Advertisement
Menu
/ Realmadryt.com

RMPL - London Tour 2006

RMPL czyli co poniedziałkowy Realny Mocnosubiektywny Przegląd Leraksujący

Jako że w ubiegłym tygodniu nic ciekawego w obozie Realu i jego okolicach się nie wydarzyło (a kogo by tam dymisja Florentino Pereza obchodziła), pozwólmy więc sobie zająć się tym, co dzieje się teraz właśnie. No prawie teraz, bo za godzin dwanaście.

Lotnisko Heathrow w Londynie. Samolot linii Iberia leniwie kołuje po szerokim pasie. Po kilkudziesięciu minutach zawodnicy Real Madrid Club de Fútbol przedzierają się przez tłum mniej lub bardziej przypadkowych gapiów, tłum nadziany fanatycznymi fanami Dejwida, Zizy czy Ronaldo, jak dobre ciasto rodzynkami. Po chwili okrzyki zachwytu i deklaracje uwielbienia przybierają na sile co najmniej dwukrotnie. To drużyna londyńskiej Chelsea udaje się w dokładnie przeciwnym kierunku, z wilgotnej Anglii do słonecznej Hiszpanii.
- Franek, skopcie putom ich tłuste, babskie tyłki - podskakuje rozochocony Roberto C.
- Zróbcie Arsenalowi jesień średniowiecza z … wiecie czego - odpowiada lekko utykający Lampard - Gutek, może do Barcy się przeniosę, a wtedy nie będziesz już najwszechstronniejszym pomocnikiem Primera - dodaje z pewną ironią Frank. A Gutik pokazuje Frankowi wiadomo co i wiadomo jak.
Nestor Ziza pochyla się w kierunku nestora Johna T.
- Zleją Was jak w kaczą dupę - mówi z przekąsem.
- Luzik. Martwcie się o siebie. Henry z ekipą zapewni Wam masę niezapomnianych wrażeń, wyjedziecie stąd spłukani jak klienci z dzielnicy Soho - śmieje się Terry the Captain.
Mourinho, w swoim stylu, puszcza oko do Lopeza Caro.
- López, patrz i podziwiaj Londyn, piękne miasto a nie wiadomo, kiedy trafi Ci się kolejna okazja do takiej zagranicznej podróży.
-Spadaj w samolot José, nie dość, że Cię kiedyś w Barcy nie chcieli i za tłumacza tam robiłeś, to teraz jeszcze Cię jeszcze Ryjek powiezie na cacy - López Caro wymienia zwyczajowe, trenerskie uprzejmości.

Po dłuższej chwili, piękny, biały autokar Realu, przyozdobiony złoto-fioletowym herbem Królewskich odjeżdża z parkingu lotniska. Cel podróży - luksusowy hotel w centrum Londynu, którego nazwy zdradzić nie możemy. Samoloty wciąż uporczywie szumią nad głowami. Autostrada M4 jak gigantyczny, granatowy jęzor z białymi wypustkami, prowadzi w intrygujący świat szacownej angielskiej stolicy. Popołudniową porą ruch jest spory, na jednym z autostradowych zjazdów piękny, biały autokar Realu mija Jeremiego Clarksona - znanego, prezentera programu motoryzacyjnego Top Gear, siedzącego w swoim kolejnym już egzemplarzu imponującego, choć usterkowego Forda GT. Dejwid wymienia się z Jeremim tradycyjnym angielskim pozdrowieniem. Kurczę, w tej Anglii środkowy palec dłoni trzeba mieć naprawdę wyćwiczony, co chwilkę jest pilnie potrzebny.

