przytłaczający atak graczy Lyonu musiał się skończyć źle. W ferworze walki, chaosie i ogólnym festiwalu niecelnych podań odnalazł się doświadczony Juninho. Jego podanie w tempo, za plecy madryckich obrońców wykorzystał Fred, który przelobował interweniującego Casillasa. Tego wieczoru Fred jeszcze nie raz zadziwiał Królewskich swoją szybkością. 1:0 dla Olympique’u.
Od tego momentu gra nieco się wyrównała, być może Francuzi zwyczajnie zwolnili, nie chcąc na siłę forsować szybkiego tempa. Huraganowe akcje oskrzydlające, zamienili na szybkie kontry, przeprowadzane z zawrotną szybkością, przy dużej liczbie zawodników. Stwarzało to okazje dla Realu Madryt, który również usiłował kontrować. W tym spotkaniu dla Królewskich istniał tylko jeden sposób gry, chyba nie trzeba tłumaczyć jaki… Piłkarze stylem gry przypominali po części reprezentację Polski w meczu z Koreą, którzy z tępą naiwnością stosowali się do taktyki długich podań na wolne pole, do napastników. Olympique zdobywał teren, pressingiem powstrzymywał jakiekolwiek akcje przeciwnika, jeszcze w ich zalążku. Real właściwie nie atakował, gdyż trudno nazwać niemrawe rajdy lub niecelne, krzyżowe podania za akcje. Doszło do tego, że Beckham usiłował powtórzyć swój wyczyn z czasów gry w Machesterze, gdy z połowy boiska strzelił gola przeciwko Nottingham Forrest. Oczywiście wyczynu nie udało się powtórzyć. Bardzo starał się jedynie Cassano. Walczył, kiwał, szarpał… Zżerała go ambicja, nawet gdy Królewscy nie wychodzili do – z trudem – wywalczonych przez niego piłek, nawet gdy Casillas musiał wyciągnąć piłkę z bramki po raz drugi… W 30 min. za napastnikiem nie zdążył Cicinho. Govou miał wystarczająco dużo czasu by podać piłkę do nadbiegającego Tiago, który wślizgiem umieścił piłkę w bramce. Od tej pory Real po za Cassano praktycznie nie istniał. Najpierw w 33 min. groźnie główkował Fred, który dobijał piłkę uderzoną przez Juninho a wybitą przed siebie przez Casillasa. Wynik „tylko'' 2:0 zawdzięczamy w głównej mierze Revelliere’owi, obrońcy Olympique’u, który zawędrował w czasie kontry pod bramkę Casillasa. Mając przed sobą jedynie bramkarza, po tym jak Fred wywiódł w pole dwóch madryckich obrońców, uderzył delikatnie, jakby nie chcąc dobijać dogorywających Królewskich. Można by jeszcze opowiadać o zrywie graczy Realu, który polegał jednak na tym, że poruszali się oni po boisku nieco żwawiej. Nadal jednak bez pomysłu i schematycznie. Nękanego co chwilę Casillasa najpierw uratowała poprzeczka, a później… sędzia, który zakończył pierwszą połowę.

Po przerwie za aktywnego Cassano wszedł Reyes, więcej zmian nie odnotowano – Królewscy „rzucili się do ataku", czyli już na początku spotkania posłali długą piłkę van Nistelrooya. Prowadzący 2:0 Olympique spokojnie rozgrywał piłkę, nie śpieszył się już tak z atakami ( Bogu dzięki, dzięki temu mecz zakończył się wynikiem 2 a nie 3 lub 5:0). Reyes, podobnie jak Cassano próbował. Szukał pozycji, akcji, ciężko było mu jednak sforsować obronę Francuzów w pojedynkę. Prawie niewidoczny Raul, który wyczynami na boisku bardziej przypominał znanego polskiego napastnika, niż kapitana Królewskich, został zmieniony dopiero w 69 minucie. Real atakował, szybko, na pewno chętniej niż w pierwszej połowie, nadal jednak bez pomysłu. Jeszcze w 64 minucie kibice Królewskich mogliby się cieszyć z bramki dla swoich podopiecznych, gdyby po wolnym Nistelrooy nie przeszkodził Ramosowi w oddaniu skutecznego strzału. Kilka akcji, nie wartych jednak wzmianki, zakończyły się na chimerycznie grającym Gutim, który albo niecelnie podawał, albo źle przyjmował, albo po prostu nie miał kompletnie żadnego pomysłu na dalszą część akcji. Minuty mijały, Królewscy przegrywali 2:0, zmęczeni gracze Olympique’u zaczęli grać na czas. W 79 min. będący sam na sam z bramkarzem va Nistelrooy strzelił tuż obok wychodzącego Coupeta. Piłka zatrzepotała w siatce, tyle że… bocznej. Zmęczeni gracze obu drużyn coraz mniej biegali, coraz bardziej rozciągali grę, by stworzyć miejsce dla osamotnionych napastników, czyli dla niezmordowanego van Nistelrooy’a i wprowadzonego za Freda, Wiltorda. Gwizdek sędziego nie pozostawił złudzeń.

Królewscy nadal nie są „wielcy''. Obrona wcale nie jest szczelna, piłkarze nie grają pewniej. Niektóre akcje w wykonaniu Realu Madryt przypominają II ligę angielską czyli długie crossy do przodu. Raul na boisku nie istnieje. Kibice z utęsknieniem wyczekują momentu, w który Capello wreszcie się podda i zamiast Raula, na boisko wybiegnie o wiele bardziej efektywny Robinho. Jeżeli już mowa o kibicach – Ci już powinni zacząć tęsknić za wielkim Zizou, a przynajmniej liczyć na to, że Diarra zacznie grać tak, jak w Olympique’u a Emerson – tak jak w Juve. Mecz Realu Madryt z Olympique’iem chwilami przypominał tragikomedię, wolelibyśmy jednak, by Królewscy prezentowali na piękne spektakle. Typowo piłkarskie.

Olympique Lyon: Coupet; Reveillere, Cris, Müller, Abidal; Toulalan, Tiago, Govou (Clerk, 81’), Juninho (Kallstrom, 72’); Malouda, Fred (Wiltord, 77’);
Real Madryt: Casillas; Cicinho, Sergio Ramos, Cannavaro, Roberto Carlos; Beckham (Guti, 54’), Emerson, Diarra, Raúl (Robinho, 69’); van Nistelrooy, Cassano (Reyes, 46’)


Gole:
1:0 Fred 11`
2:0 Tiago 31`

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!