Gdy z podlondyńskiego Heathrow kierujesz się w stronę luksusowego hotelu w centrum Londynu, którego nazwy zdradzić nie możemy, przejazd przez dzielnicę Hammersmith jest jedną z ewentualnych opcji.
W pięknym, białym autokarze Realu atmosfera nadzwyczaj spokojna, stonowana można powiedzieć. Ale to się wkrótce zmieni.
Zresztą same nastroje takie sobie. Derby z Atlético wygrane, czy raczej wymęczone, lecz nowy Prezydent, Fernando Martín, zasiał wśród piłkarzy Realu nie tyle nutę, co całą sonatę niepewności. Starego, pobłażliwego wujka Florka nie ma już, a ten Fernando jakiś taki mniej przystępny. A jak spojrzy chmurnie spod tej swojej czupryny, to człowiek odnajduje się na poziomie bruku nagle. I co się tam Fernando pod tą czupryną kotłuje, ha, nie wie nikt. Jakby to red. Szaranowicz ujął - „ciekawe, jakie myśli przewijają mu się podczas lotu pod tym jego kaskiem. Ano właśnie, ciekawe…Wśród piłkarzy w ruch idą kolorowe iPody, gameboye, mobajle, palmtopy, notebooki i inne gadżetowe cudeńka, trzeba się czymś zająć i myśli pełne obaw zabić.

Dejwid czuje się w Londynie świetnie, jak w świetle reklamowych reflektorów, postanawia więc troszkę zamyślonych kolegów rozerwać.
- Chłopaki, chłopaki - woła - oblukajcie ten tłumek na prawo, ale się goście kotłują.
Rzeczywiście, pod witryną małego arabskiego sklepu, oblepioną skrawkami pociętego, zapisanego drobnym makiem papieru, co najmniej kilkanaście osób pulsuje nerwowo, jak fale w małym bajorku, tłumek rozbija się bezsilnie o szklaną ścianę sklepiku, by po chwili, nie mając wyjścia, nacierać znowu.
- To Polaki są i Ukraińce - dodaje Woody Wieczna Kontuzja - oni tu tzw. Ścianę Płaczu mają, pracy tu w ogłoszeniach na tej ścianie szukają.
- Kurczę, przez chwilę poczułem się jak w brazylijskich favelach - otrząsnął się z lekkim obrzydzeniem na myśl o ciemnej stronie swojego kraju Robinho.
Piłkarze, po wnikliwej jak na piłkarzy obserwacji tej socjologicznej, polsko-ukraińskiej ciekawostki, wracają do swoich zajęć. Iker podłączył się właśnie w satelitarno-podczerwony-bluetoothowy czy jeszcze w jakiś inny sposób z przenośnym tym samym czymś V. Valdesa: „3m się poprzeczki i nie zamotaj w siatkę, Drogba przejedzie po Tobie jak walec drogowy po młodym, zielonym zbożu."
Po chwili Dejwid znów uaktywnia grupę.
- Chłopaki, oblukajcie na lewo, stadion Czelsi tu macie.
- Romek ruski cwaniaczku - po raz kolejny wyrywa się rozochocony Roberto C. - Choćbyś nie wiem ile nakradł (mówi się, że pierwszy milion R. Abramowicz zarobił kradnąc pociąg przewożący cenny ładunek surowca, pociąg, który rozpłynął się w przepastnych głębiach Rosji. przyp.red.), to i tak naszemu Preziowi nie podskoczysz.
- Hala Czelsi - przerywa Ivan H. - jutro jedyna w nich nadzieja na powstrzymanie niepokonanej, wielkiej Barcy - mówi z wyraźnym, pseudoironicznym uśmieszkiem.

Nieskory do żartów jest tym razem Ronaldo. Permanentny wesołek Realnej paczki jest wyraźnie przygaszony. Co więcej, siedzi skwaszony i ani myśli podokazywać z Roberto, jak to dawniej bywało. Tym bardziej, że troszkę zły jest na kumpla za ostatnią akcję w Rosji, gdy piłka kopnięta przez Roberto, odbiła się od brzucha Ronaldo i wpadła do bramki. No, gol jest, ale brzucho boli i siniak się spory zrobił. Lecz nieistotne fochy Ronaldo nas nie interesują.
W każdym bądź razie zaczyna on chyba rozumieć, że nietykalność w drużynie to już przeszłość, że przy Concha Espina 1 pojawił się jakiś potomek Elliota Nessa, który chce się rozprawić z apatycznymi leniami, konsumentami własnych sukcesów sprzed lat.
Z tego głębokiego, bądź co bądź, zamyślenia wyrywa Ronaldo wielki, błyskotliwy neon, pulsujący wieloma kolorami w lekko mglistym, londyńskim popołudniu. Na budynku Pimlico Theater napis: Fleetwood Mac.
- O, co to, jakiś nowy Fast Food ? Nie słyszałem o takim - słowo Mac przykuło uwagę Brazylijczyka.
- Nie Roonie, to taki zespół jest - odparł nestor Ziza.
- Zespół? A w której lidze grają chłopaki?
- Ostatnio cieniują, ale kiedyś topowo zapodawali - dorzuca nestor Ziza - ale wiesz, to muzyczny zespół jest a nie piłkarski.
- Aaa - kończy tę błyskotliwą konwersację Ronaldo. Głód wiedzy zaspokojony, tyle, że inny głód rozbudzony właśnie.

Nagle piękny, biały autokar Realu zostaje zatrzymany. Jakiś matołkowaty Caribbean man, z wielkim afro, obwieszony różnymi badziewnymi błyskotkami wtargnął brutalnie na terytorium Realu.
- Dejwid, Dejwid - my nigga - woła ten szalony, chyba mocno upalony rastaman, w szeleszczącym, jaskrawym dresie. Dejwid czerwienieje z zakłopotania, wie już, co go za chwilę spotka. To Ali G przecież, karaibskie, maksymalnie wyluzowane remedium na smętną, angielską flegmę, jamajski przeszczep humoru i dobrego feelingu w zgnuśniałej Brytanii.
-Me horny, me horny Dejwi, me shaggin ya bitch, how iz ya flyin bitch doin Dejwi? - wyrzuca z siebie z prędkościa karabinu maszynowego ten crazyman - Zizu, Roberto, Raul my nigga, keep it Real, keep it Real - wydziera się w swoim dziwnym akcencie. Po dłuższej chwili galaktycznego zamieszania przytomnieje ochrona, wyprowadzając tego nieprzeciętnego delikwenta z białego, pięknego autokaru Realu. Ali zdążył jeszcze zaproponować zadziwionemu Lopezowi Caro jakiś stuff a la grass, weed i tym podobne, ale López nie zajarzył. Dosłownie i w przenośni, że tak to ujmę. Dejwid powoli dochodził do siebie.

- Chłopaki, chłopaki - zawołał po pewnym czasie – luknijcie na ten teatr, powiem wam w zaufaniu, że tu poczęliśmy z Victorią naszego syna Romeo - z błyskiem w oku sprzedał ten intymny sekret Dejwid.
- Byliście wtedy na sztuce Szekspira, Romeo i Julia? - zapytał przenikliwie nestor Ziza. - Gdyż kojarzę, że Wasza druga latorośl Brooklyn, w zakamarkach nowojorskiego Brooklynu właśnie został poczęty.
- Tak Zizu, genialny jesteś, tak było właśnie! - Dejwid na powrót szczęśliwy, znów w centrum zainteresowania - no poszliśmy na Szekspira bo tak coś słyszeliśmy o nim, że Szekspir to, Szekspir tamto a co to za ziomal jest, nie wiedziałem, właśnie zaproszenia się trafiły no i tak wyszło, że ta powiastka o Romeo i Julii nas podekscytowała, bo wiesz, to miłość i romantyka taka, że w zaułku foyer teatru, za zasłoną Victorię dopadłem i szybciutko, w trzy minutki, co by na kolejną część tej sztuki zdążyć, nasz akt się dokonał - niespodziewanie rozgadał się Dejwid, nieskory z reguły do wyduszenia z siebie więcej niż słów pięciu i to jak mu dobrze powieje - a Szekspir wspaniały, wielkim poetą był i, jak to się mówi, komikiem i tragikiem zarazem - zakończył elokwentnie Dejwid.

Opowieść Anglika wyraźnie pobudziła zmysły młodego Antonia; rozparł się wygodnie w fotelu i zamarzył o słodkich jak ciemny miód spadziowy i jak wino do głowy uderzających Włoszkach, ich czarnych oczach, czarniejszych jeszcze włosach, gładkiej, oliwkowej cerze i ponętnych kształtach. Włoszkach, które spotkać można w teatrach Rzymu i operach Mediolanu.
Siedzący obok Antonia Baptysta, cały czas wzrok wlepiał w leniwie pełznące za oknem autokaru miejskie krajobrazy.
- Ech Woodie, piękne tu parki i ogrody macie w tym Londynie.
- Ano ładne i zadbane - odpowiedział Woody Wiecznie Kontuzowany - kiedyś tu takiego jednego emigranta bidulę z laczka pociągnąłem, tu w Regent’s Park właśnie. Z Lee Bowyerem, moim kumplem z Leeds, Może słyszałeś o nim. Też był kozak teges. A ten kolo coś tam chciał od nas wtedy to go pogoniliśmy, ale sprawa zatuszowana więc nie ma o czym mówić.
- Co, lasy Wam się podobają? - rzucił Gutik, zastępca kapitana, patrząc z góry na Woodiego Wieczna kontuzja i Baptystę - no ale w las Was nie puścimy niestety, się mówi przecież, że drewna do lasu się nie wozi, hehe - zaśmiał się Gutik.
- José María, nie bądź taki do przodu, bo Ci z tyłu zabraknie, już widać, jak tradycyjnie przed ważnym meczem trzęsawki dostajesz - wypalił nestor Ziza.
- Ziza staruchu, Ty uważaj żebyś się nie rozsypał na boisku jak Cię ziomal Cesc Fabregas objeżdżał będzie - zripostował Gutik.
- Spokojna Twoja blondi rozczochrana, jeszcze Cię będę zbierał z murawy jutro, zresztą, la vie est la vie - i cały piękny, biały autokar Realu zaniósł się głośnym śmiechem.

I rzeczony ów autokar właśnie podjechał pod luksusowy hotel w centrum Londynu, którego nazwy zdradzić nie możemy. Krzyk El Capitana Raula rozdarł wieczorne, nasycone sześciogwiazdkowym prestiżem, londyńskie powietrze - Wstaaawaaać ekiipaaa!! Geeet uuppa!! Trabajooo, trabajoo!! Fueerrraa!!! - I gromkimi przyklaskami oraz rytmicznym, mobilizacyjnym pohukiwaniem, począł narzucać tempo leniwie wylewającej się z pięknego, białego autokaru Realu drużynie.

A gdzieś nieopodal patrzył na te ziemskie gwiazdki admirał Nelson z budzącej szacunek wysokości swego cokołu. I patrzył też wielki admirał Nelson na spokojnego, zamyślonego trenera Lopeza Caro, gdy ten niespiesznie opuszczał przytulny autokar. Świadomość, że być może będzie to dla niego na długo ostatni mecz w rozgrywkach Ligii Mistrzów, nie opuszczała naszego Lopeza. Lecz admirał Nelson wiedział swoje. Przecież on także, skazywany na porażkę, szansami marnymi dysponujący, pokonał jednak w wielkiej bitwie francuską armadę. A ówczesna wspaniała wiktoria, do dziś jest przypominana w sytuacjach pełnych beznadziei. Tyle że Nelson, piękne zwycięstwo odniósłszy, sam na bitwy polu, czy morzu raczej, zginął.

Fot. Londyn kusi, Ronaldo duma, admirał Nelson pokazuje, jak wygrywać z Francuzami. Czy Lopez Caro pójdzie za jego śladem i pokona A.Wengera i T. Henry`ego?

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!